Nauka chodzenia

ks. Dariusz Kowalczyk SJ

|

GN 27/2013

W nauczaniu Kościoła są dogmaty stanowiące stały punkt oparcia, ale są też wciąż nowe wyzwania, które domagają się odpowiedzi.

Nauka chodzenia

Wychowanie i edukacja są jak chodzenie: kiedy jedna stopa opiera się na pewnym gruncie, druga unosi się w powietrzu, by uczynić krok naprzód, i tak na przemian. To porównanie papieża Franciszka, którym podzielił się podczas spotkania z uczniami jezuickich szkół we Włoszech. Ojciec święty ma rzeczywiście dar celnego i głębokiego ujmowania rzeczywistości w prostych obrazach. We wzrastaniu potrzeba nam stałych punktów, byśmy się nie zagubili. Nie da się iść do przodu, jeśli żadna ze stóp nie znajduje oparcia.

W takiej sytuacji niechybnie się przewrócimy. Upadki uczą nas właśnie tego, że musimy wiedzieć, czego się trzymać, aby dojść do celu. Z drugiej jednak strony, gdybyśmy mieli się tylko trzymać dwiema stopami stabilnej powierzchni, to nigdzie byśmy nie doszli. Synek mojego siostrzeńca, Kornel, nieraz jeszcze zrobi „bęc”, zanim nauczy się chodzić i biegać, czyli integrować stały punkt oparcia z ruchem. Metaforę chodzenia można odnieść do wielu innych rzeczywistości. Na przykład do reformy Kościoła, który od dwóch tysięcy lat troszczy się o wierne przekazywanie nauki Jezusa i apostołów, a zarazem otwiera się na Ducha Świętego, który wskazuje nowe przestrzenie. W nauczaniu Kościoła są dogmaty stanowiące stały punkt oparcia, ale są też wciąż nowe wyzwania, które domagają się odpowiedzi. Co więcej, z dogmatami jest tak, że ich rozstrzygające ogłoszenie kończy w pewnym sensie dyskusję, ale z drugiej strony otwiera nowe perspektywy, wielość możliwych interpretacji.

Na przykład ogłoszone w ostatnich wiekach dogmaty maryjne o niepokalanym poczęciu i wniebowzięciu są dla katolików stałym punktem odniesienia, a jednocześnie zapraszają do nowej refleksji nad ich znaczeniem. Są w Kościele tacy, którzy podkreślają przede wszystkim wierność tradycji, stąd nazywamy ich tradycjonalistami. Słusznie wskazują na przeszłość, z której wyrasta nasza teraźniejszość, ale grozi im skostnienie i ślepota na znaki czasów współczesnych. Z drugiej strony są ci, którzy chcieliby wszystko zmieniać, bo wydaje im się, że nowe musi być zawsze lepsze od starego. Nazywamy ich progresistami. Tacy ludzie bywają inspirujący, ale grozi im oderwanie się od korzeni, a w konsekwencji utrata katolickiej tożsamości. Trzeba tymczasem jedną stopą znajdować oparcie w przeszłości, a drugą wkraczać w przyszłość. Można by powiedzieć, że Kościół wciąż uczy się chodzić…

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.