Misja w krainie czarów

Krzysztof Błażyca

|

GN 30/2013

publikacja 25.07.2013 00:15

To Afryka! My tu jesteśmy silni. Tańczymy z mocą i modlimy się z mocą – słyszę w Nigerii. Doświadczam tego na własnej skórze.

Misja w krainie czarów Barwny korowód, tańce i śpiewy powitały biskupa Hiacynta Egbebo, który przybył do Uduophori, aby poświęcić przetwórnię wody wybudowaną przez misjonarzy pokoju Krzysztof Błażyca

W hotelowym pokoju w Lagos o trzeciej nad ranem brak wody. Czas przygotować się do powrotu po dniach spędzonych w położonej w buszu wsi Uduophori. Tam pośród soczystej zieleni i mulistych lepianek ludzie nie skąpią uśmiechu. W Lagos jest inaczej. Ponad 20 milionów mieszkańców, warkot silników, wrzeszczący na siebie mężczyźni, kobiety i dzieci uciekające spod kół. Opuszczam Lagos bez żalu. Z wioski odjeżdżałem z wdzięcznością..

Ludzie wody

Ludzie machają rękami, gdy na motorach wjeżdżamy do wsi. – Jesteś tu drugim białym – mówi brat Damian, jeden z trzech Misjonarzy Pokoju, mieszkających w Uduophori. Nazywają go reverent – wielebny. Głosi słowo, naucza, błogosławi domy, wygania złe duchy. Dla mieszkańców Uduophori pewne praktyki są czymś naturalnym.

Piąta trzydzieści rano. Cykady, ciemno, brak światła. Rozpoczyna się nabożeństwo przy świecach. Przedtem Różaniec. Śpiewają silnymi głosami. – Kocham tych ludzi – wyznaje Damian. Pozostali bracia to Kelvin, królewski syn z ludu Ibo, i Raphael, filozof z motyką w ręku. Ich dom nie wyróżnia się od pozostałych. Otwarty dla wszystkich. Ktoś przyprowadzi dzieci, ktoś zostanie na posiłek. – Chcemy, jak Karol de Foucauld, żyć prosto ze wszystkimi – mówią bracia. Wyglądają na szczęśliwych. W Nigerii jest ponad 1600 grup etnicznych. Ibo (na wschodzie), Hausa (na północy) i Joruba (na południu) to te największe. Ci z Uduophori to Orobo. Około 16 tys. mieszkańców. – Oficjalnie, ale czy widzisz tu tylu? – zagaduje Damian. Mówi się o nich „ludzie wody”. Tutejsze tereny w 70 proc. pokrywają odnogi Nigru.

Sąsiednie wioski to Ograbene, Ebedebri, Bargolo, Bomadi. To tam są studnie, sfinansowane ze zbiórki „Małego Gościa”. W Uduophori powstała też przetwórnia. Woda jest rozprowadzana w półlitrowych foliowych workach. Nareszcie czysta. To tereny bogate w ropę, a jej eksploatacja nie idzie w parze z troską o stan rzeki. – Potem ludzie piją tę wodę, kąpią się w niej, chorują, umierają. Wskaźnik umieralności dzieci jest tu największy w całym kraju – mówi Damian. Ekonomicznie południe Nigerii też jest wyzyskiwane. – Zyski z ropy czerpie garstka grubych ryb z islamskiej północy – zauważa bp Hiacynt z Bomadi. 7 czerwca poświęcił przetwórnię. Mówił o wodzie, która zamienia się w wino. Barwnym korowodem przeszliśmy przez wieś. Skwar, śpiew, kolorowe parasole. – To pierwszy projekt doprowadzony w tej wsi do końca – cieszy się brat Damian, inicjator. Co prawda ktoś zdążył już zatruć wodę w jednym ze zbiorników. Trzeba było wypompować. Potrzebne będą dodatkowe zabezpieczenia. – Ludzie mówią, że to kapłani dżu-dżu. Lokalny kult, czarna magia. Niedawno widziano trzech, jak szli w kierunku naszego domu. Coś „czarowali”. Tu wciąż jest wielu wyznawców religii tradycyjnych. I wiele sekt – tłumaczy mi Damian. Dodaje, że katolicy to zaledwie 27 tys. osób z 2,7 mln mieszkańców całego wikariatu Bomadi. Wieczorem wychodzę na drogę. Spotykam dziewczęta z wioski. Słyszę bębny, krzyki i śpiewy. – To od anglikanów. Przez całą noc będą wyganiać demony. My tam nie idziemy – mówi Gloria. W domu dowiaduję się, że i nad Glorią bracia modlą się od jakiegoś czasu. Jej ciało się wtedy wykręca, a ona sama rzuca się i krzyczy zmienionym głosem.

Próba wiary

Ruszamy Nigrem do Bargolo. W drewnianej szopie czekamy na komplet pasażerów. Ma być dwunastu. Inaczej łódź nie popłynie. Po niecałej godzinie odbijamy. Na środku rzeki trzask. Silnik przestaje pracować. Łódź nabiera wody od przodu kadłuba. – Nie utoniesz, potrafię pływać – dodaje otuchy siedząca obok kobieta. Na jej czarnym berecie srebrny napis „Jesus is the Lord” – Jezus jest Panem. Ludzie zaczynają się modlić. Plastikowymi butelkami wylewamy wodę z łodzi. Silnik odpala. Dobijamy do brzegu. Szczęśliwi. Tylko sternik nerwowy. – Oghene do! Bóg jest dobry! – słyszymy po powrocie do wioski. Następnego dnia jedziemy do miasta Onisha. Chaos, fetor i spaliny. Kilkanaście metrów od nas dwóch wojskowych strzela z kałasznikowa w stronę białego samochodu. – To niebezpieczne miasto. I lepiej uważaj na torbę – ostrzega Damian. Po drodze opowiada, że miewa wizje. Jak wtedy, gdy przed podróżą do Lagos śnił mu się płonący autobus.

– Przełożony nie uwierzył. Pojechaliśmy. Na głównej drodze w kierunku stolicy wizja się powtórzyła. Kazałem zatrzymać autobus. Ludzie krzyczeli, ale potem zaczęli się modlić. Minęła nas cysterna z paliwem. Parę kilometrów dalej wywróciła się. Od eksplozji zapaliło się 10 autobusów. Zginęło ok. 160 osób. Widziałem spalone ciała i wiele osób poparzonych. Ludzie z naszego autobusu dziękowali Bogu, że się zatrzymaliśmy. – Nie boisz się tych wizji? – pytam. Damian najwyraźniej czuje się niezręcznie. – Jeśli Bóg tak chce..... Cały czas podśpiewuje pobożne piosenki. I mówi, że jak przebywał w Tanzanii, dostał słowo dotyczące szkoły. – Pytałem: „Jezu, a co tymi dziećmi z ulicy?”. A Pan powiedział, że nie mam się martwić, bo jak on daje natchnienie, to i sam się zatroszczy. Wkrótce potem pojawili się sponsorzy. Misjonarz wybudował sierociniec i szkołę. A w zeszłym roku kolejną. Już w Nigerii, w Uduophori. Drewniany barak, kolorowe uniformy. Wiele z dzieci udało się otoczyć adopcją na odległość.

Koszt utrzymania jednego to 100 złotych na kwartał. Obejmuje to pensję dla nauczycieli, zajęcia dodatkowe, strój. Szkoła działa na prawie państwowym. Żadna skomplikowana struktura. Tylko zapał trzech misjonarzy pokoju A brat Damian powtarza bez epatowania, że „bez Kościoła nie da się żyć”. I że „nie chce się przeciwstawiać woli Bożej”. No i jest zdziwiony, że tyle w jego życiu już się wydarzyło. – Mam dopiero 24 lata. Ale jeśli Jezus chce tego.... Wieczorem zajadamy ryż. Tak co wieczór. „Niech dusze zmarłych odpoczywają w pokoju...” – modlimy się na koniec posiłku.

Miejsca przeklęte

W rodzinie papy Simona zmarło 26 dzieci. Przyszedł do braci po pomoc. Niedawna powódź wypłukała z ziemi czaszkę psa, krokodyla, kokos, zardzewiałą maczetę. – Dżu-dżu się mści na tych, którzy się odwrócili – mówią ludzie w wiosce. Papa Simon jest katolikiem. Gdy jednak przed laty zmarło szóste dziecko, zwrócił się o pomoc do czarowników. Od tego czasu zmarło kolejnych 20 dzieci. I dom się zawalił. Dziś papa Simon prosi o modlitwę. Brat Damian zabiera różowy spryskiwacz do kwiatów z poświęconą wodą i słoik benzyny. – Najpierw odprawimy modlitwę, by uwolnić ziemię. Potem spalimy dżu-dżu. O darose Boromo Weri Ofafo Ise – w imię Ojca i Syna, i Ducha! Machine Donatus, miejscowy katechista i częsty gość w domu braci, zapewnia, że „kto ufa Bogu, tego zła moc dżu-dżu nie dosięgnie”. Opowiada o kulcie pytona, czarownikach powstrzymujących deszcz, fetyszach z ludzkiego ciała i przeklętym lesie.

Przytacza inne historie, którym trudno dać wiary. Choć wszyscy tu o tym mówią. Gazety, telewizja, siostra zakonna, nawet biskup. Pytam biskupa, czy rozsądnie spotkać się z kapłanem dżu-dżu. – Nie idź tam. To mogłoby nie być dobre dla ciebie – odpowiada. Dodaje, że co innego bracia, bo „oni są konsekrowani”. Odpuszczam więc wywiad z dreszczem. Machine Donatus zabiera mnie jedynie w miejsca, gdzie miejscowi kacykowie odprawiają gusła. Przestrzega jednak: – Niczego nie dotykaj! A jak kogoś spotkamy, ręki nie podawaj. Wiele opowiada o kulcie. – Ci od dżu-dżu nie chcą pokutować. Czczą Agadaba, bóstwo wodne. Składają w ofierze głowę kozła, kurczaka, smażone banany, olej. Za czasów mojego dziadka na wielkie święto zabijano człowieka. Po drodze wspomina dzień pierwszej we wsi modlitwy o uwolnienie od pogańskich praktyk. – To było 23 sierpnia 2012 roku. Wielu ludzi zostało uwolnionych od złego ducha. W czasie takiej modlitwy zły duch targa ciałem osoby, bo walczy z mocą Bożą, która już jest w ciele.

Machine Donatus nalega, by zaznaczyć, że ludzie we wsi są wdzięczni Bogu za białego człowieka, który tam przybył, pokazując im drogę do Jezusa i przybliżając doświadczenie chrztu w ogniu Ducha. Do brata Damiana podchodzi kobieta. Handel źle idzie. Prosi o modlitwę, aby sklep przynosił zyski. Damian modli się – za kobietę. Prosi też o Boże błogosławieństwo dla jej pracy. – Sam widzisz, jaka jest potrzeba głoszenia słowa tutaj. Ludzie wciąż myślą magicznie. A gdy sekty oferują im cuda, to i katolicy za nimi pójdą. A potem znów boją się dżu-dżu

Jezus o kulach

Ostatnie dni. Jesteśmy w Ozobulu, w ośrodku dla niepełnosprawnych dzieci. Paraliż, wodogłowie. Małe ciałka leżą bezbronnie na podłogach. W surowym pokoju za biurkiem siedzi brat Benedykt ze Zgromadzenia św. Stefana. 56 lat, czerwony T-shirt. Kieruje ośrodkiem od 1996 roku. Pełni też funkcję przewodniczącego Komisji Episkopatu Nigerii ds. Zgromadzeń Zakonnych. Kilka lat temu miał wizje. W Wielki Czwartek podczas samotnej modlitwy w kaplicy. – Usłyszałem coś jak grzmot i wielkie światło bijące od strony tabernakulum. Jakby ktoś szedł. Wystraszyłem się i uciekłem – opowiada. Uśmiechnięty, spokojny, konkretny, żaden „natchniony” wizjoner. O wizji powiedział swojemu spowiednikowi.

Ten zalecił mu wrócić do kaplicy i jeśli wizja się powtórzy, podjąć dialog. – Powtórzyła się w Wielki Piątek. Zobaczyłem postać o kulach nadchodzącą od strony tabernakulum. Prosiłem: „Jeśli jesteś Jezusem, powiedz, co mam zrobić”. Powiedział, że szczególnie bliskie są mu osoby kalekie i niepełnosprawne. Brat Benedykt otrzymał od biskupa zezwolenie na odprawianie prywatnego nabożeństwa do „Jezusa o kulach”. Z czasem zawiązała się grupa modlitewna. Zaczęło dochodzić do uzdrowień. Na terenie ośrodka powstała kapliczka z figurą Jezusa o kulach. W zeszłym roku miejsce to odwiedził kard. Arinze. Nigeryjski hierarcha zaaprobował kult. Dziś do Jezusa o kulach modlą się i w Anglii, i we Włoszech. Udajemy się wieś dalej, do klauzurowych benedyktynek. Śpiewają psalmy. Po łacinie. Pytam siostrę Celestynę o taniec, bo przecież to Afryka. – Oczywiście, że tańczymy, gdy świętujemy. Tak wyrażamy radość – odpowiada z uśmiechem. Dopytuję, jak afrykański temperament znosi ascezę gestów i słów. Słyszę o łasce Bożej, miłości Jezusa, oddaniu się całkowitym. Dziękuję za zimną wodę i prażone słodkie orzechy. Odjeżdżamy w pokoju. 

Kontakt z Misjonarzami Pokoju: Brat Damian Lenckowski, revdamianl@gmail.com; lub: https://www.facebook.com/misjonarze.pokoju

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.