Boże puzzle

publikacja 27.05.2013 13:51

Moje życie, jak puzzle składa się z małych, dobrze dopasowanych elementów, które są drobinami pełnego obrazu.

Boże puzzle

I nie zobaczę go pełnego, aż będzie mi dane u kresu życia spojrzeć na niego z góry- od bram domu Boga. Wtedy zobaczę, czy znalazłam je wszystkie i włożyłam na właściwe miejsca, czy część z nich (choć przez Boga stworzonych i podarowanych) została gdzieś zagubiona. Może zostaną puste miejsca - bo niczym innym nie da się zastąpić darów Boga.

Te malutkie cząstki nazwałam talentami, błogosławieństwami, przebłyskami. Są większe i mniejsze, każde jest niezastąpione by stworzyć pełne szczęście....spadają z góry codziennie. Trzeba wielkiej czujności i wrażliwości ducha, by je zauważyć, obrócić w rękach i zdecydować, w które miejsca się nadają. Czasami wydają się zupełnie nie pasować i wtedy trzeba zaufać Dawcy, że maleńkie wypustki jednak się pokryją. Czasem zaś wsadzi się je w złej kolejności i choć wydaje się, że zręby pasują to jednak obraz się zaciemnia zamiast tworzyć harmonijną całość.

Jednak nic z obrazu w ogóle nie wyniknie mimo stałej woli ofiarowania ze strony Dawcy, jeżeli ja nie otworzę rąk i oczu by je przyjąć i zaufać, że należą do mojej układanki, bo Dawca się nie myli i chce uczynić obraz doskonały....

Oto moje cząstki:

Dom: Kraków, kamienica, rodzice pracujący ciężko i uczciwie: mama pediatra w przychodniach, tata urzędnik, pieniędzy nie za wiele. W sam raz by je szanować i cieszyć się zakupionymi drobiazgami, by nadmiar nie psuł serca i nie osłabiał woli.

rodzina: wspólne wyprawy do miasta na zwiedzanie, za miasto na podziwianie natury, wakacje na wsi i nad morzem, babcia, z którą się mieszka i uczy od niej siedzenia prosto, trzymania kolan razem, kłaniania starszym i sąsiadom itp...

brat: dużo starszy, cioteczny brat - od święta, za to rówieśnik - obaj to niezastąpione doświadczenie, że nie ma bogatszych relacji niż te z rodzeństwem.

ojciec: zaprowadza nas do kościoła i odbiera z kościoła, nie wstępuje. Pogania, dodaje odwagi, wysyła w świat. Ośmiesza moje słabości, wyśmiewa ględzenie, nudę, brak pomysłów.

Mama i babcia: modlitwa za niego i za nas, wyjaśnianie, przytulanie, ponaglanie, dodawanie odwagi, radość życia, wymagania.

Szkoła muzyczna: granie, śpiewanie, tańczenie, ucieranie nosa (nie jestem geniuszem, nie mam muzyków w rodzinie, nie znam nut, nie wyjeżdżam za granicę, jestem gruba i noszę niemodny warkocz) ale praca i systematyczne ćwiczenia mogą wiele wnieść w poprawę stanu rzeczy. Kształtowanie wrażliwości muzycznej. Przyjaciółka Beata.

Kościół: Nie pamiętam nic z kościoła, oprócz katechety ks. reformaty, który kazał nam jedynie pamiętać, że Bóg nas kocha i pozwalał nawet grać na organach w kościele; oraz jednej lekcji religii u sióstr prezentek, gdzie oberwałam linijką po łapach za gadanie...

Oaza: pierwsze zachłyśnięcie się Bogiem i modlitwą. Próba wybaczenia ojcu w imię miłosierdzia i zrozumienia. To jednak nie było moim wielkim problemem. Ważniejsze były pierwsze zakochania w kolegach animatorach i rozrabianie z rówieśnikami. Jeden z nich został klerykiem i okazało się to dla mnie niezwykle istotne.

Liceum językowe: zafascynowanie innością kultur, językiem, utarcie nosa po raz drugi (nie jestem geniuszem językowym ani prymusem licealnym, nie mam zachodnich ciuchów, nie maluje się, nie klnę, nie piję i nie palę jak elita naszej klasy) i znów praca nad sobą. Przyjaźń nie z tymi na przodzie, lecz z osobami, które idą pod prąd. Przyjaciółki na życie: Ala i Inka. Braki w figurze i finansach nie są już źródłem kompleksów - stają się jedynie cieniami wartości, śmiesznych przygód i żałosnego odchudzania przed maturą za pomocą planu „jedna kremówka dziennie”. Ludzie poznani w imię Boże, ludzie z innych krain okazują się ludźmi takimi samymi jak my - za murem wschodnim. Różnią się tylko posiadanymi przedmiotami. Za to mają cudowne dzieła kultury gotowe, by po nie sięgnąć. Obóz UNESCO staje się kopalnią kontaktów zagranicznych i przyjaźni na życie.

Taniec: udaje się zyskać takt, lekkość i lepszą figurę. Udaje się zyskać podziw! Źródło nowych relacji męsko-damskich

Śpiew w chórze akademickim: zachwyt muzyką liturgiczną począwszy od średniowiecza, wyjazdy do Europy zachodniej - kontakty z ludźmi, wspólnotami parafialnymi, uczenie się wdzięczności i otwartości na pielgrzymów i wędrowców. Wiedza: to kościół nie jest cały katolicki?????? To innowiercy też wierzą w Boga i mają kościoły? Śpiewają te same hymny i pieśni? Są kochającymi i kochanymi dziećmi tego samego Boga! Ulga i wdzięczność. Doświadczenie zachodniego świata i wolności wyboru.

Relacje: w imię dorastania niekończące się związki krótkotrwałe, oparte na zakochaniu i samolubnym wykorzystywaniu drugiego człowieka. Obserwacja życia studenckiego w postaci wyjazdów chóralnych kończy się fascynacją ludźmi, ale i odrzuceniem używek i łatwego seksu. To działa w obie strony - raz rzucana, raz rzucająca... w końcu olśnienie lekturą ks. Malińskiego, ks. Twardowskiego, na rozdrożu...zakochana zawsze i często w niewłaściwych mężczyznach. Bóg pozwala, daje poznać, lecz leczy i podsyła właściwe osoby- nie pozwala przekroczyć zgubnej granicy zarówno cielesnej, jak i duchowej.

Błysk! - nieprzerwanie modlą się za mnie Mama, Babcia, przyjaciel, który jest klerykiem i nie dał się podejść, lecz był darem: człowiekiem, który naprowadzał i dał poznać błąd... nie wiem, ile osób jeszcze się modliło...

PIERWSZE ZAZĘBIENIA SIĘ PUZZLI:

Studia: taniec, śpiew, muzyka, śmiech, zabawa, opiekuńczość, język, łatwość nawiązywania relacji = pedagogika. Już wiem, że wszystko co robiłam, składa się na nauczanie dzieci języka angielskiego w klasach 1-3. To będzie mój zawód. Pojadę również do GB, by zdobyć uprawnienia językowe.

Wyjazd: rok w Szkocji. Może któryś kościół jest lepszy? Może lepiej zapomnieć o rodzinie, może tam jest lepiej żyć? Błogosławieństwo tęsknoty, poczucia bycia gorszą, biedniejszą, głupszą (w grze w scrabble ze studentami Oxfordu o 5 lat starszymi ;) , opuszczoną, chorą, znów grubą. Błogosławieństwo listów od rodziny i przyjaciół, oczekiwania na powrót. Ciężka fizyczna praca pozwala zrozumieć, że obrałam właściwą drogę - powrót do Polski na studia. I nie znalazłam kościoła, który dałby mi pełnię, którą wcześniej odczuwałam u siebie, w domu....

Dalsze studia: inna perspektywa nowe wartości, nowe przyjaźnie. Pojawia się ON.

ON - najważniejszy po Bogu. Długowłosy, chudy, z papierosem w ustach, gitarzysta, lubiący koniak, znikający w wirtualnej przestrzeni komputerów, nie do końca wierzący.....

lecz...

  • bardzo miłosierny (odwiedza, gdy matka w szpitalu)

  • hojny (przynosi pomarańcze)

  • otwarty na zmiany (uczy się tańczyć)

  • moje przeciwieństwo (milczy), rycerski (odprowadza do domu i wraca piechotą do siebie nocą, gnie się w ukłonie)...

  • otwarty na doświadczenie Boga (dysputy z zaprzyjaźnionym księdzem- przewodnikiem)

Błysk!

Przedstawiła mi go przyjaciółka z podstawówki - Beata! On chodził do klasy z... moimi kolegami z oazy i lekcji religii....choć się nie spotkaliśmy wcześniej, jednak grunt został przygotowany.

A niecały rok później....

Ślub - sakramentalny, wymodlony, przemyślany, przygotowany 3-miesięczną ascezą ciała i bierzmowaniem współmałżonka, spowiedziami. Doświadczenia stawania się jednym ciałem i duszą.

Udzielają go 3 błogosławieństwa od Boga:

1 puzzel/błogosławieństwo- ks. Jacek, ów kleryk, który naprowadził i pisał listy za granicę, zapewniał o modlitwie - czyli starszy kolega z oazy,

2 puzzel- ks. Adam, który prowadził niesamowite dysputy z mym otwartym na wiarę narzeczonym, dał odpowiednie lektury, zapraszał do kina i na kawkę....

3 puzzel - najmądrzejszy na świecie, proboszcz kościoła, w którym mieliśmy brać ślub. Narzeczony wtedy przedstawił mu się jako poszukujący wiary, narzeczona przyniosła list od własnego proboszcza potępiający narzeczonego i związek....Najmądrzejszy na świecie ks. Stanisław, wrzucił list do kosza i dał nieograniczony dostęp do biblioteki teologicznej, miłość w spojrzeniu i błogosławieństwo, skierował do właściwych osób na właściwe kursy przedmałżeńskie....

Te trzy cząstki stworzyły piękny zaczątek nowej części obrazu, który nazywa się RODZINA.

Błysk!

Przecież odkąd przeczytałam książkę ks. Malińskiego, codziennie prawie, przez kilka lat modliłam się o dobrego współmałżonka!!!! Inni nadal modlili się za mnie. Potem dołączyły osoby modlące się z nas oboje....

Rodzina:

Zaczynamy gniazdowanie w centrum Krakowa. Studiujemy, pracujemy, ile się da i rodzimy pierwszego syna. Z nim odkrywamy piękno liturgii, brewiarza, wspólnoty, chodząc na codzienne 7-ki do dominikanów, a potem na śniadanka z dyskusją. Tu będzie nam dane poznać przyszłego głównego kompozytora liturgicznego Krakowa, przyszłą jego żonę....Stąd też będziemy się przez najbliższe lata karmić wyjazdami letnimi dla rodzin z o. Markiem OP i ruchem charyzmatycznym. Świadectwa, które wtedy usłyszymy, modlitwy, których doznamy, wykłady o wierze Starszych Braci dadzą nam fundament, który zbuduje naszą rodzinę. Tu dostajemy w prezencie przyjaźń z braćmi dominikanami: Robertem (ubogim duchem, ubogim ciałem, pięknym duszą) i Damianem (liturgicznie rozśpiewanym), o. Markiem ( dającym rozumowe podstawy wiary, wgląd w Jerozolimę, naszą duchową ojczyznę) trwające długo, zmieniające nas na zawsze. W prezencie otrzymujemy również wizytę w krakowskim areszcie. Zobaczymy tam człowieka z jego grzeszną naturą, ale też umiłowane dziecko Boże. Doświadczymy wzniosłości i piękna Triduum Paschalnego. Już na zawsze będzie w nas tęsknota za Wielkanocą, a ona stanie się najważniejszym świętem roku.

Podsumowując: otrzymaliśmy fundamenty wiary żywej.

Nowe gniazdo, już z trojgiem synów mieści się na Dębnikach. Paradoksalnie nasze ubóstwo i nasz brak stałego lokum stają się błogosławieństwami, kolejnymi puzzelkami.

Tu otaczają nas swym aktywnym działaniem Salezjanie - ich radosny aktywizm tworzy w nas kolejne elementy: kręgi rodzin, ministranci, wyjazdy letnie w duchu o. Bosco, przedszkole s. serafitek wyzwalają aktywność wychowawczą i charytatywną. Otwierają oczy na biedę duchową, każą działać. Bóg daje nam nowych przyjaciół i kierowników, księży: Andrzeja, Tomka, Leszka i Roberta, siostry Amancję i Vianeję, zakrystiankę Bernardę, której imię otrzyma nasz 5. syn kilkanaście lat później....

Tu następuje szkoła działania i przychodzi do nas kolejne błogosławieństwo - nasz 4. syn. Rodzi się, bo ten okres uświadomił nam, że musimy być otwarci na to, co daje Bóg, musi nas być więcej - bo któż inny urodzi katolików przyszłości, bo kto po nas będzie głosił Ewangelię...?

Tu rodziny z kręgów pokazały nam, jak powinno wyglądać życie parafii, a księża zapewnili i naukę, i odpoczynek, i wychowanie naszych chłopców, i absolutnie niezastąpione dyskusje o wierze - np. na basenie, w słowackiej bani, w górach na szlaku w czasie wakacyjnych wyjazdów. Gdy przerastały nas wyzwania finansowe, dyskretnie pytali, czy nie trzeba nam pomocy, podczas gdy my sami próbowaliśmy tę pomoc nieść naszymi rękami... i pierwszy raz w życiu zachłysnęliśmy się ciszą grudniowego poranka, gdy jako rodzina zdążaliśmy na roraty... a potem gorące kakao i do szkoły, przedszkola, pracy...

Nowe gniazdo, może już bardziej na stałe. Lądujemy w wynajętym mieszkaniu w nowej/starej, bo mojej panieńskiej parafii. Próbujemy u rodziców dobudować piętro, by mieć Dom. Pustka, cisza, brak. Pan wystawił nas na pustynię. Parafia śpi. My , oderwani od dopływu strumyczka opieki naszych duchownych braci i przyjaciół, szukamy punktu zaczepienia.

Błysk! Chcemy zacząć dawać zamiast brać. Uświadamiamy sobie wielkie dzieła Boże w naszym życiu, ilość darów. Czas zacząć się nimi dzielić na zewnątrz. Wywiad wśród przyjaciół, lektur i internetu daje nam dwa kierunki. Jesteśmy zachwyceni postacią św. Escrivy - poszukiwanie Boga w codziennych drobiazgach i każdej pracy. Może więc Opus Dei.

Nasz puzzel nr 1, ks. Jacek, jednak przyprowadza do nas misjonarzy ze zgromadzenia Legionistów Chrystusa, bowiem wie, że szukamy pomocy w wychowaniu naszych 4 błogosławieństw. To są bardzo dobrzy chłopcy, grzeczni weseli, chętni do pracy. I tu nas łapie na haczyk!!! Wiele haczyków:

o. Steven i o. Matthew mówią po angielsku - a my to uwielbiamy, mają ofertę dla całej rodziny, a my chcemy być razem z naszymi chłopcami w jednej wspólnocie, ich charyzmat jest prosty: budowanie królestwa Bożego na ziemi przez miłość bliźniego. Mają w Krakowie klub dla chłopców „Horyzont” - dobrych chłopców, którzy chcą być lepsi. Pytamy o nas, rodziców. O. Matthew, który właśnie przyjechał z Meksyku (jest Nowozelandczykiem) szeroko rozkłada ręce i mówi, że oczywiście są apostolaty. Nie powiedział nam tylko wtedy, że... nie w Polsce. Że to my otrzymamy błogosławieństwo bycia zaczynem różnych dzieł. Ja zaczynam prowadzić NET (grupę ewangelizacyjną dla dzieci 5-11 lat). Ku mej radości wykorzystam moją wiedzą i doświadczenie nauczycielki, matki, anglistki. Mój ON wykorzysta swe talenty związane z zawodem specjalisty IT. Że oboje zaczniemy prowadzić i uczestniczyć w zajęciach dla dorosłych, że będziemy tłumaczami, że poznamy współbraci i siostry z naszego ruchu z całego świata. Że będziemy pomagać organizować dzieciom i młodzieży różne dzieła. Nie wiedzieliśmy jeszcze wtedy, że nasze otwarcie na te dary spowoduje pojawienie się naszego piątego syna. On jest wynikiem dobrze przeżytej serii wykładów o teologii ciała wg JPII, które tłumaczyłam, wieloletniego kierownictwa duchowego nas obojga, lepszego poznania charyzmatu RC i dalszego rozumienia, że lepiej mieć dzieci niż pieniądze. To p. Wanda Półtawska nieświadomie całkiem, była „ostatnim gwoździem” naszej decyzji. Na konferencji Kobiet naszego ruchu Regnum Christi w Łagiewnikach powiedziała: „bo wiecie, moje panie, ludzie wolą mieć pieniądze niż dzieci”. Postanowiliśmy więc postawić na dzieci. Bóg dał nam Bernarda.

Widoczny obraz 1

Z każdym rodzącym się dzieckiem Pan obdarzał nas lepiej płatną pracą, możliwościami szkolenia się, by ją otrzymać, pozwolił nam wziąć kredyt, by zbudować sobie dom. Moja pierwsza stała praca jeszcze z okresu studiów (dotąd ostatnia) w podstawowej szkole prywatnej jest kolejnym z błogosławieństw. Pani dyrektor nigdy nie stawiała barier dla moich decyzji o powiększaniu się rodziny - wręcz przeciwnie, wspierała, cieszyła się z nami, pomagała. Pozwoliła działać naszej dziecięcej grupie NET, sama włączyła się w spotkania z Ewangelią czy rekolekcje, które organizowaliśmy. A przy tym mogę rozwijać się nieustająco jako wychowawca i nauczyciel, bo szkolne statuty oparte są na Bożych Przykazaniach.

Decyzja o budowie domu to efekt dorastania do odpowiedzialności i wdzięczności. Bowiem nasz dom jest rozbudowanym strychem w domu moich rodziców. Po 17 latach małżeństwa mój mąż i ja, moi rodzice podjęliśmy świadomą decyzję zamieszkania razem. Dla obu stron to wielka radość, ale ogromne wyzwanie i codzienne rezygnowanie z siebie. Mieszkamy razem, by móc sobie wzajemnie pomagać. Nasze dzieci żyją w wielopokoleniowej rodzinie i uczą się narodzin i starości we własnej rodzinie. Uczą się cierpliwości, dzielenia się i rozwiązywania konfliktów. To wielki dar w dzisiejszym społeczeństwie nastawionym jedynie na młodość i na samolubną realizację siebie. Nasz dom był już domem weselnym, kilka razy chrzcielnym, wczesno-komunijnym, kolacji po bierzmowaniach, domem śmierci dziadków i narodzin wnuków. Nie był jedynie domem kapłańskim... choć gości w nim na co dzień bardzo wielu kapłanów - naszych przyjaciół.....nie wiem, czy Bóg przygotował nam kolejne części-puzzelki w postaci wesel czy prymicji, czy też żadnych z nich.....

Obraz 2

Parafia dzięki naszemu wzrastaniu w RC stała się powoli naszym domem. Mamy niesamowity zespół księży - proboszcza misjonarza o wielkim sercu i odwadze zmian, wikarego strażaka i opiekuna ministrantów i lektorów, drugiego wikarego muzyka. Teraz, po 23 latach małżeństwa, mój mąż otrzymał dar bycia szafarzem w parafii, ja dalej prowadzę Net i inne apostolaty w miarę potrzeb. Zdarzyło nam się napisać i przeprowadzić rekolekcje. Mamy od 8 lat wspólnego kierownika duchowego, z którym pokonujemy kolejne trudności w wierze, w małżeństwie, słabości naszych charakterów. Nasi chłopcy doświadczyli wielu niepowodzeń w szkołach ze względu na swą niezłomną postawę, byli czasem bliscy depresji. Wierzę jednak, że nasza obecność i obecność w wychowaniu wszystkich czworga dziadków i babć, środowisko ks. legionistów i innych kręgów naszego Kościoła stworzyło grubą barierę modlitwy, kokon ochronny i dla nich i dla nas. Staliśmy się z mężem rodzajem skrzynki, do której wrzuca się intencje modlitewne, wierząc, że je podejmiemy. Ale i my wrzucamy mnóstwo naszych intencji do innych „skrzynek”. Odrzuciliśmy niepotrzebne pożeracze czasu (TV, gazety), co nie oznacza, że nie mamy stałego dostępu do wiadomości i naszą rodzinną pasją jest niewątpliwie czytanie. Internet stał się naszym narzędziem pracy zawodowej, ale i ewangelizacyjnej. Najstarszy syn 20-letni studiuje reżyserię i pracuje dla fundacji Miłosierdzia Bożego, promując w mediach Miłosierdzie. Niedługo opuści dom, by samodzielnie prowadzić swe życie. Drugi 18-letni uczy się w liceum, śpiewa w chórze muzykę od liturgicznej począwszy, działa w klubie chłopców Horyzont i próbuje znaleźć swą drogę. Trzeci, 15-letni, śpiewa w scholi, uczestniczy w życiu oazy i klubu chłopców. Czwarty 10-letni jest ministrantem, działa w klubie. Wszyscy podejmują działania dla innych braci i służą Bogu w parafii i w naszym ruchu. Wielkie błogosławieństwo: wiara naszych synów.

Piąty na razie kocha „brązowe” siostry w przedszkolu i nie chce robić znaku Krzyża... nie chce chodzić do kościoła, chyba, że zobaczyć żołnierzy przy grobie Chrystusa ;)

Ale mały patrzy, jak przy każdym posiłku wszyscy się modlimy. Gdy rano naszym vanem jedziemy do szkół i pracy, przysłuchuje się naszym porannym modlitwom. Biega z innymi dziećmi na spotkaniach rodzin, przekomarza się z naszymi przyjaciółmi księżmi... chłonie atmosferę domu. Na wszystko przyjdzie czas...

Mamy razem 9 chrześniaków, jednego chłopca z Afryki adoptowanego sercem. Oni wszyscy oczekują naszej modlitwy, a to z kolei pozwala nam przekraczać bariery lenistwa i samolubstwa. Chrzestni naszych dzieci mieszkają w różnych krajach, ale są dla nas również inspiracją - niektórzy z nich, wierzę, że nawrócili się z luteranizmu i Ppotestantyzmu, dzięki działaniu Ducha św. przez chrzest naszych dzieci i modlitwę...

Nie wiem, co dobry Bóg przygotował dla nas dalej, nie wiem, jakie radości i jakie cierpienie na nas czekają, by dopełnić obrazu... boję się, bo wiem, że nadchodzi czas śmierci starszego pokolenia i życiowych wyborów naszych dzieci..., ale i ufam, że tak, jak dotąd, wszystko będzie pod Jego kontrolą i w sam raz na moje marne siły. W moim świadectwie chciałam tylko pokazać jak bardzo misterny plan Bóg dla mnie przygotował i jak cierpliwie, łagodnie i stale go wprowadza w życie. Chciałam też pokazać, jak późno może zrodzić się świadomość tego planu i nie przeszkadza to Panu Bogu, bo On czeka. Że moje życie powoli staje się bardziej dawaniem niż braniem, ale że jednak to żywy Kościół jest przekaźnikiem dóbr, we wspólnocie.

Krystyna

TAGI: