Stu lepszych by się znalazło

Agnieszka Gieroba


|

Gość Lubelski 25/2013

publikacja 20.06.2013 00:15

Ewangelizacja.
„Myślisz, że twoje życie
się skończyło, że nie ma już odwrotu? Jesteś w błędzie! Możesz zacząć wszystko od nowa”. Te słowa wypowiedziane na ulicy uratowały przynajmniej 50 osób przed krokiem samobójczym.


Na ulice wraz ze wspólnotą neokatechumenalną wyszli kapłani,
którzy służyli sakramentem pojednania Na ulice wraz ze wspólnotą neokatechumenalną wyszli kapłani,
którzy służyli sakramentem pojednania
Agnieszka Gieroba

Nie jest łatwo. Wszyscy zgodnie przyznają, że wyjście na ulice i mówienie ludziom o Panu Bogu to bardzo trudna sprawa. Nie można jednak milczeć – są przekonani członkowie wspólnot neokatechumenalnych, którzy na całym świecie, w Lublinie także, wyszli na ulice, by ewangelizować. – Wcześniej robiliśmy to we dwóch. Zbieraliśmy się w naszej salce, modliliśmy się, potem było losowanie par i szliśmy na ulice, do szpitali, domów starców, zaczepialiśmy ludzi i mówiliśmy im o tym, że Jezus ich bardzo kocha. Wymagało to dużo samozaparcia i odwagi. Wiele osób myślało, że jesteśmy świadkami Jehowy, niektórzy nam złorzeczyli, wyśmiewali, niektórzy słuchali – opowiadają bracia ze wspólnoty neokatechumenalnej na lubelskiej Poczekajce. Sytuacje były różne, czasami zabawne, czasami budzące grozę. – Sam pamiętam jedno z takich wyjść, kiedy wylosowałem w parze trzynastoletniego chłopca. Na ulicy spotkaliśmy grupę osiedlowych blokersów. Zanim się zorientowałem, mój towarzysz zaczepił ich i zaczął odważnie przepowiadać Dobrą Nowinę. Czuł się pewnie, bo miał mnie za plecami, a mnie serce młotem waliło ze strachu, bo oni byli więksi, silniejsi i źle nastawieni. Pan Bóg jednak czuwał nad nami. Powiedzieliśmy o Jezusie i poszliśmy, a co oni dalej z tym zrobili, kto wie? – opowiada Tomasz.


Sznur pod ławką


Akcje ewangelizacyjne prowadzone przez neokatechumenat odbywają się równocześnie na całym świecie. Po ich zakończeniu bracia dzielą się swoimi doświadczeniami. – Okazało się, że udokumentowano 50 przypadków, w których rozmowa o Jezusie zapobiegła próbie samobójczej. Jeden z braci opowiadał, że przysiedli się do jakiegoś człowieka w parku na ławce, który siedział ze spuszczoną głową, i zaczęli mu przepowiadać o Jezusie i Jego miłości. Gdy skończyli, człowiek podniósł głowę i spod ławki wyciągnął sznur. Powiedział, że właśnie zamierzał się powiesić, ale to, co usłyszał, uratowało mu życie. Drugi przypadek to spotkanie na torach człowieka, który chciał się rzucić pod pociąg, ale po wysłuchaniu Dobrej Nowiny rozpłakał się i zrezygnował – opowiadają bracia z Poczekajki.
Mimo tak spektakularnych wypadków dla wielu osób pójście we dwóch na ulice jest bardzo trudne. Dlatego od tego roku zmieniono formę ewangelizacji. Na ulice wychodziły całe wspólnoty, które w określonych miejscach śpiewały, modliły się, dawały świadectwo i nauczały. W Lublinie takich miejsc było pięć. – To forma sprawdzona przez rodziny, które przebywają na misjach w krajach, gdzie Kościół znajduje się w głębokim kryzysie. Raz w tygodniu wychodzą na ulicę, śpiewają, modlą się, tańczą i mówią o swoich doświadczeniach wiary. W taki sposób ewangelizują. Ludzie zatrzymują się, słuchają, czasami zadają pytanie, niektórzy potem przychodzą na spotkania. Kiko Argüello, założyciel Drogi Neokatechumenalnej, zaproponował, by zrobić to samo na placach i ulicach naszych miast. Ludzie mogą stanąć i posłuchać bez żadnych zobowiązań. – Docieramy w ten sposób także do większej liczby osób. Na lubelskim LSM ewangelizowaliśmy na placu na osiedlu Krasińskiego przy poczcie. Dookoła są bloki mieszkalne. Było nas słychać w wielu mieszkaniach. Kto wie, jak działało słowo Boże w sercach ludzi, którzy je słyszeli? – mówią bracia ze wspólnoty.


Nawrócony ateista


– Jestem bardzo zaszczycony, że Pan Bóg mnie powołał do ewangelizacji, choć wiem, że się do tego nie nadaję, że na pewno na moje miejsce znalazłoby się 100 lepszych. Jednak Pan Bóg chce, żebym to ja mówił o Nim. Doświadczyłem Boga jako dobrego ojca. Jako młody chłopak byłem ateistą. Robiłem nawet debaty wśród kolegów, na których bluźniłem przeciw Kościołowi i odciągałem ich od wiary. Powielałem wzory mojego ojca, który też był ateistą. Pan Bóg jednak zlitował się zarówno nad moim tatą, jak i nade mną i pokazał, że się we wszystkim myliliśmy. Uświadomiłem sobie, że byłem biedaczkiem oszukanym przez demona totalnie. Bóg się zlitował i wprowadził mnie do Kościoła przez nową ewangelizację. Tu doświadczyłem, jaki Pan Bóg jest wyrozumiały i jakie siły oraz środki angażuje, żeby mi pomagać. Zaczęła się we mnie rodzić wielka wdzięczność. Nie mogę o tym nie mówić, bo wiem, że wielu ludzi żyje oszukanych przez demona jak ja kiedyś. Jeśli całe nasze działania, wielkiej grupy ludzi, pomogą jednej osobie osiągnąć niebo, to już warto wkładać cały swój trud i wysiłek. Tym sposobem to, co robimy, przenosi się w wieczność. Uważam, że nie ma w życiu nic ważniejszego niż ewangelizacja. To misja, która ma kontynuację w niebie – opowiada Tomasz.


Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.