Prawie jak Tekla, czyli…

Agata Puścikowska

|

GN 24/2013

I obojętnie, jak egzamin wypadnie, ważniejsze, że młody człowiek przełamał barierę własnych nieposłusznych paluchów, lenistwa i braku wiary w siebie.

Agata Puścikowska Agata Puścikowska

Pszczółka Maja – dobranocka dzieciństwa. Wspaniała bohaterka bez jadu, jej ciapowaty kompan truteń (tym bardziej bez jadu) i te bajkowe, zupełnie niesamowite przygody… Aż tu nagle między Maję, Gucia i ich kreskówkowe życie wparowuje Tekla. O ile pamiętam, pajęczyca. I nie dość, że z definicji pajęczej straszna, to jeszcze morduje wszystkich… graniem na wiolonczeli. Rzępoli tak, że uszy puchną. I do pięknej, bajkowej scenerii wkrada się dysharmonia zwana fałszem. Otóż od września miałam małą Teklę w domu.

Tekla co prawda nie pająk, ale własna latorośl. Syn siedmioletni. A zamiast wiolonczeli w rękach (nie mackach) dzierżył skrzypce, rozmiar „połówka”. Zdał do szkoły muzycznej? Zdał. Skrzypce otrzymał? Otrzymał. Więc pora na ćwiczenia… I się zaczęło. Palce odmawiały posłuszeństwa. W siedmioletniej głowie bardziej wygłupy niż żmudne ćwiczenie pasaży. A z dziecięcego pokoju rozlegały się rozpaczliwe nutki… zupełnie jak pajęczycy Tekli. I głosik: „Nie umiem, nie dam rady!”. W ciągu roku nauki były więc upadki. Na szczęście były i wzloty: „Pani powiedziała, że zagrałem SUPER!”. Był i pierwszy koncert, zwany z uczniowska „audycją”. A chociaż palce nieco odmówiły posłuszeństwa, brawa były. Czerwiec. Za kilka dni pierwszy, poważny egzamin. Etiuda opanowana.

Mazurek opanowany. Pasaż podobnie. Gama szwankuje. Ogólnie więc jest zaskakująco, jak na trudne początki – dobrze. I obojętnie, jak egzamin wypadnie, ważniejsze jest, co następuje: młody człowiek przełamał barierę własnych nieposłusznych paluchów, lenistwa i braku wiary w siebie. Doświadczył na własnej, małoletniej skórze, że jak jest wysiłek – jest i efekt. A co najbardziej cieszy, polubił te swoje skrzypce. Jak i zapewne… Tekla lubiła swoje. Nie wiadomo, co będzie z małym skrzypkiem. Może będzie kontynuował naukę, nauczy się całkiem dobrze operować smyczkiem i będzie wygrywał Wieniawskiego (dla matki, rzecz jasna…). A może za dwa, trzy lata rzuci instrument w kąt i zacznie działać w innej, ciekawszej dziedzinie? Rodzice, na szczęście, nie wykazują dzikiej aspiracji, by z dziecka na siłę wirtuoza zrobić. Niech się bawi muzyką, po prostu. Niech się rozwija i pokonuje własne bariery. Chyba nie ma nic fajniejszego w rozwoju dziecka niż doświadczenie, że dałem radę i nauczyłem się. I to lepiej od Tekli!

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.