Detektyw w habicie

Jacek Dziedzina

|

GN 42/2013

publikacja 17.10.2013 00:15

Atak chemiczny w Syrii został wyreżyserowany przez rebeliantów. Tak jednoznaczny wniosek płynie z raportu przygotowanego przez… katolicką zakonnicę.

Zakonnica z Kościoła melchickiego s. Agnès-Mariam de la Croix opracowała raport na temat użycia broni chemicznej w Syrii w sierpniu br. Jego wyniki są zaskakujące Zakonnica z Kościoła melchickiego s. Agnès-Mariam de la Croix opracowała raport na temat użycia broni chemicznej w Syrii w sierpniu br. Jego wyniki są zaskakujące
Beatrice PETIT /Reporters

Zanim czytelnik skwituje to pobłażliwym uśmiechem, warto najpierw przebrnąć przez ten tekst. Sama możliwość użycia broni chemicznej przez rebeliantów jest bardziej niż prawdopodobna, o czym pisaliśmy wielokrotnie. Cel? Rzucenie oskarżenia na rząd w Damaszku i przez to sprowokowanie zachodniej interwencji, która doprowadziłaby do upadku prezydenta Baszara Al-Assada. Nie powstał dotąd żaden kompleksowy raport organizacji międzynarodowych, który by obalał lub potwierdzał taką hipotezę. Raport ONZ stwierdza tylko, że broń chemiczna została użyta. Siostra Agnès-Mariam de la Croix jako pierwsza podjęła się przygotowania raportu, stawiając pytania, których nie stawiają inni, i próbując w ten sposób wyjaśnić, co naprawdę stało się na obrzeżach Damaszku w sierpniu tego roku. Raport liczy prawie 50 stron i zawiera analizę m.in. zdjęć i filmów, które miały być dowodami świadczącymi o użyciu broni przez siły rządowe, a które de facto okazują się materiałem obciążającym rebeliantów. Dokument wzbudza oczywiście kontrowersje. Idzie bowiem pod prąd głównemu przekazowi większości mediów, które nierzadko bezmyślnie powtarzają newsy sprzedawane im przez tzw. powstańców, wśród których od dawna dominują islamskie bojówki terrorystyczne. Z raportem zapewne można polemizować, tyle że jak dotąd nikt wystarczająco wiarygodnie nie obalił tez, które stawia zakonnica. Dokument został już wysłany do Komisji Praw Człowieka ONZ w Genewie.

Nie jestem agentką Assada

O s. Agnès-Mariam zrobiło się głośno w zeszłym roku. Zaczęła udzielać wywiadów zagranicznym mediom, jeździć po całym świecie z wykładami, starając się pokazać prawdziwe, jej zdaniem, oblicze wojny w Syrii. Zakonnica pochodzi z Libanu, w Syrii pracuje od 19 lat, obecnie jest przełożoną klasztoru św. Jakuba w Quarah, ok. 90 km na północ od Damaszku, w pobliżu drogi do Aleppo. Należy do Kościoła melchickiego, jednego z Kościołów wschodnich pozostających w jedności z Rzymem. Drogę zakonną zaczynała w Bejrucie, stolicy Libanu. W czasie jednej ze swoich podróży do Syrii odkryła ruiny klasztoru św. Jakuba z V w. Postanowiła go odbudować. Dostała na to zgodę władz. Na miejscu powstała wspólnota ekumeniczna skupiająca siostry różnych wyznań. Jak mówiła w wielu wywiadach, nigdy wcześniej nie zajmowała się polityką. Dopiero wojna i powtarzane w wielu krajach arabskich i zachodnich kłamstwa dotyczące tego konfliktu zmusiły ją niejako do działania. Widziała na własne oczy islamistów wynajmujących zwykłych bandziorów do ataków m.in. na chrześcijan. Widziała na żywo wybuchy samochodów pułapek i gromadzących się wokół ofiar ludzi z telefonami komórkowymi, kręcącymi filmy i wysyłającymi je do telewizji Al-Dżazira. Oczywiście za pieniądze i z odpowiednią obróbką, wskazującą „prawdziwych” sprawców. W zależności od tego, kto płacił. W ten sposób powstaje wiele materiałów telewizyjnych, emitowanych później w Al-Dżazira (wyraźnie propagandowo wspierającej rebeliantów), powtarzanych przez większość mediów zachodnich. Materiały najczęściej są tak przygotowane, by wskazywały na atak sił rządowych na cywilów. Siostra Agnès-Mariam natomiast zbiera relacje świadków, w tym chrześcijan, którzy nierzadko muszą uciekać przed bojówkami, próbującymi „wyzwolić” kraj od rządów Baszara Al-Assada. Zakonnica często była oskarżana przez media zachodnie (m.in. przez francuski dziennik „Le Monde”), że jest niewiarygodna, bo wspiera reżim, który morduje własny naród. Tymczasem Agnès-Mariam nie widzi wszystkiego w czarno-białych barwach, nieraz wypominała władzom błędy, które doprowadziły do eskalacji konfliktu.

Tyle tylko, że nie może nie mówić o tym, co dostrzega każdy uczciwy obserwator tej wojny: od dawna nie mamy do czynienia z powstaniem Syryjczyków przeciwko despocie, tylko z regularną destabilizacją kraju przez zagraniczne bojówki islamskie, które same też z pewnością nie działają bez mocodawców.

Setki ofiar w pustym mieście

W takim też kontekście należy patrzeć na raport, który jest wynikiem śledztwa niezwykłego detektywa w habicie. W skrócie konkluzja dokumentu jest taka: atak został wyreżyserowany i przeprowadzony przez rebeliantów. Dowody? Po pierwsze rejon Ghouta (w którym miało dojść do ataku gazowego), otaczający Damaszek od wschodu i południa, od dłuższego czasu był prawie wyludniony. Wcześniej przez wiele lat osiedlali się w nim damasceńska klasa średnia i rolnicy. Rejon będący pograniczem między ponad 2-milionową metropolią a syryjską pustynią był w miarę dobrym miejscem do uprawy warzyw i owoców, ale również do spokojnego mieszkania, z dala od hałaśliwych ulic Damaszku. Jednak w miarę narastania konfliktu i opanowywania rejonu przez rebeliantów Ghouta pustoszała. Jej mieszkańcy przenosili się często z powrotem do centrum Damaszku, gdzie większość miała krewnych. W raporcie s. Agnès-Mariam pojawia się wypowiedź Mahmuda Abdela Salama, dyrektora kilku instytucji edukacyjnych w rejonie Ghouta: „Dzisiaj Ghouta jest pusta. Została tylko garstka rdzennych mieszkańców, którzy nie mieli dokąd uciekać”. A zatem podstawowe pytanie jest następujące: skąd nagle w wyludnionym rejonie znalazło się tak dużo ofiar ataku? Po drugie – dlaczego wśród ofiar znalazły się osoby, które nie miały nic wspólnego z rejonem Ghouta? Co więcej, siostra Agnès-Mariam twierdzi, że na zdjęciach i filmach żony i matki rozpoznały swoich mężów i dzieci… porwanych wcześniej przez rebeliantów z wioski alawitów w okolicach Latakii. Przypomnijmy, że alawici to powstała w łonie islamu szyickiego sekta, która w Syrii wprawdzie należy do mniejszości, ale która przez ostatnie dekady była grupą uprzywilejowaną, alawici stanowią trzon elity władzy i wojska, alawitą jest też prezydent Baszar Al-Assad. A zatem czy porwanie alawitów kilka dni wcześniej było częścią przygotowywanej prowokacji? Po trzecie – dlaczego na zdjęciach widoczne są ciała dzieci bez rodziców? I jak to możliwe, że niektóre twarze najmłodszych ofiar znajdują się w różnych miejscach ataku?! Kto i po co przenosił te ciała?

Ofiary-aktorzy?

Zaskakujące są również inne zdjęcia oraz filmy (poddane analizie porównawczej przez s. Agnès--Mariam, w raporcie znajdują się linki do nagrań, które krążyły w internecie) pokazujące ofiary ataku. Na jednym z filmów widać wzburzonych mężczyzn, płaczących nad ofiarami i wygrażających reżimowi. Tyle tylko, że dwóch z nich na kolejnych zdjęciach łatwo rozpoznać jako… ofiary tego ataku leżące na ziemi. Bardzo charakterystyczne twarze. Jest też film pokazujący lekarza badającego rannego, który miał przeżyć atak. Na innym zdjęciu z tego samego miejsca ów lekarz jest również ułożony na ziemi jako jedna z ofiar. Czy zatem oprócz prawdziwych trupów, na zdjęciach są również żywi aktorzy? Jeśli tak – a zdjęcia raczej to potwierdzają – to całość sprawia wrażenie dość kiepsko przygotowanej, łatwej do zdemaskowania prowokacji. To wszystko jest wystarczającym powodem, by wszcząć międzynarodowe śledztwo w sprawie tej zbrodni. Należałoby ustalić, czy tropy, na które wskazuje zakonnica – jak sama przyznaje, amatorka i niedysponująca szerokim aparatem badawczym – są wiarygodne. A jeśli tak, to kto konkretnie stoi za atakiem na cywilów i gdzie dokładnie zostali zamordowani – czy wcześniej (na co wskazywałoby ułożenie ciał), czy rzeczywiście dopiero na miejscu. Ktoś na pewno broni chemicznej użył.

Na jednym z filmów, do których odsyła raport, oglądamy znaczące wyznanie terrorysty Nadeema Baloosha, który mówi wprost o posiadaniu i użyciu broni chemicznej. Na początku przekręca trochę cytat z Koranu: „Koran mówi: zabijaj ich tą bronią, którą oni ciebie zabijają. No więc my zabiliśmy ich dzieci i kobiety, tak jak mówił Osama bin Laden: »dopóki oni nie powstrzymają się przed zabijaniem naszych dzieci i kobiet«”. Jest też nagranie wykonane przez samych terrorystów (należałoby zbadać jego autentyczność), jak ładują pociski z sarinem i kierują działo w kierunku rejonu Ghouta. Jeden z nich mówi: „Hadżif, jeśli chcesz uderzyć w budynek, przesuń to 25 m na zachód”. Pada odpowiedź: „OK, tylko przyniosę sobie jeden sarin”.

Godzina na montaż

Do s. Agnès-Mariam pojechał niedawno dziennikarz BBC. Brytyjska telewizja zasłynęła m.in. pokazywaniem relacji z pokojowych demonstracji antyrządowych w Syrii, które… w rzeczywistości się nie odbyły. Mówił o tym niedawno w wywiadzie dla GN o. Zygmunt Kwiatkowski, jezuita, który przez 30 lat pracował w Syrii. Dziennikarz BBC oczywiście pojechał do intrygującej siostry po to, by przekonać siebie i widzów, że jest ona zmanipulowana przez reżim Assada. Tymczasem to s. Agnès-Mariam postawiła kłopotliwe pytanie dziennikarzowi: „Dokładnie i starannie przestudiowałam nagranie, które Agencja Reutera upubliczniła o godz. 6.05 w dniu ataku. Atak chemiczny w Ghouta miał miejsce między godziną 3 a 5 nad ranem. Jak to możliwe, by w tak krótkim czasie zebrać dziesiątki różnych materiałów filmowych, ułożyć kilkaset dzieci i tyle samo młodych ludzi razem w jednym miejscu, ocalałym zdążyć udzielić pierwszej pomocy i jeszcze nagrać z nimi wywiady przed kamerą? Nie twierdzę, że broń chemiczna nie została tam użyta – z pewnością tak. Ale upieram się przy zdaniu, że nagrania, które teraz krążą jako dowody, zostały wcześniej sfabrykowane”. Bez niezależnego śledztwa trudno będzie zweryfikować tezy głoszone przez detektywa w habicie. Na razie jednak to wyniki jej dochodzenia wydają się najbardziej przekonujące.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.