Zapomniany gigant

ks. Tomasz Jaklewicz

|

GN 34/2013

publikacja 22.08.2013 00:15

Prawdopodobna beatyfikacja G.K. Chestertona daje nadzieję, że katolicy wreszcie go odkryją. A jest kogo. „Był jednym z najgłębszych myślicieli, jacy kiedykolwiek istnieli, był myślicielem głębokim, ponieważ miał rację, i nic nie mógł na to poradzić, że miał rację”. (Étienne Gilson)

Zapomniany gigant Gilbert Keith Chesterton (1874–1936) AKG Images /EAST NEWS

Nie potrafię zrozumieć, dlaczego katolicy nie znają Chestertona. Jeden z moich profesorów w seminarium zawołał kiedyś w uniesieniu na wykładzie: „Kto nie przeczytał »Wyznań« św. Augustyna, jest barbarzyńcą!”. Natychmiast poleciałem do biblioteki. Niestety, nikt nie wspomniał ani słowem o Chestertonie i jego pisarstwie. Dziś nadrabiam zaległości. Lektura jego książek przywraca wiarę w sens posługiwania się słowem, jest odtrutką dla duszy zmęczonej bełkotem mediów. Humor, lekkość, erudycja, zdrowy rozsądek, nakłuwanie balonów głupoty strojącej się w piórka postępowych mądrości, zamiłowanie do polemiki, ale bez napastliwości oraz, co może najważniejsze, obrona wiary i ukochanie Kościoła katolickiego, który odkrył jako swój intelektualny i duchowy dom – to wszystko i o wiele więcej znajdziemy w tekstach tego angielskiego dżentelmena o charakterystycznej sylwetce, najsłynniejszego angielskiego konwertyty obok bł. kard. Johna Newmana.

Apostoł zdrowego rozsądku

Dwa metry wzrostu i 130 kg żywej wagi, w ustach cygaro, w kapeluszu z dużym rondem i obowiązkowej pelerynce, z binoklami na nosie i laską z ukrytą szpadą, wybuchający raz po raz tubalnym śmiechem spod wąsów. Kim był Gilbert Keith Chesterton (1874–1936), daj Boże przyszły błogosławiony? Trudno zmieścić odpowiedź w krótkim artykule. Najchętniej cytowałoby się jego teksty – są po prostu genialne. Zjawiska, poglądy, mody, które krytykował 100 lat temu, dziś są nadal, niestety, aktualne. Być może gdzieś tu tkwi sekret milczenia o nim. „Dla współczesnego świata wygodniej jest ignorować Chestertona, niż podjąć ryzyko dyskutowania z nim na argumenty, bo to z góry oznaczałoby przegraną” – zauważa Dale Ahlquist, prezes Amerykańskiego Towarzystwa Chestertonowskiego. Żywiołem Chestertona było słowo. Był pisarzem, poetą, filozofem, krytykiem literackim, polemistą, dziennikarzem. Pisał na każdy temat. W przypadku kogoś innego równałoby się to z niebezpieczeństwem powierzchowności, ale nie w jego przypadku. Jeden przykład. Kiedyś przyjął zamówienie napisania książki o św. Tomaszu z Akwinu. Bez zaglądania do czegokolwiek podyktował połowę książki swojej sekretarce. Potem poprosił ją, by mu sprowadziła jakieś prace. Sekretarka przywiozła mu stertę książek o św. Tomaszu.

Przekartkował kilka, pospacerował po ogrodzie, po czym podyktował resztę. Étienne Gilson, który poświęcił życie studiowaniu Tomasza, napisał o dziele Chestertona: „Uważam, że to najlepsza książka, jaką kiedykolwiek napisano o świętym Tomaszu. Nic prócz wielkiego geniuszu nie może wytłumaczyć takiego dokonania”. Naturalnie Chesterton musiał znać „Sumę teologiczną”, ale zadziwiające jest, że studiował to dzieło trzydzieści lat wcześniej, zanim jeszcze stał się katolikiem. Urodził się w Londynie, ochrz­czono go w kościele anglikańskim św. Jerzego. Uczy się w gimnazjum św. Pawła, prywatnej szkole z tradycjami. Kształci się potem przez trzy lata w Slade School of Art, renomowanej uczelni artystycznej Londynu, ale w końcu ją porzuca. Nie ukończył żadnych innych studiów. W 1900 r. zaczyna publikować pierwsze teksty w prasie. Odtąd pisanie staje się jego zawodem i namiętnością. Jest autorem setki książek, współautorem kolejnych dwustu, setek wierszy, pięciu sztuk, pięciu powieści, około 200 krótkich opowiadań, w tym serii popularnych kryminałów o księdzu Brownie, który zasłynął detektywistycznym zacięciem na długo przed naszym księdzem Mateuszem. Chesterton uważał się przede wszystkim za dziennikarza, napisał ponad 4000 artykułów. Przez 30 lat pisał co tydzień felieton w „Illustrated London News”, przez 13 lat w „Daily News”. W końcu przez 11 lat wydawał własną gazetę „G.K.’s Weekly”. Poruszał tematy z dziedziny sztuki, literatury, historii, filozofii, ekonomii i reform społecznych. Kiedy zatrudniał się w „Illustrated London News”, powiedziano mu, że może pisać na dowolny temat z wyjątkiem religii i polityki. Odpowiedział, że poza tymi dwiema sprawami o niczym innym nie warto pisać. Dale Ahlquist zatytułował książkę poświęconą jego twórczości „Apostoł zdrowego rozsądku”. Angielskie słowo common sense to dosłownie wspólny, powszechny sens lub rozum, czyli zbiór najbardziej podstawowych prawd, które intuicyjnie odkrywają zwyczajni ludzie (ang. common people). Chesterton całe życie walczył z, jak to określał, „postępującym zidioceniem dzisiejszego świata” w imię zdrowego rozsądku właśnie. Podróżował z wykładami, lubił się spierać, ale czynił to zawsze z klasą, o której dziś można tylko pomarzyć. Dyskutował z George’ em Bernardem Shawem, Herbertem George’ em Wellsem, Bertrandem Russellem. Stworzył własny styl, pełen paradoksów, humoru, zdumienia, przenikliwości i pokory.

Wiara Chestertona

Papież Pius XI nazwał go w depeszy kondolencyjnej „oddanym synem Kościoła świętego i obrońcą wiary”. Prasa świecka odmówiła publikacji tego telegramu, bo tytuł „obrońca wiary” od czasów Henryka VIII (o ironio!) nosili królowie angielscy. Papież z całą pewnością użył celowo tego określenia. Droga Chestertona do wiary katolickiej była dość długa. Wychował się w tradycyjnej, niepraktykującej rodzinie anglikańskiej. W szkole artystycznej zetknął się z typowym dla tego środowiska lekceważącym podejściem do wiary i moralności. Ponieważ miał naturę przekorną, ów pogardliwy stosunek do chrześcijaństwa, z którym się spotykał, sprawił, że ciągnęło go ku temu, co sam nazywał „ortodoksją”. Taki jest tytuł jednej z najlepszych jego książek, w której opisuje, jak doszedł do przekonania, że podstawowa teologia zawarta w Credo apostolskim „jest najlepszym źródłem energii i zdrowej etyki”. Własne intelektualne i duchowe nawrócenie porównuje Chesterton do wyprawy żeglarza, który szuka nowego lądu i na końcu podróży go odkrywa. Tyle tylko, że ową „nową wyspą” jest… Anglia. „Próbowałem stworzyć własną herezję, a kiedy robota była skończona, okazało się, że wynalazłem ortodoksję”. Do odkrycia chrześcijaństwa doprowadziły go intelektualna uczciwość, zawierzenie zdrowemu rozsądkowi. Dostrzegł, że zmienianie lub odrzucanie zasad w imię wolności nikogo nie wyzwala. Do wolności prowadzi jedynie prawda, a ta się nie zmienia. Przekonywał, że jeśli usuniemy mury doktryny i dyscypliny, to usuniemy nie tylko to, co stoi na straży wiary, ale także radość życia, której te mury chronią. „Ortodoksję” napisał 14 lat przed nawróceniem się na katolicyzm. Wpływ na jego duchowy rozwój miała Frances Blogg, głęboko wierząca anglikanka, którą poślubił w 1901 roku. Przeżył z nią 35 lat w bardzo udanym związku. Niestety nie mieli dzieci, choć oboje bardzo tego chcieli. Odkrycie katolicyzmu zawdzięcza Chesterton katolickiemu księdzu, który był pierwowzorem literackiego bohatera, ks. Browna. Był to Irlandczyk mieszkający w Anglii, ks. John O’Connor. Połączyła go z Chestertonem głęboka, wieloletnia przyjaźń. Charakterystyczną cechą Anglii była głęboka niechęć do katolicyzmu, do papistów – jak mówiono. Jednak Chesterton, im bardziej wsłuchiwał się w głosy krytyków, tym wyraźniej rozumiał, że nie mają racji. Była w tej niechęci jakaś irracjonalna nienawiść do Kościoła. „Gdy jednak ludzie przestają napierać na niego (Kościół) z gniewem, czują, jak coś ciągnie ich do środka”. Tego doświadczył. Zaczął czytać św. Tomasza i teologów katolickich, zauroczyła go postać św. Franciszka. Zwlekał z konwersją, bo nie chciał ranić tym swojej żony przywiązanej mocno do anglikanizmu. W 1922 roku przyjmuje jednak wiarę katolicką, w której w gruncie rzeczy od dawna już odnajdywał swój dom. Pytany, czemu został członkiem Kościoła katolickiego, odpowiadał: „Pierwszą zasadniczą, chociaż niepełną odpowiedzią jest: po to, by pozbyć się moich grzechów. Nie istnieje bowiem żaden inny system religijny, który by naprawdę utrzymywał, że wyzbywa się ludzkich grzechów. (…) Tak więc sakrament pokuty pozwala zacząć życie od nowa i godzi człowieka ze wszystkim, co żyje”.

Katolicyzm to „jedyna religia, która odważyła się zejść ze mną w otchłanie mnie samego”. „Doktryny katolickie spoiły w jedno całe moje życie, od samego zarania, czego żadne inne nie zdołały sprawić. Wywarły zwłaszcza wpływ na główną ideę mojego życia. Jest to idea, że trzeba przyjmować wszystko z wdzięcznością, a nie uznawać za oczywiste”. Uroczystość przyjęcia do Kościoła była bardzo skromna i prywatna. W Beaconsfield, gdzie mieszkał, katolicy gromadzili się w brzydkiej kaplicy przerobionej z pokoju hotelowego. Tam Gilbert przyjął chrzest z rąk ks. O’Connora i swoją Pierwszą Komunię. Przygotowywał go do niej miejscowy duszpasterz ks. Walker, o tuszy podobnej jak u Chestertona. Kiedy miejscowa gazeta zrobiła im zdjęcie podczas jakiegoś odpustu, podpisała je: „Giganci wiary”. Frances Chesterton przyjęła katolicyzm w 1926 roku.

Aniołowie traktują siebie lekko

G.K.C. wspominał często o Polsce, popierał jej dążenia do niepodległości. Była mu bliska ze względu na swoje związki z katolicyzmem. W 1927 roku odwiedził nasz kraj. Był w Warszawie, Poznaniu, Krakowie, Zakopanem, Lwowie, Wilnie. Spotykał się z władzami i polską elitą, miał odczyty na uniwersytetach. Swoją osobowością i pisarstwem wywierał potężny wpływ na ludzi. Przyczynił się do nawrócenia C.S. Lewisa, jego opowiadanie zainspirowało Michaela Collinsa, by stanął na czele irlandzkiego ruchu niepodległościowego, był natchnieniem dla Gandhiego. Oddziaływał na intelektualistów, ale także na zwykłych ludzi. Kiedyś otrzymał list od pewnego marynarza, który pisał: „Pana artykuły są ciekawe, ale trudno je zrozumieć. (…) Ale to, co rozumiem, pomaga mi żyć”. Teksty poświęcone wprost tematyce religijnej zajmują około jednej dziesiątej jego twórczości, ale pisząc na jakikolwiek temat, zawsze patrzył na niego pod kątem wiary. Kiedyś powiedział, że nie zna się na teologii, zna tylko katechizm. „Ale dodaje go pan do wszystkiego jak keczup” – ktoś zakpił. Na co Chesterton odparł: „Bo do tego służy”. Nieprzeciętny intelekt łączył się u niego z nieprzeciętnym roztargnieniem. Nigdy nie wiedział, gdzie i z kim się umówił, ratowały go żona i sekretarka. Dzieci zabawiał chwytaniem w usta ciasteczek, śmiał się głośno z własnych żartów. Jego przyjaciel, katolicki pisarz Belloc, wspominał, że cechowała go „stała, ciepła, serdeczna radość, którą natychmiast każdy przy nim odczuwał, geniusz dobrego humoru”. Dale Ahlquist, który sam był baptystą i którego do katolicyzmu nakłoniła lektura dzieł angielskiego konwertyty, napisał, że miał on „ciało i duszę świętego Tomasza połączone z sercem świętego Franciszka”. Czytając dzisiaj teksty Chestertona, raz po raz człowiek zatrzymuje się ze zdziwieniem. On nazywa dokładnie to, co intuicyjnie czujemy, ale czego nie potrafimy wyartykułować. Pisze tak, jakby przed chwilą czytał dzisiejszą prasę. Miał w sobie przenikliwość proroka, dostrzegając i krytykując choroby współczesnej kultury, które od jego czasów jeszcze się nasiliły. O tak wychwalanej dziś postawie „otwartego umysłu” pisał: „Otwarty umysł, podobnie jak otwarte usta, jest w gruncie rzeczy oznaką głupoty”. „Celem otwarcia się umysłu, tak jak otwarcia się ust, jest ponowne jego zamknięcie się na czymś solidnym”. Przewidział, że cywilizacja zachodnia „zachwyci się zmysłowością, a zakaże płodności”, że aborcja stanie się znakiem postępu, że „mistrzowie od materializmu wprowadzą kontrolę urodzeń do praktyki dnia codziennego”, a „dobrobyt nie sprzyja rachunkowi sumienia”. Przepowiedział, że autorytet rodziców zostanie podkopany, a państwo stanie się jedynym absolutem w sprawach moralności. O „tolerancji religijnej” pisał, że polega ona – jak się zdaje – na tym, że liberalni i pobłażliwi chrześcijanie dopatrują się dobra we wszystkich innych religiach, w Kościele zaś widzą wyłącznie samo zło (skąd my to znamy?). Nie znaczy to wcale, że idealizował katolików. „Jedno głupie słowo wypowiedziane przez człowieka należącego do Kościoła katolickiego przynosi więcej szkody niż sto tysięcy głupich słów wypowiedzianych przez człowieka spoza niego”. Można tak cytować bez końca. Czy nie powinniśmy w „Gościu” przedrukowywać jego felietonów? Chesterton inspiruje. Jest ideałem katolika zaangażowanego w świat i w Kościół. Jakże brakuje nam dziś w Polsce liderów takiego pokroju. Jest bowiem żywym zaprzeczeniem dwóch postaw katolickiej inteligencji. Albo bezkrytycznego mizdrzenia się do współczesnych herezji, albo unikania zaangażowania się w kulturowe spory i zamykania się w katolickich gettach, w których pisze się specjalistycznym językiem specjalistyczne dzieła dla garstki specjalistów. G.K.C. był zawsze w samym środku spraw, którymi żyły Anglia, Europa i świat. Wchodził na ring publicznej dysputy, bronił życia, rodziny, piękna, ubogich, Kościoła, wiary.

A czynił to dowcipnie, z błyskiem, inteligencją, ale i zawsze z szacunkiem dla swoich antagonistów. Wielkim pożytkiem z ewentualnej beatyfikacji byłoby przywrócenie pamięci o Chestertonie, odkrycie jego dzieł, które pozostają niedoścignionym wzorem zaangażowanej publicystyki. Bez żadnej przesady można go nazwać współczesnym ojcem Kościoła. Jego teksty pomagają zrozumieć, o co toczy się w istocie gra we współczesnym świecie. Uczą myślenia wiarą, pokory i wdzięczności, radości i dumy z bycia katolikiem. „Kościół katolicki jest jedyną rzeczywistością, która wybawia człowieka od poniżającej niewoli bycia dzieckiem swojego czasu” – pisał. Żałuję, że nie możemy usłyszeć jego komentarza na temat beatyfikacji. „Aniołowie potrafią latać, bo traktują siebie lekko” – powiedział kiedyś. I chyba w tę stronę by to szło. • Korzystałem z książek: D. Ahlquist „Apostoł zdrowego rozsądku” oraz J. Rydzewska „Obrońca wiary”.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.