Nowy etap rewolucji

Marek Jurek

|

GN 38/2013

Czy Donald Tusk kiedykolwiek określił poglądy Palikota jako skrajne?

Nowy etap  rewolucji

Łatwo się przyzwyczaić do rzeczy dobrych. Ale, niestety, ze złymi też oswoić się nietrudno. Oswojenie z dechrystianizacją ma chyba jedną tylko zaletę: uświadamia nam, że od czasów oświecenia trwa w Europie systematyczna walka z religią, która pół wieku temu, w czasie rewolucji obyczajowej lat sześćdziesiątych, przerodziła się w walkę z samą naturą ludzką. Niestety, owocem tej świadomości jest często fatalizm, nie opór. Bo znowu – jak przed laty – słyszymy mądrości: „głową muru nie przebijesz”, „nie te czasy” itd.

Co więcej, nawet ci, którzy widzą toczący się walec, nie rejestrują już ani kolejnych faz rewolucji, ani jej przyspieszeń. I w ten sposób – rzadko napotykając efektywny opór – przeciwnicy cywilizacji chrześcijańskiej obalają jedną pod drugiej jej instytucje. Wtym roku Parlament Europejski, atakując Węgry, uznał, że samo odwołanie do rodziny w narodowej konstytucji narusza wartości podstawowe Unii Europejskiej, gdyż wskazując na małżeństwo i wolę rodzicielstwa jako istotę życia rodzinnego, „wyklucza (…) inne, zróżnicowane struktury rodzinne” i „wzmacnia atmosferę nietolerancji wobec osób LGBT”. Oprócz „osób LG” (czyli homoseksualistów) oraz „osób B” (czyli rozpustników żyjących równocześnie z kobietami i mężczyznami), ciekawe są te „inne, zróżnicowane struktury rodzinne”.

O co chodzi? Jedynie o „zwyczajne” konkubinaty czy również o „multiseksualistów” lansowanych ostatnio w organie Tomasza Lisa? Światowa Organizacja Zdrowia – inny organ autorytatywnie definiujący nakazy „praw człowieka” – sformułował zalecenia dotyczące upowszechniania edukacji seksualnej wśród dzieci i młodzieży. W myśl tych zaleceń, przedszkolaków należy zachęcać do masturbacji, uczniowie podstawówek powinni umieć nawiązywać kontakty w celu „uprawiania bezpiecznego i przyjemnego seksu” oraz „skutecznie stosować prezerwatywy i środki antykoncepcyjne”, a gimnazjaliści, mając już tamte doświadczenia dawno za sobą, powinni nauczyć się otwarcie krytykować „normy kulturowe [odnoszące się] do ludzkiego ciała” oraz „normy religijne [odnoszące się] do ciąży”.

W ten sposób dziecko – zanim rozpocznie liceum – powinno być całkowicie „uwolnione” od wpływu nie tylko Kościoła i etyki, ale i własnych rodziców. Rząd Tuska nie odrzucił tych zaleceń – przeciwnie, przystąpił do prac studyjnych na temat ich wdrażania. Niedawno w naszym kraju skandal wywołała kampania portalu „randkowców”, zachęcająca do zdrad małżeńskich. Jednak gdyby nie to, że w kampanii tej brutalnie zaatakowano żałobne uczucia narodu, nikt pewnie nie zaprotestowałby przeciw tak skandalicznej demonstracji pogardy antyrodzinnej. Bo chociaż nawet cywilne prawo rozwodowe ciągle uznaje wierność małżeńską za normę – „nie wypada” szacunku dla tej normy domagać się zbyt mocno. Nic więc dziwnego, że w tym klimacie premier Donald Tusk uznał poglądy Jarosława Gowina za „skrajne”.

Nie słyszałem, by Tusk nazwał tak kiedykolwiek poglądy Palikota. W każdym razie nie wtedy, gdy Palikot ogłaszał, że odrodzoną Polskę na paryskiej konferencji pokojowej reprezentował „nazista”, ani wtedy – gdy mówił przywódcom opozycji, że ich miejsce jest nie w parlamencie, ale w więzieniu, i że tam trafią – gdy tylko Palikot zdobędzie władzę. Tusk nie tylko nie piętnował skrajności tych skandalicznych wypowiedzi, ale przeciwnie – wiele podobnych wspierał jako wieloletni protektor i kolega Palikota w ramach ich wspólnej działalności w Platformie Obywatelskiej. Gowin natomiast okazał się „skrajny” bynajmniej nie dlatego, że ściśle trzymał się zasad cywilizacji życia.

W końcu w imię „kompromisu życia” Jarosław Gowin głosował i przeciw prawu do rodzenia się dzieci niepełnosprawnych, i spokojnie uznał, że dzieciom poczętym in vitro nie przysługują żadne prawa w ramach ochrony dziecka poczętego, dopóki ustawodawstwo in vitro nie zostanie formalnie uchwalone. Czymże więc – mimo tych niewątpliwych dowodów liberalizmu – zasłużył sobie na zarzut skrajności? Najwidoczniej tym, że w ogóle bierze pod uwagę zasady cywilizacji życia, oczekując, że przynajmniej niektóre z nich będą szanowane w liberalnym świecie.

Tymczasem ten świat, owszem, od chrześcijan wymaga kompromisów, natomiast sam nie zamierza zawierać żadnych trwałych kompromisów z chrześcijaństwem. Donald Tusk zapowiedział już udział w przyszłorocznej kanonizacji Jana Pawła II, który całe życie walczył o obowiązywalność zasad cywilizacji życia, o niepodważalność ludzkich praw, które cywilizacja ta chroni. Polski premier powinien być na kanonizacji papieża Polaka. Ale uczciwie byłoby chyba, gdyby otwarcie powiedział, że jego hołd wcale nie oznacza uznania dla „skrajnych poglądów”, których błogosławiony papież był orędownikiem i które inspirował. Taka szczera deklaracja pewnie wywołałaby zgorszenie – ale znacznie większe zgorszenie wywołuje odświętne wychwalanie autorytetów, których nauki na co dzień kompletnie się lekceważy. Problem zresztą jest zupełnie teoretyczny. Nie ma najmniejszego zagrożenia, że od premiera taką deklarację usłyszymy. Donald Tusk jest politykiem bardzo praktycznym; atakuje tym odważniej, im mniej sam obawia się ataku.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.