Święceń świętowanie na dalekiej Syberii

Mieszko Maliszewski

publikacja 20.06.2013 10:17

Po dzisiejszych 152 km byli nadal w komplecie, mniej więcej zdrowych na ciele i umyśle, świętujących w Domu Kultury wioski Pristjan. Z rowerami było trochę gorzej.

Święceń świętowanie na dalekiej Syberii

Dzień rozpoczął się o 6.00 ciszą. Nie, że nikt nie wstał, bo po 15 minutach była już Msza, ale środa to dzień milczenia na prośbę grupy, a wyznaczona przez o. Tomka. Dlatego na kartce, a nie ustnie, otrzymał zapisaną intencję: za niego samego z okazji 9. rocznicy święceń kapłańskich. Odprawiając Mszę oczywiście nie musiał milczeć i w ramach kazania opowiadał, czym dla niego jest kapłaństwo. Najlepiej skrócić refleksję do tytułu książki Jana Pawła II napisanej w 50-lecie święceń. Kapłaństwo to dar i tajemnica.

Po Mszy w czasie śniadania grupa podarowała jubilatowi roladę. Niestety lub stety nie była to rolada śląska, a ciastowa. Niestety lub stety o. Tomek musiał, a raczej chciał się nią podzielić ze wszystkimi (wiedzieli, co robią).

Minęła 8.00 i rozpoczął się codzienny trud jazdy, ale pogoda była idealna. Temperatura w sam raz. Wiatr lekko w twarz. Nie robiło to jednak na nikim wrażenia po przeprawie przez kazachskie stepy. Trasa wiodła po pagórkowatym terenie. Przez ostatnie 3 dni suma przewyższeń wyniosła średnio po 1150 m. Na wzniesieniach było widać we wszystkich kierunkach po horyzont las rozcięty jedynie linią drogi. Tamtejsza tajga jest obecnie na etapie wczesnej wiosny, dlatego zieleń jest soczysta. A kwitną np. bzy, kiedy w Polsce już lipy.

Święceń świętowanie na dalekiej Syberii   Przystanki po standardowych 50 i 100 km, pierwszy w lesie, drugi w wiosce przy sklepiku. Sprzedawczyni uraczyła grupę wrzątkiem, co ucieszyło wszystkich posiadaczy żywności „instant”. Po kolejnych 35 km wjechali do miejscowości Marińsk, gdzie uzupełnili zapasy w większym sklepie. Należało jeszcze dobić do 150 km, a nawet ciut więcej, bo do 152 km i znaleźć nocleg. Zaszczyt udzielenia noclegu tak wyjątkowej reprezentacji Polaków przypadł wiosce Pristjan (jeśli dobrze usłyszałem przez telefon). Jak poprzedniego dnia, zjechali z głównej trasy na gruntową drogę. W wiosce znajdował się Dom Kultury. Ktoś przed wejściem rozładowywał samochód. Krótkie przedstawienie sytuacji przez delegację kolarzy, telefon do wioskowych decydentów (w tym czasie nabożeństwo do Serca Jezusa, modlitwa z udziałem relikwii ks. Popiełuszko) i nocleg w sali tanecznej załatwiony.

Myśląc o Domu Kultury większość pewnie ma przed oczami budynek nowy lub wyremontowany najczęściej ze środków unijnych, z zapleczem socjalnym i sanitariatami. Dalekorosyjskie realia są nieco inne. Jest tu WC„na Małysza” z ledwo zipiącą spłuczką, jedna umywalka i woda niezdatna do picia. Ale grupa nie narzeka.

W przejechane kilometry należy wpleść średnio - i poważną awarię. Pękł bagażnik Wojtka Mazura i rozsypała się piasta Górnika. Na szczęście rowerzyści mają ze sobą 2 zapasowe koła. Gdzie oni to wszystko mieszczą?!

Wracając do miejsca noclegu. Po zadomowieniu o. Tomek odwiedził tamtejszy sklep i kupił torbę słodyczy. Odwołał dzień ciszy i nastąpił półtoragodzinny ciąg dalszy świętowania 9. rocznicy święceń kapłańskich.

Dzisiaj minęło 7 pełnych tygodni wyprawy. Głównodowodzący jest pozytywnie zaskoczony, że po takim czasie ciągłego przebywania i wysiłku, grupa jest zgrana, pozytywnie nastawiona do siebie i doświadczanych trudów. Zdała egzamin taktyka mieszania grup w czasie jazdy i wałkowanie o. Tomka przez pierwsze trzy tygodnie o poprawnych stosunkach międzyludzkich i o miłości wzajemnej. Druga rzecz. Choć kolejne kilometry są codziennie dokładane zgodnie z planem, to nie jest to wcale proste. Trzeba się dobrze nakombinować, żeby osiągnąć te minimum 150 km. Pogoda nieprzewidywalna, nawierzchnia dróg kiepska, rekordowa liczba awarii, codzienne szukanie noclegu (przypominam, że grupa jest w tajdze, gdzie przyroda jest dzika) i wielotygodniowy wysiłek itd. Potrzeba zdrowia, szczęścia i modlitwy, modlitwy, modlitwy.