Ostatni taki bard

Leszek Śliwa

Rok temu, 20 października 2012 roku, zmarł Przemysław Gintrowski.

Ostatni taki bard

Przemka Gintrowskiego zobaczyłem po raz pierwszy w roku 1983. W klubie studenckim Politechniki Śląskiej w Gliwicach koncertowali studenccy piosenkarze. Ktoś przekazał „pocztą pantoflową”, że ma przyjechać Gintrowski. Piosenki wykonywane przez niego razem z Jackiem Kaczmarskim krążyły wtedy na „pirackich” nagraniach rejestrowanych magnetofonem kasetowym. Ledwie można było zrozumieć niektóre słowa, ale w tych piosenkach było coś magnetycznego. Chciałem więc koniecznie zobaczyć koncert. Kaczmarski wtedy przebywał zagranicą i śpiewał w radiu Wolna Europa, Gintrowski występował więc tylko z pianistą Zbyszkiem Łapińskim. Oczywiście do ostatniej chwili nie było wiadomo, czy przyjadą, bo gdyby to oficjalnie ogłoszono, władze pewnie odwołałyby imprezę.

Atmosfera przed występem Gintrowskiego była przyjemna, występy mi się podobały, artyści trochę „dokładali komunie” na co wtedy wszyscy czekali. Na widowni jakiś koleś tak się rozochocił, że wymachiwał marynarą.

Gintrowski stał z boku i czekał na swoją kolej. Czarna duża broda, czarny sweter, czarne spodnie. Kiedy wraz z Łapińskim wyszedł na scenę i zaczął śpiewać, ciarki przeszły mi po plecach. Wszystkie poprzednie występy straciły w moich oczach jakąkolwiek wartość. Ostry głos Gintrowskiego, mocne brzmienie gitary i fortepianu, wspaniała muzyka i wielka poezja tworzyły niesamowitą całość. Zrozumiałem, dlaczego komuna tak ich tępiła. Po takim występie chciało się iść na barykady.

Koleś z fruwającą marynarą gdzieś zniknął, zrozumiał, że to nie jego klimaty. A po występie Gintrowskiego ja wyszedłem, chociaż byli jeszcze kolejni wykonawcy. Po nim jednak wszystko było mdłe i blade.

Potem byłem na wielu koncertach, skompletowałem całą płytotekę Kaczmarskiego i Gintrowskiego. Byli różni, ale wspaniale się uzupełniali. Obaj też byli świetni w tym co robili osobno.

Gintrowski nie był zawodowym muzykiem, ale tworzył prawdziwie profesjonalną muzykę filmową. Nie pisał tekstów, ale jego interpretacje wierszy Herberta, Jastruna czy Czecha (jego „Karola Levittoux” w wykonaniu Gintrowskiego mogę słuchać setki razy) były perfekcyjne.

Kaczmarski żył zaledwie 47 lat, Gintrowski – 61. Zbyt krótko. Łapiński po udarze w 2005 roku wycofał się z życia zawodowego. Pozostały płyty i wspomnienia. Szkoda, że to się tak szybko skończyło.