Piekło polskich dzieci

Mariusz Majewski

|

GN 39/2013

publikacja 26.09.2013 00:15

Wciąż mało osób – nawet w samej Łodzi – wie, że na terenie tamtejszego getta był jedyny w Polsce niemiecki obóz karny dla polskich dzieci.

Piekło  polskich dzieci Komendant obozu Sturmbannfuehrer SS Karl Ehrlich dokonuje przeglądu więźniów reprodukcje ze strony centrumdialogu.com

Polenjugendverwahrlager der Sicherheitspolizei in Litzmannstadt. Według niemieckiego oficjalnego nazewnictwa, był to wychowawczy obóz dla młodych Polaków, kryminalistów lub dzieci pozbawionych opieki. W zarządzeniu Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy hitlerowcy tłumaczą, że miał charakter prewencyjny. Według zapowiedzi hitlerowców, trafiały tam dzieci, które „albo są elementem niebezpiecznym dla niemieckich dzieci, albo dalej mogłyby popełniać jakieś kryminalne czyny”. Pochodziły z terenów włączonych do Rzeszy oraz z Generalnego Gubernatorstwa. W praktyce był to dziecięcy obóz koncentracyjny. Hitlerowcy chcieli, aby był wzorcowy. Mali więźniowie mieli numery. Drelichy zamiast ubrań. Ciężko pracowali. Byli karani biciem i głodzeniem. Znana jest historia Urszuli Kaczmarek – dziewczynki, która nie przeżyła bestialskiego pobicia i karceru. Nie trafiali tam jedynie młodociani kryminaliści i dzieci bez opieki, ale również ci, którzy byli podejrzewani o członkostwo w Szarych Szeregach. Dzieci nie mogły rozmawiać po polsku, a wszelkie obwieszczenia publikowane były w języku niemieckim.

Obóz powstał jako element Niemieckiego Generalnego Planu Wschodniego. „Wyłączono z getta część Marysina, a mianowicie ul. Emilii Plater, Przemysłową, Otylii i teren przy murze cmentarnym. Od razu po zakończeniu ewakuacji władze niemieckie rozpoczęły tam budowę bardzo wysokiego drewnianego parkanu o bezszczelinowej konstrukcji. Wydział Budowlany getta otrzymał od Kripo [niemiecka policja kryminalna – przyp. red.] nakaz dostarczenia niezbędnych robotników. Małe domki drewniane ulegają rozbiórce, natomiast buduje się tam baraki. Terenem tym będą dysponować władze policyjne” – tak jego tworzenie zostało opisane w kronice getta łódzkiego pod datą 18–19 października 1942 r. Dla obozowej załogi robotnicy postawili też kryty kort tenisowy, aby zima nie przeszkadzała im w rekreacji. Niespełna miesiąc później za parkanem znalazło się już 800 dzieci. Terenu pilnowali niemieccy wartownicy.

Obóz przy Przemysłowej

Historia Henryka Kadzińskiego z Dulska (dzisiejszy powiat golubsko-dobrzyński w województwie kujawsko-pomorskim) pokazuje, jak można było tam trafić. Wychowywała go tylko macocha. W domu było biednie. Poszukując jedzenia, chłopak popełniał drobne kradzieże. Miał trzynaście lat, gdy w piekarni w Golubiu-Dobrzyniu ukradł bułkę. Właściciel, niemiecki folksdojcz, złapał go na gorącym uczynku i natychmiast oddał do siedziby niemieckiej żandarmerii. Trafił do Wąbrzeźna, a stamtąd do obozu w Łodzi. W dokumentacji obozowej zapisane zostało, że Heniek Kadziński zmarł na zapalenie płuc 18 lutego 1944 r.

Główna brama znajdowała się przy ul. Przemysłowej, stąd popularna nazwa: obóz przy Przemysłowej. Dzieci zostały całkowicie odizolowane od świata zewnętrznego. Szyły ubrania, wyplatały buty ze słomy, reperowały tornistry, prostowały igły do maszyn szwalniczych. Przyuczali je do tego rzemieślnicy z sąsiedniego getta. Dziewczynki obsługiwały pralnię, kuchnię, pracownię krawiecką i ogród. W 1943 r. we wsi Dzierżązna niedaleko Zgierza powstała filia obozu przeznaczona tylko dla dziewcząt, które pracowały tam na roli.

– Nie zachowały się żadne oficjalne dane. Trudno powiedzieć, ile dokładnie dzieci przeszło przez obóz. Wśród więźniów była duża rotacja. Według jednych szacunków, było to kilka tysięcy. Według innych, nawet kilkanaście – mówi GN dr Adam Sitarek z Instytutu Pamięci Narodowej i Instytutu Historycznego Uniwersytetu Łódzkiego, który badał funkcjonowanie tego obozu. Udokumentowane są zgony 136 dzieci. Ile ich było dokładnie, nie wiadomo. Do śmierci przyczyniały się brutalne chłosty i pobicia, warunki sanitarne i głód. Dla dorastających dzieci przyznawane tam racje żywnościowe nie mogły być wystarczające. Na śniadanie mały kawałek chleba i pół litra czarnej, gorzkiej kawy. Czasami słodzonej sacharyną. Trzy razy w miesiącu była łyżka marmolady buraczanej lub psujący się twaróg. O mleku czy mięsie można było co najwyżej pomarzyć. Obiad to niecały litr wodnistej zupy z brukwi, liści kapusty lub buraków, zwykle bez ziemniaków.

Śmiertelne żniwo zebrał też tyfus. – W czasie epidemii widziałam okropne rzeczy. Chore dzieci, których nie zdążono wywieźć do getta, leżały na izbie chorych bez żadnej opieki. Te, które już umierały, ale jeszcze żyły, wynoszono razem z trupami do trupiarni nago i ładowano do skrzyń lub worków papierowych i tam dogorywały – opowiada Gertruda Nowak, jedna z więźniarek obozu dla polskich dzieci przy ul. Przemysłowej. Zachowały się też porażające listy, jakie pisały do rodziców. – „Kochana mamusiu, wyślij mi paczkę chleba i co możesz” – prosi w jednym z nich mały więzień Józef Bednarz.

Joanna Podolska, dyrektor Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi, autorka przewodnika po łódzkim getcie „Litzmannstadt-Getto. Ślady. Przewodnik po przeszłości” pisze: „W chwili wkroczenia do Łodzi Rosjan na terenie obozu było jeszcze blisko 900 dzieci (…) Nie do końca jest jasne, dlaczego obóz powstał w obrębie getta. Być może dlatego, żeby nie kłuć Polaków w oczy”. Z innej perspektywy o przyczynach tej lokalizacji mówi dr Sitarek z IPN. – Getto się zmniejszało. Żydów zaczęto wywozić do obozu w Chełmie. Niemcy wykorzystali wolny teren – tłumaczy.

Historyk opowiada, że kadrę obozową tworzyli częściowo Niemcy z Rzeszy, członkowie SS, policjanci, urzędnicy i miejscowi folksdojcze. Z nich wywodziły się Sydomia Bayer oraz Eugenia Pol. Ta druga w czasie wojny znęcała się nad dziećmi w obozie, a po wojnie pod zmienionym nazwiskiem znalazła zatrudnienie w żłobku. Została aresztowana dopiero w 1970 r. A cztery lata później skazana na 25 lat pozbawienia wolności. „Dlaczego tak mało? Przecież udowodniono jej kilka mordów, między innymi na Urszuli Kaczmarek” — mówiła więźniarka Apolonia Beda. Skazana została przedterminowo zwolniona z więzienia w Krzywańcu w 1989 roku.

Wołanie o prawdziwą pamięć

Na tle łódzkiego getta znajdujący się na jego terenie obóz dla polskich dzieci i młodzieży jest zdecydowanie mniej znaną częścią ponurej historii. Po wojnie długo się na ten temat nie mówiło. Dopiero w 1971 r. w parku Promienistych (dzisiejszy park im. Szarych Szeregów) odsłonięty został pomnik Martyrologii Dziecięcej. Nazywany z racji kształtu Pękniętym Sercem. – Coroczne uroczystości pod tym pomnikiem przynoszą powolne efekty. Chcemy pracować nad tym, aby poszerzać społeczną świadomość o hitlerowskim obozie stworzonym dla dzieci – mówi poetka Jolanta Sowińska-Gogacz, która stara się organizować takie obywatelskie upamiętnienia.

Optymizmu dodaje fakt, że pamięć o łódzkim obozie zaszczepiana jest u dzieci i młodzieży. Przed pomnik Pękniętego Serca co roku przychodzą uczniowie. Łódzki IPN razem z Centrum im. Edelmana organizuje dla szkół lekcje historyczne poświęcone obozowi przy Przemysłowej. Zapomnianą historię pragnie przypomnieć 12-letni Bartek Rosiak. Chce przygotować dokument o tym miejscu. Korzysta już z archiwaliów. Szlifuje scenariusz. Tym, czego potrzebuje, jest kamera. Miał na tyle determinacji i pomysłów, że zainteresowały się nim media, a także Centrum Dialogu im. Marka Edelmana. Centrum szuka sponsora na ten projekt, roboczo zatytułowany „Uwolnić pamięć”. – Bartek ma dużo pomysłów, niektóre z nich są bardzo ciekawe. Trzeba mu tylko fachowej wiedzy na temat, jak się robi taki dokument, jeśli chodzi o całość przedsięwzięcia. Postaramy się jakoś tutaj pomóc – mówi Justyna Tomaszewska z Centrum im. Marka Edelmana.

Tym, co działo się od grudnia 1942 do stycznia 1945 roku w obrębie dzisiejszych ulic Brackiej, Emilii Plater, Górniczej i Zadajnikowej, mocno poruszony jest metropolita łódzki abp Marek Jędraszewski. – To jedno z najbardziej przejmujących miejsc, nie tylko w Łodzi. Trudno przecież wyobrazić sobie sytuację, że organizuje się obóz koncentracyjny specjalnie po to, by te dzieci zniszczyć i moralnie, i fizycznie – stwierdził 1 czerwca 2013 r., modląc się pod pomnikiem Pękniętego Serca.

Zdaniem hierarchy, to zapomniane miejsce woła o wielką, „prawdziwą pamięć”. – To znaczy o modlitwę za nich, żeby ich świadectwo nie poszło na marne, żeby budziło sumienia współczesnych ludzi, dzieci i młodzieży, w poczuciu odpowiedzialności za siebie, kraj, ojczyznę i Kościół – mówił abp Jędraszewski, dodając: „Myślę, że Łódź ma przed sobą ogromny obowiązek, by to miejsce stało się jednym z najbardziej znanych i nawiedzanych”.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.