Mamy w Polsce urodzaj procesów o naruszanie dóbr osobistych. Orzecznictwo sądów pokazuje, że jest to dziś wartość dobrze chroniona. Może aż za dobrze.
Jan Rokita został skazany za określenie Konrada Kornatowskiego „nikczemnym prokuratorem stanu wojennego”. Wykonanie tego wyroku może go kosztować nawet 350 tys. zł PAP/Leszek Szymański
Nasze sądy cenią dobra osobiste polityków, urzędników i celebrytów w stopniu wyższym niż interes społeczny, jakim jest prawo do ich krytyki. Upominają za to państwo polskie międzynarodowe trybunały. W dodatku kary zasądzane w procesach o zniesławienie (lub naruszenie prawa prasowego) w praktyce oznaczają ruinę. Kto obraża, musi się liczyć z karą. To jasne. Ale zadośćuczynienie powinno być adekwatne do wykroczenia. Pytanie, czy tak jest, padło publicznie za sprawą Krzysztofa Wyszkowskiego, skazanego za nazwanie Lecha Wałęsy agentem SB, i Jana Rokity, skazanego za określenie Konrada Kornatowskiego „nikczemnym prokuratorem stanu wojennego”.
Niewykonalne i niesprawiedliwe
Wyroki w obu sprawach (i wielu im podobnych) formalnie rzecz biorąc nie są drastyczne. Sąd uznaje, że naruszono dobra, więc sprawca musi przeprosić. Zalecenie: przeprosiny w prasie, radiu i telewizji brzmi niewinnie. I sprawiedliwie.
Dostępna jest część treści. Chcesz więcej?
Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.