Lekarstwo na strapioną duszę

Dariusz Olejniczak

|

Gość Gdański 42/2013

publikacja 17.10.2013 00:15

Raz dziennie, albo ile dusza zapragnie – takie są zalecenia dotyczące stosowania niezwykłego leku opatentowanego przez kleryków Seminarium Duchownego, a w rzeczywistości znanego od dawna.

Diakon Błażej Kowalski,  wynalazca „Miserikordyny” Diakon Błażej Kowalski, wynalazca „Miserikordyny”
ZDJęCIA Dariusz Olejniczak /GN

Potrzeba jest matką wynalazków – mówi rektor Gdańskiego Seminarium Duchownego ks. prof. Grzegorz Szamocki. – Wszystko zaczęło się dwa lata temu, podczas Dni Młodzieży organizowanych przez nasze seminarium. Na zakończenie tego wydarzenia co roku ofiarujemy jego uczestnikom jakąś drobną pamiątkę. Wtedy postanowiliśmy dać młodym ludziom coś, co będzie miało nie tylko formę upominku, ale także pewien wymiar duchowy. Prorektor ksiądz Jan Uchwat uznał, że mógłby to być jakiś rodzaj duchowego leku, czegoś, co pomaga w trudnych chwilach.

59 granulek

Pomysł podchwycił seminarzysta Błażej Kowalski, dziś już diakon, a w przeszłości także student farmacji. – Wpadłem na pomysł, żeby w opakowaniu do złudzenia przypominającym pudełko na lekarstwa umieścić Koronkę do Bożego Miłosierdzia – różaniec, instrukcję, jak odmawiać modlitwę i obrazek przedstawiający Jezusa – wspomina. – I w ten sposób powstał prezent – pamiątka ze spotkania modlitewnego w seminarium. Wszystko było pomyślane tak, żeby opakowanie zawierało wszystko, co potrzebne do odmawiania koronki. Chcieliśmy w ten sposób promować modlitwę i pomagać ludziom strapionym. Przywołując swoje doświadczenia farmaceutyczne powiem, że nazwa jest kluczowa. Ona zawsze pomaga lekarzom określić, na jaką chorobę są dane leki, ewentualnie, jaki jest ich skład chemiczny. „Miserikordyna” odwołuje się do łacińskiego słowa misericordia – miłosierdzie. Równocześnie zawiera pierwiastek słowa cordis, czyli serce. Na opakowaniu przeczytać można ponadto, że zawiera ono „59 granulek dosercowych”. Jak mówi diakon Kowalski, młodzież, której podarowano „Miserikordynę”, była zaskoczona, ale równocześnie przyjęła „lek” bardzo pozytywnie. – Szybko pojęli, w czym rzecz – wyjaśnia nasz rozmówca. – Co ciekawe, dziś, kiedy nasze „lekarstwo” zaczyna być popularne w świecie, wiele osób nie od razu orientuje się, o co chodzi, i bywa, że na furtę seminaryjną dzwonią ludzie z prośbą o przekazanie im choćby opakowania „tego leku na duszę”. Są i tacy, którzy uważają, że Kościół chce zrobić „kasę na jakichś tabletkach”. Można powiedzieć, że osiągnęliśmy zamierzony efekt – zainteresowaliśmy ludzi „Miserikordyną”, a co za tym idzie, Koronką do Bożego Miłosierdzia.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.