Piekielna „otwartość”

ks. Dariusz Kowalczyk SJ

|

GN 26/2013

Kościół prawdziwie otwarty ma misyjny zapał, idzie z Ewangelią do każdego, na granice.

Piekielna „otwartość”

Papież Franciszek wyraził pragnienie, aby kościoły w Rzymie były otwarte, a w nich czekał na ludzi ksiądz w konfesjonale.

Zupełnie inną otwartość wciska nam od lat „Gazeta Wyborcza”. Wciska coraz nachalniej coraz bardziej żenujące idee „otwartości”. Katarzyna Tubylewicz przeprowadziła wywiad z Evą Brunne, która tłumaczy, czy i w jaki sposób Kościół chrześcijański może być otwarty. Brunne jest biskupką luterańskiego Kościoła w Szwecji. Jest lesbijką i żyje w związku z inną kobietą. Pani biskupka podkreśla, że jej Kościół jest otwarty na homoseksualistów, bo w Biblii nie ma – jej zdaniem – żadnych słów, z których by wynikało, iż współżycie homoseksualne jest grzechem. Poza tym interpretacja Biblii powinna być – ma się rozumieć – „wolna od dogmatyzmu”.

Ha! Kościół i Biblia, do których odnosi się Brunne, są raczej jej, bo przecież nie Pana Jezusa. A swoją drogą szacowny Luter chyba w grobie się przewraca, jak widzi, do czego doprowadziły jego reformy. Ale pani Tubylewicz jest zachwycona i stwierdza, że Kościół w Szwecji jest najbardziej tolerancyjnym wyznaniem chrześcijańskim na świecie. Można przypuszczać, że to są właśnie wyżyny otwartości, do których zachęca katolików pismo red. Michnika.

Pewien portugalski jezuita mawiał, że trzeba otwierać ramiona, a nie nogi… Otwartość propagowana przez szwedzką biskupkę zdaje się przeciwieństwem opinii mojego współbrata. Szkoda, że z pięknego słowa „otwartość” zrobiono taką karykaturę.

Idea Kościoła otwartego, jeśli ją normalnie rozumieć, jest jak najbardziej słuszna. Kościół prawdziwie otwarty ma misyjny zapał, idzie z Ewangelią do każdego, na granice. Jeśli trzeba, nie boi się wejść w spór, bo wie dobrze, kim jest i jaką ma misję. Kościół otwarty szuka wciąż nowych środków przekazywania swej katolickiej wiary. Dlatego wchodzi w dialog z różnego rodzaju naukami, filozofią, kosmologią, biologią. Niestety, dziś Kościół otwarty stał się synonimem czegoś zupełnie innego, a mianowicie m.in. rozmieniania swej katolickiej tożsamości na drobne, ulegania modnym prądom, czy też kompleksów wobec katofobicznych środowisk.

Takie wspólnoty, jakim przewodzi biskupka Brunne, wymrą. A wielu z tych, dla których wiara w Jezusa jest naprawdę ważna, przejdzie do Kościoła katolickiego, którego bramy piekielnej otwartości nie przemogą.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.