Smert, smert, Lacham smert

Jan Hlebowicz

|

Gość Gdański 24/2013

publikacja 13.06.2013 00:00

Ukryłyśmy się w stodole. Banderowcy wyprowadzili rodziców z domu. Tata głośno protestował. Potem nastąpiła cisza. Chwilę później usłyszałyśmy dwa strzały...

Smert, smert, Lacham smert Józefa Tarnowska często odwiedza rodzinne strony. Dba o pamięć Polaków zamordowanych przez ukraińskich nacjonalistów Jan Hlebowicz

Miałam 12 lat. Siostra omal mnie nie udusiła, powstrzymując moje spazmy płaczu. Do dziś boję się pomyśleć, co by się stało, gdyby Ukraińcy nas wtedy usłyszeli – wspomina Józefa Tarnowska. Przed II wojną światową mieszkała wraz z rodziną w Lubieszowie na Polesiu. Ojciec był farmaceutą, prowadził aptekę. – Był życzliwym człowiekiem. Ukraińscy chłopi, którzy nie mieli za co kupić lekarstw, nieraz dostawali je za darmo.

Spłonęli żywcem

– W szkole trzymałam się z dwiema Ukrainkami, Żydówką i Polką. Wszyscy żyliśmy ze sobą w zgodzie. Nie przypominam sobie żadnych awantur – podkreśla J. Tarnowska. Podobnie było w Gwoźdźcu, niewielkim miasteczku położonym wówczas w powiecie kołomyjskim, z którego pochodzi Janina Rokicka. – W naszej wielonarodowej, lokalnej społeczności panowała harmonia. Ukraińcy przychodzili do kościoła w czasie Bożego Narodzenia i śpiewali polskie kolędy. My z kolei odwiedzaliśmy ich w cerkwi na Wielkanoc. Kiedy Żydów nie było na lekcjach w szabat, nikt nie miał do nich pretensji – opowiada. – A potem wybuchła wojna i wszystko się zmieniło. Żydzi z czerwonymi opaskami witali armię sowiecką i krzyczeli: „nie ma waszej Polski, uciekajcie stąd” – dodaje.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.