Kłamstwo o Kościele

Jacek Dziedzina

„Ktoś” chce nam wmówić, że życie Kościoła kręci się wokół żenującego spektaklu nadymanego przez siebie i media proboszcza.

Kłamstwo o Kościele

Nie będę w tym miejscu próbował rozstrzygać, czy ks. Lemański jest cynikiem, czy pożytecznym idiotą. A mam nieodparte wrażenie, że tylko te dwie opcje wchodzą w grę. Słuchając wielu wypowiedzi tego kapłana w mediach nie byłem pewny, czy mam do czynienia z mężczyzną o dojrzałości na poziomie gimnazjalisty, który nie widzi, jaką marionetką w rękach dziennikarzy się stał, czy z wyrafinowanym graczem, który realizuje swój niezrozumiały dla nas plan.

Wiem, wiem – już słyszę to oskarżenie, że zbyt pochopnie pomijam możliwość, że ksiądz został zwyczajnie skrzywdzony przez kurialistów, kolegów księży, może i samego arcybiskupa (choć tego na razie nie dowiódł w żaden sposób). Każdy, kto choć trochę otarł się o niektóre przynajmniej kurie diecezjalne, wie, że nie zawsze są to środowiska, nazwijmy to delikatnie, przypominające wspólnotę życia chrześcijańskiego. Znamy przecież księży, którzy ze strony bardzo wpływowych osób w swoich diecezjach, doświadczyli zwykłej podłości. Niektórzy z poszkodowanych sami przez lata byli „VIP-ami” w diecezji – a na skutek plotek, intryg i innego draństwa kolegów w koloratkach wylądowali w „podrzędnych” placówkach. Znam ich smsy w czasie ogromnej próby, jaką przechodzili, łącznie z myślami o zrzuceniu sutanny. Jednak w żadnym z tych przypadków nikt z nich nie biegał po stacjach telewizyjnych i publicznie nie poniżał nie tylko swojego przełożonego, któremu ślubował posłuszeństwo, ale i jego współpracowników. Do tego nikt z nich nie próbował w infantylny sposób podważać de facto nauczania Kościoła. Tak, tak, ks. Lemański „nie podważał”, tylko „krytykował język”, jakim publikowane są dokumenty kościelne. Tyle że przy okazji wykazywał się sporą ignorancją co do meritum.

Ja jednak nie mam kompetencji rozstrzygać, w co naprawdę gra ks. Lemański. Wiem tylko jedno: wrzawa wokół jego osoby skutecznie przysłoniła prawdę o prawdziwym życiu Kościoła, która na chwilę ujrzała światło dzienne za sprawą wielkiego duchowego wydarzenia, jakim były rekolekcje na Stadionie Narodowym. Właściwie nie tyle ujrzała światło dzienne, co światło kamer. Bo podobne – choć na mniejszą skalę i bez udziału mediów – wydarzenia mają miejsce przez cały rok w wielu miejscach w Polsce i na świecie. Prawdziwe życie Kościoła toczy się bowiem daleko od tego, co można usłyszeć w ostatnich dniach od ks. Lemańskiego i przytakujących mu medialnych klakierów. Na tym polega diaboliczność całego spektaklu wokół osoby ks. Lemańskiego (bo o jego osobę, nie o żadną sprawę chodzi), że spektakl ten mówi nam nieprawdę o Kościele. Nie dlatego, że ujawnia napięcia, tąpnięcia, wręcz wrogość wśród jego członków – to było w Kościele zawsze. Kłamstwo polega na tym, że po raz kolejny zagłuszone zostaje to, co Kościół rzeczywiście ma do powiedzenia i zaoferowania człowiekowi – a co w tak świątecznej formie było widoczne niedawno na Stadionie Narodowym. „Komuś” na tym kłamstwie bardzo zależy. Roztropność jednak – zwłaszcza u księdza – nakazywałaby raczej umiejętne rozpoznanie, że to stare metody tego „kogoś” i lepiej wycofać się w porę. Ks. Lemański tymczasem, jak gimnazjalista (czy ja nie obrażam gimnazjalistów?), wolał zabrnąć  w swym uporze za daleko.

Na koniec dedykacja – zapis z dziennika o. Yves Congara z okresu odrzucenia przez oficjalne władze kościelne, z zakazem wykładania i publikowania włącznie: „Nie zgadzam się na gestapo” (to o Kurii Rzymskiej). Ale zaraz dodaje: „Zgadzam się na Boga. Poddaję się nakazowi”. Kilka lat później został ekspertem Soboru Watykańskiego II. A jeszcze później Jan Paweł II przysłał mu do szpitala w Paryżu kapelusz kardynalski. To napięcie między Congarem a Rzymem też było prawdą o Kościele. Ale „jeszcze prawdziwszy” był ten kościelny happy end.

Przeczytaj też: