Lepiej późno niż wcale

ks. Marek Gancarczyk

|

GN 24/2013

Wreszcie – tak najkrócej można podsumować książkę ks. Dariusza Walencika o tym, co Kościołowi po 1945 r. komunistyczne państwo zabrało i co starano się mu zwrócić po 1989 r.

Lepiej późno niż wcale

Wreszcie – bo przed nim nikt tego nie zrobił. I na dobrą sprawę przez wszystkie lata nikt dokładnie nie wiedział, co zostało zrabowane i ile po 1989 roku zdołano zwrócić. Po przebrnięciu przez tysiące dokumentów źródłowych autor doszedł do następującej konkluzji: Kościołowi nie zwrócono ponad 62 tys. hektarów ziemi zrabowanej przez komunistyczne państwo i nie wypłacono także stosownej rekompensaty (więcej na ss. 18–21). Między bajki można więc włożyć po wielekroć powtarzane opinie, że Kościół w Polsce otrzymał więcej, niż mu zabrano. Liczby nie kłamią, a tych w książce są tysiące. Oczywiście naiwnością jest sądzić, że od tej pory nikt nie będzie już rozpowszechniał fałszywych informacji. Złośliwych nigdy nie brakuje. A poza tym, komu chciałoby się czytać grube opracowanie naszpikowane szczegółowymi danymi i analizami... Jakoś trudno wyobrazić mi sobie w roli skrupulatnych czytelników tej lektury posłów Ruchu Palikota czy SLD.

Należy tylko żałować, że książka powstała tak późno, kiedy zasadnicza dyskusja o majątku kościelnym i likwidacji Funduszu Kościelnego właściwie jest za nami. Gdyby tego rodzaju praca została wykonana chociaż kilka lat wcześniej, tylko nieliczni mieliby odwagę wypowiadać skrajnie niesprawiedliwe wobec Kościoła opinie. A to one niestety trafiły do przekonania wielu. Zdaję sobie sprawę z tego, że częste wracanie do problemu zrabowanego majątku może wywołać wrażenie, że Kościół zainteresowany jest głównie pieniędzmi. Nie ma na to rady – niechętni Kościołowi właśnie tak to zinterpretują. Nie może to jednak zniechęcać do domagania się przynajmniej prawdy. Na pełną sprawiedliwość nie ma bowiem co liczyć. Warto, by wszyscy wiedzieli chociaż, kto jest złodziejem. I że okradzionemu nie zwrócono aż 62 tys. hektarów ziemi.

Niedługo do Sejmu trafi najprawdopodobniej obywatelski projekt zakazujący aborcji eugenicznej. By tak się stało, do 23 czerwca pod projektem musi się podpisać przynajmniej 100 tys. obywateli. Zebranie takiej liczby nie będzie zapewne większym problemem, skoro przed dwoma laty za prawem całkowicie zakazującym aborcji podpisało się aż 600 tys. osób. Tym razem plan inicjatorów akcji jest nieco skromniejszy – ma doprowadzić do zakazu zabijania dzieci chorych (więcej na ss. 34–36), ale przez to wydaje się możliwy do osiągnięcia. Przypomnę, że dwa lata temu w Sejmie zabrakło zaledwie sześciu głosów do przyjęcia prawa całkowicie chroniącego życie od poczęcia. Jak wtedy, tak i teraz decyzja części posłów zależeć będzie od nacisku opinii publicznej. A będzie on tym większy, im więcej podpisów znajdzie się pod projektem. Zachęcam zatem do aktywności.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.