Akademia nadal spętana?

Barbara Fedyszak-Radziejowska

|

GN 41/2013

publikacja 10.10.2013 00:15

Należy do uniwersytetu poszukiwanie prawdy we wszystkich dziedzinach...

Akademia nadal spętana?

Za czasów Janusza Kurtyki Instytut Pamięci Narodowej realizował projekt badawczy „Aparat bezpieczeństwa wobec środowisk twórczych, naukowych i dziennikarzy”, w ramach którego w latach 2009–2011 opublikowano kilka interesujących książek: „Spętana Akademia. Polska Akademia Nauk w dokumentach władz PRL” opracowana przez P. Pleskota i T.P. Rutkowskiego oraz „Naukowcy władzy, władza naukowcom” i „Stłamszona nauka” pod redakcją P. Franaszka.

Dzisiaj IPN realizuje projekt: „Władze PRL wobec środowisk twórczych, dziennikarskich i naukowych”, którego celem jest „ukazanie stosunków na linii władza–twórcy, dziennikarze, naukowcy” oraz badanie „drażliwych aspektów aktywności władz” wobec tych środowisk. Minęły lata, PRL zamieniła się w III RP, a „drażliwa aktywność władz” wobec naukowców wciąż ma się dobrze. Przypomniała o sobie w 2008 r., gdy IPN opublikował książkę S. Cenckiewicza i P. Gontarczyka pt. „SB a Lech Wałęsa” oraz rok później, gdy obronioną na UJ pracę magisterską P. Zyzaka „Lech Wałęsa. Idea i historia” opublikowały krakowskie Arcana. Wówczas marszałek Komorowski zagroził, że jeśli władze IPN nie podadzą się do dymisji, rozwiązania będą radykalne.

To wtedy minister Barbara Kudrycka zamierzała wysłać kontrolę Państwowej Komisji Akredytacyjnej na Wydział Historii UJ. Środowisko naukowców zaprotestowało na tyle skutecznie, że po rozmowie z premierem Tuskiem wycofała się z tego pomysłu. Zdawało się wówczas, że chodzi o lustrację i dostęp historyków do archiwów, że „politycznie zagrożone” są tylko nauki społeczne: historia, socjologia, politologia. Pozostałe wydawały się bezpieczne i wolne od ingerencji władzy. Byliśmy naiwni. Zapomnieliśmy, że uczelnie kształcą polskie elity we wszystkich dziedzinach, a więc są dla władz III RP bardzo ważne. Gdy parlamentarna opozycja straciła pod Smoleńskiem swoich wybitnych przedstawicieli, wraz z prezydentem Lechem Kaczyńskim, poczucie niekontrolowanej i nieograniczonej władzy wyraźnie wśród polityków PO wzrosło.

W kwestii ustalenia przyczyn katastrofy Tu-154 M rangę „niepodważalnych” i niepodlegających ocenie osiągnęły dwa dokumenty: raport MAK i raport Komisji Millera. „Władza” uznała, że ich treść nie podlega żadnej, także naukowej dyskusji. Od tego momentu nauki ścisłe i techniczne znalazły się w grupie nauk upolitycznionych i wymagających odgórnej kontroli. I chociaż nadal wymagamy od inżynierów, by w miarę dokładnie ustalali wytrzymałość konstrukcji np. mostu, to badania nad wytrzymałością konstrukcji skrzydła Tu- 154 M w zderzeniu z brzozą stały się „antypaństwowe” i „antysystemowe”. Wirus ideologicznego zacietrzewienia zagościł także w medycynie.

Kiedy prof. Andrzej Kochański, pracownik Instytutu Medycyny Doświadczalnej i Klinicznej PAN, wykładowca UKSW oraz członek Zespołu Ekspertów ds. Bioetycznych Konferencji Episkopatu Polski, sformułował (na podstawie wyników badań publikowanych w amerykańskim prestiżowym czasopiśmie) opinię o zagrożeniach, które niesie zapłodnienie pozaustrojowe, usłyszał od ministra Arłukowicza: „Wyrażam sprzeciw wobec takich poglądów”. I tego samego dnia jego macierzysty Instytut PAN wydał oświadczenie: „Wypowiedzi i opinie prof. Kochańskiego należy traktować jako jego prywatne poglądy, w żaden sposób nieautoryzowane przez nasz instytut”. Kodeks Etyki Pracownika Naukowego zatwierdzony przez Zgromadzenie Ogólne PAN w 2012 r. przypomina o znaczeniu poszanowania godności człowieka, prawdomówności, uczciwości oraz prawa do wolności przekonań.

Dla minister Kudryckiej to za mało. Na oficjalnym portalu MNiSW umieściła własną wykładnię etyki naukowca: „Nie mniej ciężkim przewinieniem jak plagiat jest próba zarażenia studentów swoim światopoglądem”… „od czasu do czasu zjawiają się w salach wykładowych apostołowie prawd objawionych… fizycy gotowi przysiąc, że tupolew został zestrzelony rosyjską rakietą w sztucznej mgle, albo medioznawczy twierdzący, że o. Rydzyk jest fundamentem demokracji w Polsce”. Jedni naukowcy zaprotestowali. Inni, jak rektorzy Politechniki Warszawskiej i AGH, wydali oświadczenie na temat dwóch profesorów swoich uczelni, którzy podjęli próbę naukowej weryfikacji oficjalnej wersji przyczyn smoleńskiej katastrofy. Rektorzy napisali: „Zgodnie z naszą wiedzą profesorowie… nie są specjalistami… nie prowadzą badań związanych z tą tematyką. Ich poglądy i opinie należy traktować jako prywatne i niezwiązane z działalnością naukową”.

W analogicznej sytuacji rzecznik prasowy Uniwersytetu w Akron o swoim pracowniku prof. Biniendzie, kwestionującym oficjalne ustalenia przyczyn katastrofy smoleńskiej, napisał: „Profesor Binienda jest szanowanym profesorem... zajmuje prestiżową pozycję, posiada dorobek naukowy… Uniwersytet jest dumny z zaangażowania i pracy prof. Biniedy… każdy z naszych profesorów ma prawo wyrażać swoją opinię i publikować swoje badania samodzielnie, bez zezwolenia uczelni”. W różnicy między tymi oświadczeniami tkwi tajemnica słabości polskiej nauki. Aw Dzień Papieski przypomnijmy słowa Jana Pawła II: „Należy do uniwersytetu poszukiwanie prawdy we wszystkich dziedzinach i przekazywanie jej przez nauczanie” (Padwa, 12.09.1982).

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.