Przykuć uwagę

Gość Katowicki 41/2013

publikacja 10.10.2013 00:00

„Lux ex Silesia” 2013. O wzbudzaniu ciekawości studentów, powstawaniu Wydziału Teologicznego, nauce koptyjskiego i dalszych planach naukowych opowiada ks. Pawłowi Łazarskiemu tegoroczny laureat nagrody „Lux ex Silesia” ks. prof. Wincenty Myszor.

Ks. prof. Wincenty Myszor Ks. prof. Wincenty Myszor
był pierwszym dziekanem, organizatorem Wydziału Teologicznego UŚ
Henryk Przondziono /GN

Ks. Paweł Łazarski: „To były wykłady na poziomie” – powiedział mi jeden z księży, gdy dowiedział się, że będę z Księdzem Profesorem rozmawiał. Jak prowadzić wykłady na poziomie?

Ks. prof. Wincenty Myszor: Trzeba zaciekawić słuchaczy. To jest pierwsza sprawa. Wszystkie inne metody są temu podporządkowane. Zainteresować zaś oznacza przykuć uwagę. Odpowiedzieć na pytania, które – jak wykładowca przypuszcza – studenci ewentualnie stawiają. A jeśli nie mają pytań, co wykładowca także powinien przypuścić, to trzeba je wzbudzić, czyli przedstawiać materiał kontrowersyjnie, na zasadzie prowokowania pytań. Są, oczywiście, ogólne zasady dydaktyki uniwersyteckiej i trzeba je też respektować. Inaczej prowadzi się ćwiczenia, inaczej wykłady. Od strony wykładowcy trzeba stosować wszystkie środki powodujące, że słuchacz jest zainteresowany. Ponieważ jest to akcja, trzeba obserwować, czy studenci słuchają.

Jak to poznać?

Jeżeli ktoś zaczyna czytać gazetę, to mnie niepokoi. Nie w znaczeniu, że mi przeszkadza, ale że nie interesuje się materiałem, który mu przedstawiam. To znak, że coś jest nie tak po mojej stronie. Potem następuje weryfikacja w postaci egzaminu. To nie tylko weryfikacja wiedzy studenta, ale także sposobu jej przekazywania. Jeżeli cały rocznik albo większość uczestników wykładów oblewa egzamin, to znaczy, że coś jest nie w porządku z wykładami. To także kwestia doświadczenia wykładowcy. Można spotkać studentów, którzy zupełnie nie są zainteresowani zajęciami, bo traktują je jako okazję do spotkań. Te motywy trzeba wziąć pod uwagę i skorygować sposób zainteresowania materiałem.

Ksiądz Profesor słynął z tego, że to zainteresowanie podtrzymywał na wesoło.

Różne są sposoby. Jeżeli studenci zasypiają, trzeba ich troszeczkę pobudzić. To też zależy od pory wykładów. Bardzo niedobra jest pora między godz. 8. a 10. Dopiero w połowie dnia dobrze prowadzi się wykłady. Po południu tak samo. Późnym popołudniem już się nie da wykładać rzeczy ciężkich. Ćwiczenia można przeprowadzić, bo wykorzystują aktywność studentów.

Skąd się wzięło zainteresowanie językiem koptyjskim?

Z konieczności. Pisałem magisterium u ks. prof. Mariana Michalskiego. On zadał mi temat do doktoratu, którego jednak już nie poprowadził, bo przeszedł na emeryturę. Jednak przy temacie zostałem. Mówił mi: „Weź temat gnostyków, bo są nowe teksty odkryte i nie ma za dużo literatury. Nie musisz dzięki temu dużo czytać. Ale te odkryte teksty musisz poznać”. One były wszystkie po koptyjsku. Stąd musiałem nauczyć się tego języka. I tak zacząłem chodzić na początku lat 70. ub. wieku na egiptologię w Instytucie Orientalistycznym na Uniwersytecie Warszawskim. Koptyjskiego uczyłem się u prof. Albertyny Dembskiej. Potem pani profesor była recenzentem przy mojej habilitacji i profesurze. Recenzowała też prace moich doktorantów. Razem publikowaliśmy wybory tekstów, tłumaczenia, pierwsze tłumaczenie „Ewangelii Tomasza”, słownik koptyjsko-polski. Ona napisała gramatykę, a ja podręcznik do koptyjskiego. Można powiedzieć, że mnie wykształciła w koptyjskim. Zmarła miesiąc temu (21 września).

Koptyjski można opanować?

Można. Od 30 lat prowadziłem kurs koptyjskiego dla archeologów w Warszawie, potem także dla teologów, obecnie w Katowicach prowadzę zajęcia ze studentami filologii klasycznej. To język martwy, podobnie jak łacina i starożytna greka, ale – jak każdy język martwy – można się go nauczyć w sposób bierny. Używali go egipscy chrześcijanie. Posiada egipski system językowy i to największa trudność, bo nie da się tego porównać z łaciną czy greką. Słownictwo – takie naturalne, codzienne – jest egipskiego pochodzenia. Natomiast 40–50 proc. słownictwa technicznego, religijnego czy filozoficznego pochodzi z greki. Można powiedzieć, że Koptowie myśleli po egipsku, a pisali po grecku.

Dużo jest specjalistów od koptyjskiego?

Widać coraz większe zainteresowanie tym językiem, które wywołało odkrycie tekstów w Nag Hammadi. Wcześniej były dostępne liczne zbiory koptyjskich rękopisów. Detonacja zainteresowania przy pomocy tekstów odkrytych w Nag Hammadi spowodowała, że w 1976 r odbył się I Kongres Koptologiczny. W ubiegłym roku była już jego 19. edycja. W Polsce koptyjski znają – obok egiptologów – przede wszystkich archeolodzy chrześcijańscy Egiptu.

Jaki wpływ na kształtowanie się struktur Wydziału Teologicznego UŚ miały doświadczenia z pracy na ATK w Warszawie?

Od roku 1969 do 1987 pracowałem tam na Wydziale Teologicznym, gdzie się doktoryzowałem i habilitowałem. Przez jedną kadencję byłem prodziekanem i poznałem, co to jest teologia uniwersytecka. Potem się przeniosłem na Wydział Historyczny, bo taki akurat powstawał. Częściowo go organizowałem, bo byłem jego drugim dziekanem po planowej, rocznej kadencji poprzednika ks. prof. Banaszaka z Poznania. Tu zbierałem doświadczenia, jak się organizuje wydział. Na nim osiągnąłem profesurę, dlatego jestem profesorem nauk humanistycznych (nie teologicznych!). W Katowicach wykorzystałem warszawskie doświadczenia administrowania i organizowania wydziału. Byłem przekonany, że ze strukturami państwowymi nie będzie większego problemu, natomiast z kościelnymi będą.

I były?

Inicjatywa powołania Wydziału Teologicznego wyszła od Uniwersytetu Śląskiego. Uczelnia chciała mieć teologię, ale czynniki kościelne były sceptyczne. Konferencja Episkopatu Polski zatwierdziła ten pomysł. Recenzje ze strony sąsiadujących wydziałów – z Krakowa i Opola – były pozytywne. Ale zaraz za nimi poszedł wniosek do Kongregacji ds. Edukacji Katolickiej, że nie należy już tworzyć nowych wydziałów (podobno z Krakowa). Taka decyzja przyszła też z Rzymu. Wniosek poszedł z Katowic przed tą decyzją i na szczęście już nas ona nie dotyczyła.

Jakie jeszcze były trudności?

Już w samych Katowicach podstawową trudnością była kadra, którą trzeba było stworzyć z pracowników mogących pracować tylko na Wydziale Teologicznym UŚ, czyli tworzyć jego kwalifikację naukową. Bo tylko pracownicy odpowiednio wykwalifikowani i zatrudnieni na danym wydziale jako na pierwszym miejscu pracy podtrzymują kierunek. Tu nam pomógł Uniwersytet Śląski. Zrąb Wydziału Teologicznego na początku tworzyło 6 profesorów. Z czego dwóch Niemców (jeden z Bonn, drugi z Erfurtu), jeden profesor UŚ, profesor teologii ewangelickiej, jeden kolega z teologii warszawskiej, właśnie emerytowany, i dwóch Myszorów. Doktorów habilitowanych na szczęście było więcej, i to miejscowych, z Katowic.

Skąd się wzięła taka różnorodność?

Niektórzy z naszych profesorów pracujących w innych miastach powiedzieli wyraźnie, że nie przyjdą do Katowic. Pomimo zachęty, czy nawet polecenia arcybiskupa, nie przyszli. Z młodszą kadrą było trochę lepiej, bo doktorów było więcej.

Jak ocenia Ksiądz Profesor przyjęcie wydziału w diecezji na samym początku?

Środowisko kościelne obserwowało nas życzliwie lub mniej życzliwie. Poza satysfakcją, że mamy wydział, były czasami takie pytania: „Co tam robicie na waszym wydziale?”. U podstaw takich zdystansowanych opinii leży brak uznania dla wartości pracy naukowej. W naszym śląskim środowisku panuje pragmatyzm aż do bólu. Zbudujesz kościół, uporządkujesz cmentarz, poświęcisz dzwony – to jest coś. Natomiast nauczanie – po co? Przecież są materiały, książki, pomoce katechetyczne i homiletyczne. A jak już porusza się jakieś problemy teologiczne, to najlepiej tego nie robić wcale. Dostawałem nawet anonimy z pytaniem, po co robimy tu teologię, bo „to robienie wątpliwości”. Koledzy z innych regionów Polski, dobrzy znajomi z czasów studiów w Warszawie, też pytali: „Co ten Myszor robi w Katowicach? Tam dziewczyny studiują z klerykami!”. Na szczęście abp Zimoń miał inne zdanie i mówił, że klerycy powinni w normalnym, ludzkim środowisku studiować, bo w takim będą pracować. A poza tym, dzięki wydziałowi, katechetki i katecheci świeccy mają wyższe wykształcenie i mogą spełniać wymogi kuratorium i Konferencji Episkopatu Polski.

Za rok obchodzi Ksiądz Profesor 45-lecie pracy naukowej. Jakie nowe wyzwania chce jeszcze Ksiądz Profesor zrealizować?

Raczej się poświęcę tłumaczeniom. To najbardziej lubię. Są one trwalsze naukowo niż opracowania, które z biegiem lat się starzeją i szybko są zastępowane przez nowe. Mam cały czas dług wobec środowiska patrologów, jakim jest przetłumaczenie wszystkich 5 ksiąg św. Ireneusza. Myślę, że przez studia nad gnostykami jestem do tego najlepiej przygotowany. Chciałbym też dokończyć tłumaczenia wszystkich tekstów z Nag Hammadi, ale to mi się już chyba nie uda. Chciałbym też przetłumaczyć dzieła Tertuliana związane z gnostykami, bo od niego zacząłem swoją naukową przygodę. Planuję też wydać jeszcze raz podręcznik do koptyjskiego.

Jak Ksiądz Profesor zareagował na przyznanie nagrody „Lux ex Silesia”?

Cieszę się z tego powodu. Byłem dwie kadencje w kapitule nagrody i mniej więcej od kuchni wiem, jak powstają takie kandydatury. Merytoryczny powód mojej radości wynika również z tego, że dzięki „Lux ex Silesia” znów się przedostanie do mediów kościelnych i akademickich wiadomość, że w Katowicach jest Wydział Teologiczny, że istnieje jeszcze i działa.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.