Ksiądz Lemański jest fajny - i co z tego

Franciszek Kucharczak

Ludzie stoją za księdzem murem. A przez mur nie widać ważnych rzeczy.

Ksiądz Lemański jest fajny - i co z tego

Parafianie z Jasienicy zebrali 1300 podpisów za swoim proboszczem. Proszą w liście do abp. Hosera o pozostawienie księdza Lemańskiego na stanowisku proboszcza i o niepowoływanie w jego miejsce administratora.

Widać z tego, że parafianie naprawdę lubią swojego proboszcza, a to znaczy, że jest dla nich miły i życzliwy. To bardzo ważna cecha, bez której wielu księży, będących nawet merytorycznie bez zarzutu, straciło kontakt z ludźmi. Niejeden proboszcz pozbawił się duszpasterskiej skuteczności tylko dlatego, że chodził z posępnym czołem i/albo buczał na ludzi w kancelarii.

Ks. Lemański najwyraźniej taki nie jest. Ks. Lemański zjednał sobie parafian i wygląda na to, że pójdą za nim w ogień.

No właśnie – a powinni iść za nim do nieba. Ten ksiądz umie ludzi pociągać i prowadzić, ale najwyraźniej coś nie gra z kierunkiem tego prowadzenia. Nie chodzi już tylko o aktywność ks. Lemańskiego w salonowych mediach, które wykorzystują go dla uwiarygodnienia siebie w oczach co bardziej naiwnych katolików. Chodzi przede wszystkim o wierność sprawom zasadniczym, bez których nawet ewidentne cnoty stają się sprzymierzeńcami złego.

Oczywiście parafianie mają prawo przedstawiać swoje stanowisko, zwłaszcza gdy gotowi są podporządkować się decyzji biskupa (a tak wynika z pisma, które wystosowali ludzie z Jasienicy), ale ksiądz nie ma prawa w najmniejszym stopniu sugerować im, że chciałby z nimi zostać. Jasne, że to boli, jasne, że się człowiek przywiązuje, ale ci, co mówią, że idą za Chrystusem, muszą sprzedawać małe perły, aby zdobyć tę jedną, wielką.

Było już wiele parafii, w których ludzie tak kochali proboszcza, że zapomnieli, Komu on służy i do czego się zobowiązał. A że proboszcz podzielał ich uczucia – tzn. też kochał proboszcza (i probostwo) – niewiele trzeba było, aby wybuchła rewolta. A gdy taka wybuchnie, nigdy nie kończy się to dobrze i nieraz jeszcze po wielu latach nie goją się tam rany wzajemnych uprzedzeń i animozji, a przede wszystkim niechęci do Kościoła. Bo właśnie to ostatnie jest właściwym celem nieprzyjaciela. Diabłu to tam obojętne, czy zaufanie do Kościoła nadszarpnie za sprawą księdza miłego czy gbura, za sprawą intelektualisty czy prostaka – w każdym wypadku sobie poradzi, gdy tylko ksiądz zlekceważy posłuszeństwo, do którego zobowiązał się w obliczu Boga. Bo w kościelnym posłuszeństwie objawia się dla niego wola Boża (a przy okazji również dla parafian). Skąd kapłan może wiedzieć, jakie niespodzianki przygotował dla niego Bóg w nowym miejscu, i komu może się okazać potrzebny? Ale nie – on woli to, co sobie umyślił, bo to już jest swojskie, zbadane, bezpieczne. I staje się jak naczynie z wodą, które za właściciela decyduje, czyje pragnienie chce zaspokoić. Albo jak młotek, który chce przybijać tylko takie gwoździe, jakie sobie upodobał, a właściciel nie ma nic do powiedzenia.

Jak Bóg ma się ludźmi posługiwać, gdy oni posługują się Nim?

To dobrze, że ludzie lubią księdza, ale jeśli ma ich prowadzić w złym kierunku, to takie lubienie niczemu dobremu nie służy.

Tu nie do biskupa trzeba pisać, żeby spełnił prośby ludzi. Trzeba raczej napisać do proboszcza, żeby spełnił prośbę Jezusa.