Biegam, więc żyję

Joanna Bątkiewicz-Brożek

|

GN 22/2013

publikacja 29.05.2013 00:15

Gdy wstaje słońce, musisz być gotowy do biegu – pisze Roger Bannister, angielski lekkoatleta. W życiu wydaje się, że wciąż biegamy. Maratony, biegi górskie, przełajowe to dla wielu sposób na życie, pasja, moda. Dlaczego tak kultywujemy ten sport?

„Gość Niedzielny" patronuje trzem biegom odbywającym się w Tatrach (Weekend Biegowy z Sokołem) oraz Biegowi Rzeźnika w Bieszczadach – na zdjęciu z lewej zawodnicy na trasie w 2012 r. „Gość Niedzielny" patronuje trzem biegom odbywającym się w Tatrach (Weekend Biegowy z Sokołem) oraz Biegowi Rzeźnika w Bieszczadach – na zdjęciu z lewej zawodnicy na trasie w 2012 r.
Uczestnicy
Anna Bieniecka-Magryś

Kiedy Filippides przebiegł pierwszy w historii maraton z miasta Maraton do Aten, by ogłosić zwycięstwo nad Persami i uprzedzić Ateńczyków o nadpływającej flocie przegranych, padł martwy. Dystans, który wtedy pokonał nadal uważany jest za morderczy: zawodnik może umrzeć, bo przegrzewa się mózg. Ale dziś maraton to dyscyplina, która przekroczyła granice olimpiad i weszła do repertuaru życia miast i zwykłych ludzi. I tak od 100 lat w masowych biegach ulicznych, także na dystansie maratońskim, biegają tysiące. Najstarszym maratonem nowożytnym jest ten w Bostonie (od 1897 r.), a w Europie – w Koszycach. W Berlinie każdego roku do biegu melduje się około 35 tys. osób, podobnie w Londynie, Madrycie, Paryżu, Nowym Jorku, w Wiedniu. Pasjonaci biegu próbują swoich sił na Saharze w Tunezji czy na Antarktydzie. W Ice-Maratonie po jeziorze Bajkał biega się przy minus 30 st. Celsjusza. Biegają nawet Chińczycy po Wielkim Murze Chińskim.

Jeśli spojrzeć na ilość imprez biegowych w świecie i w Polsce, można odnieść wrażenie, że jeśli nie biegasz, jesteś demodé. Powodzeniem cieszy się akcja „Biegam, bo lubię” na stadionach w 60 miastach kraju. Startują w niej tysiące osób w różnym wieku. Poznań Maraton, Wrocław Maraton gromadzą około 5 tys. amatorów biegania. W Warszawie w 2012 r. bieg ukończyło 6797 osób. Coraz więcej ludzi biega po górach.

Rzeźnik

– Startujemy o wschodzie słońca, więc około 3.30 rano – mówi z dumą Mirosław Bieniecki, organizator Biegu Rzeźnika, jednego z najtrudniejszych jednodniowych biegów w Polsce. W tym roku na starcie stanie ponad 430 drużyn, a więc 860 zawodników. Zapisy do „Rzeźnika” trwały zaledwie godzinę przez internet. Potem nie było już miejsca!

Bieg Rzeźnika i Rzeźniczek ma swoją specyfikę. Zawodnicy nie biegną sami, a parami. – Tak jest bezpieczniej, bo najbliższa pomoc w razie czego znajduje się 10 km od trasy – tłumaczą organizatorzy. Zawodnicy z jednej drużyny muszą biec w odległości nie większej niż 100 m. Razem meldują się przy tzw. punktach kontrolnych, razem kończą bieg.

– To 80 km górskiej trasy, w tym ponad 6 km tzw. podbiegu, czyli dystansu niemal w pionie – dodaje Bieniecki. – Górna granica czasu pokonania jej wyliczona jest na 16 godzin. Rekord padł w ubiegłym roku – 8 godzin i 9 minut. Trasa malownicza: czerwonym szlakiem najdłuższego w polskich górach, liczącego aż 519 km, Głównego Szlaku Beskidzkiego im. Kazimierza Sosnowskiego. Start w Komańczy, meta w Ustrzykach Górnych. Wysokość, na którą wbiegną zawodnicy, to 1297 m n.p.m – Połonina Caryńska.

Bieniecki: – Kiedy dopada człowieka ból w czasie biegu i zaczyna być naprawdę trudno, widok połonin i Bieszczad uśmierza wszystkie dolegliwości. Po co jednak biegać po górach? Nie wystarczy ich przejść?

– Żeby przejść tę trasę, potrzeba trzech dni – tłumaczy organizator biegu – a biegiem pokonuję ją w 10 do 16 godzin. Żyjemy dziś szybko, w biegu. A trzy dni to już czasowy luksus. Po wtóre biegnąc, możemy pościgać się z kolegami i sami ze sobą.

Od blisko dekady bieg organizuje klub OTK Rzeźnik. – Czyli Ofiary Trenera Klausa Czecha ps. „Rzeźnik” – śmieje się M. Bieniecki. – Taki miał styl trenowania, że inny epitet nie pasował – dodaje. OTK to pasjonaci biegania, gór oraz dystansów maratońskich i ultra. Większość z nich to zawodowi sportowcy. – Ale jest i sporo prawników, socjologów, informatyków – prostuje Bieniecki.

Od 2004 r. organizują więc Bieg Rzeźnika, Rzeźniczek, Bieg Po-lesie oraz od tego roku Maraton Bieszczadzki. Ale to niejedyne tego typu konkurencje górskie w Polsce. Swoich sił można spróbować w weekendowym Biegu Sokoła w Tatrach. Składa się on z trzech biegów: Biegu Marduły, Sokoła i Zamoyskiego.

Jak kozica

„Ludzie biegają, żeby schudnąć, poprawić samopoczucie. Biegają, ponieważ bieg sam w sobie sprawia im przyjemność. Powoduje »wyrzut endorfin«, dzięki którym każdy kolejny dzień witają z satysfakcją i dobrym humorem. I niech tak zostanie!” – pisze na stronach forum „Biegam, bo lubię” Bartosz Olszewski, maratończyk, zwycięzca ubiegłorocznego maratonu w Lozannie z rekordem życiowym 2.29.

Wyrzut endorfin, o którym pisze Olszewski, to swoista nagroda organizmu za wysiłek. Daje tyle szczęścia, że chcemy startować w kolejnych zawodach. Ale czy biegać każdy może? – Do Biegu Rzeźnika zgłaszają się wszyscy, ale nie znaczy to, że go ukończą – tłumaczy Mirosław Bieniecki.

– Jeszcze nie tak dawno, 100, 200 lat temu, każdy z nas chodził, a jeszcze dawniej biegał, polując. Więc ewolucyjnie jesteśmy stworzeni do biegania! Każdy może próbować – mówi z przekonaniem nasz redakcyjny kolega Piotr Sudoł. W tym roku uczestniczy w Biegu Marduły. To 25 km ostrej trasy od Jaszczurówki, przez Halę Gąsienicową po Kalatówki. – Są momenty lepsze i gorsze. Najtrudniejszy odcinek to Świnicka Przełęcz – relacjonuje Piotr. – Stawiasz kroki, odpoczynek i następne. A na koniec z Kasprowego w dół jak kozica górska! Szczupła sylwetka, dynamiczny krok i uśmiech na twarzy. Widać, że bieganie to coś, co nadaje styl w życiu tego czterdziestolatka. – Biegam, żeby się odstresować, wyciszyć. Czasem na trasie mierzysz się z myślami, masz czas na przetrawienie problemów. Ale są odcinki, kiedy bieg to tylko tętno, oddech i odgłos uderzających o asfalt lub kamienie stóp. Biegam po górach, by uciec z miasta – mówi z uśmiechem Sudoł. – Nie jestem wyczynowcem ani sportowcem. Zaczęło się prozaicznie, 3 lata temu na sankach z synkiem. Przebiegłem 500 m i padłem! A potem pokonałem alejkę w parku i wreszcie pierwsze 10 km. Po trzech miesiącach treningu mój pierwszy półmaraton: 21 km i 97,5 m! No a teraz Bieg Marduły, czyli 25 km po wysokich górach!

To, że trening czyni mistrza, pokazuje inna, słynna historia morderczego biegu Cliffa Younga. 61-letni Australijczyk przebiegł 875 km w ciągu 5 dni, 15 godzin i 4 minut. Bez przerwy na spanie. – Wyobrażałem sobie, że gonię za owcami i muszę zdążyć przed nadchodzącą burzą – mówił w wywiadach. Farmer zgłosił się do słynnego ultramarotonu Sydney–Melbourne. Był 1983 r. „Tak, przebiegnę” – powiedział. „Wychowłem się na farmie, gdzie nie było nas stać na konie albo traktory. Kiedy przyszły burze, musiałem wychodzić w pole, by zgonić owce. Mieliśmy 2000 arów ziemi i 2000 owiec. Nieraz musiałem za nimi ganiać przez dwa albo trzy dni. Mogę przebiec ten wyścig; to tylko dwa dni więcej”.

Cliff w roboczym kombinezonie i kaloszach stanął na starcie z grupą lekkoatletów. Bieg wygrał i okrzyknięto go bohaterem narodowym Australii. Dziś styl powłóczący Cliffa Younga naśladują niemal wszyscy ultramartończycy.

Run Forest, run!

Kto z nas nie zna kultowego dopingu żywcem wyjętego z filmu Roberta Zemeckisa: „Run Forest, run!”? – Jak gdzieś szedłem, to biegłem – mówi bohater filmu. Forest Gump biegł przed siebie, z jednego końca Ameryki na drugi. Biegnąc, szukał sensu życia. „Run!” – słyszał, kiedy gonił piłkę na stadionie albo w sytuacji zagrożenia życia… Bieg to stały element naszej drogi. „Biegniemy, kiedy się boimy. Biegniemy, gdy rozpiera nas radość. (…) Bieganie jest supermocą, która stworzyła z nas lepszych i bardziej wytrzymałych, zdyscyplinowanych ludzi (...) A jeśli uważasz, że nie urodziłeś się po to, aby biegać, to wypierasz się całej historii ludzkości, tego, kim jesteś” – pisze Christopher Mc Dougall. Maratończyk w książce pt. „Urodzeni biegacze”, która stała się biblią dla pasjonatów biegania, opisuje historię tajemniczego plemienia Indian Tarahumara. Od 400 lat żyją według jednej strategii: biegają. Bo kiedy Majowie i Aztekowie walczyli z podbójcami Ameryki, Tarahumara ukryli się w kanionie, biegali, by przeżyć. Od 1600 roku biegają w labiryncie Miedzianego Kanionu w Meksyku. Nie chorują, obce są im nowotwory, astma, a naukowcy od lat zachodzą w głowę, gdzie tkwi tajemnica. W bieganiu? Tego nie jest w stanie dowieść nikt.

Ale jak w amerykańskim obrazie Zemeckisa, bieg to swoista metafora życia. Możemy je, jak Forest Gump, mimo swoich fizycznych ograniczeń, czy jak legendarny farmer Cliff Young wygrać przez wytrwałość i determinację. A te ostatnie warto wystawić na próbę i trenować w miastach czy w górach, w Biegu Rzeźnika, Marduły czy innym.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.