Piekło nieświadomości

Franciszek Kucharczak

|

GN 28/2013

publikacja 11.07.2013 00:15

Wszyscy chcieliby nieba, gdyby nie myśleli, że to piekło.

Piekło nieświadomości rysunek franciszek kucharczak

Parę dni temu w górach zgadałem się z sześćdziesięcioletnim mężczyzną, który zatrzymał się w tym samym domu, co ja z rodziną. Po przebrnięciu przez standardowe narzekanie, doszliśmy do kwestii istotnych, czyli do życia wiecznego.

– Ja to bym wolał do piekła – powiedział mój rozmówca, patrząc w dal rozmarzonym wzrokiem. Nagle spojrzał na mnie z uśmiechem, ale bez cienia ironii. – A pan chciałby być w niebie czy w piekle? – zagadnął zupełnie tak, jakbym miał zdecydować, czy wolę lody wiśniowe, czy czekoladowe.

Byłem zaskoczony, tym bardziej, że z rozmowy wynikało, iż on uważa się za katolika, wiedział też, że ja pracuję w „Gościu Niedzielnym”. Widząc moje zdumienie, zaczął wyjaśniać, że „przecież nikt nie wie, jak tam jest”, ale „w piekle na pewno jest ciekawiej”.

– Ale ja ślub mam kościelny, do kościoła chodzę, w Boga wierzę… – zapewnił mnie, tak jakby to miało coś wyjaśniać. A przecież nie wyjaśnia niczego – a nawet zaciemnia, bo żeby dostrzec związek między „chcę do piekła” a „chodzę do kościoła”, to chyba trzeba mieć umysłowość studenta gender.

Siedzi mi wciąż w głowie ta przedziwna rozmowa, bo w niej wyjątkowo wyraźnie zobaczyłem, jak niewystarczające może być poprzestanie na spełnieniu formalności. No bo jak to się dzieje, że człowiek przez całe niekrótkie życie chodzi do kościoła, a nigdy tam naprawdę nie wszedł? Jak to możliwe, że katolik wybiera wieczne konanie w rozpaczy i grozie, i uważa, że wszystko jest w porządku, bo „ma ślub kościelny”?

Jasne, on nie wie, co wybiera (bo nie rozumie, czym jest piekło), i nie wie, co odrzuca (bo nie rozumie, czym jest niebo). Ale dlaczego tego nie wie? Czemu przez tyle lat ani razu nie spotkał Chrystusa? Bo gdyby spotkał, prędzej by się dał pokroić i usmażyć, niż powiedziałby coś takiego.

Po tej rozmowie poszedłem z rodziną na Mszę do niedalekiego kościoła. Odprawiał ksiądz, który na twarzy miał wypisaną nudę, a w gestach komunikat: „A dajcie mi święty spokój”. Kazania nie było, były za to śpiewy, których lepiej, żeby nie było. Nastrój udzielił się zebranym, więc słowa psalmu („Z radością sławcie Boga, wszystkie ziemie…”) osobliwie kontrastowały z ponurymi minami i zwieszonymi głowami.

Czy w takich warunkach można spotkać Chrystusa? Oczywiście, że można. Msza to Msza, i na każdej na człowieka spływa łaska Boża, ale co zrobić, gdy człowiek jest na nią impregnowany? Zmienić to może świadectwo. Bóg uzależnił wiele łask od autentyczności i przekonania, z jakimi świadczą o Nim ci, co się do Niego przyznają. Nie bez powodu cuda dzieją się tam, gdzie jest żywa wiara – i tam właśnie ludzie ciągną. I nie można mieć im tego za złe, skoro właśnie z takiego powodu ludzie chodzili za Jezusem. A jednak wciąż ma się im za złe, że szukają mocy Bożej, a nie ględzenia o niej. Pan „od piekła” chciałby do nieba, gdyby widział, jak to innym smakuje.

Przed spotkaniem na Stadionie Narodowym słyszałem z ust sceptyków hasła: „Po co tam ludzie jadą, każda Msza jest cudem”. To prawda – Jezus zawsze jest tam obecny. Ale czasem trudno Go zauważyć, gdy ludzie są nieobecni – z celebransem na czele.

Zemsta na biskupie

Po kłamstwie w „Newsweeku”, w którym sugerowano rzekome winy abp. Hosera w związku z ludobójstwem w Rwandzie, portal Na Temat opublikował tekst z wielkim tytułem: „Jakich pytań boi się Henryk Hoser? Od trzech lat arcybiskup nie odpowiedział Wojciechowi Tochmanowi”. Dalej czytamy, że abp Hoser „nosi w sobie jedną, szczególną tajemnicę. Tajemnicę co zrobił, a czego nie zrobił on sam i Kościół katolicki w Rwandzie w 1994 roku i wcześniej. (...) Świetny reportażysta Wojciech Tochman poszedł tropem tej tajemnicy. Biskup od trzech lat nie odpowiedział na jego pytania”. Prawda, że zgrabny sposób sugerowania draństwa? I mało kto pomyśli, że abp Hoser nie ma żadnego obowiązku odpowiadać na czyjeś pytania tylko dlatego, że ten jest „świetnym reportażystą”. Jak widać, Tomasz Lis brnie dalej w insynuacje. Ale cóż – jest wiele powodów, dla których Salon nienawidzi arcybiskupa: jego sprzeciw wobec krzywdzenia ludzi w in vitro, ruszenie ulubieńca lewicowych mediów, ks. Lemańskiego, a wreszcie zorganizowanie potężnego wydarzenia ewangelizacyjnego. Powiedzmy jasno – nie tylko Salon ma tu powody do zemsty.

Gramy dalej!

Do Sejmu trafiło 400 tysięcy podpisów przeciw aborcji eugenicznej, o 300 tys. więcej niż trzeba, żeby Sejm musiał się tym znowu zająć. Wywołało to standardową histerię Katarzyny Wiśniewskiej z „Wyborczej”. Nazwała to „szaleństwem” i stwierdziła, że Polki dokonują 80-200 tys. aborcji rocznie, zaś nowy zakaz aborcji zwiększyłby tylko podziemie aborcyjne. Pani redaktor, te „dane” z sufitu Wandy Nowickiej już zostały skompromitowane przez CBOS. Ale gdyby nawet były prawdziwe – naprawdę uważa pani, że prawo powinno posyłać dziecko z zespołem Downa do piachu zamiast w ramiona mamy?

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.