Święto Mamy już niepotrzebne?

Barbara Fedyszak-Radziejowska

|

GN 21/2013

Jeśli płeć kobiety i mężczyzny zniknie z definicji małżeństwa, to kim będą w takim świecie matki?

Święto Mamy już niepotrzebne?

Co będziemy świętować w Dniu Matki, gdy damy się przekonać naukowcom, że płeć ma charakter wyłącznie kulturowy? Już dzisiaj na wielu uczelniach, także w Polsce, kształci się przyszłe elity w przekonaniu, iż światowa nauka ustaliła to bezspornie. I nie chodzi tu o dość oczywiste zróżnicowanie sposobów pełnienia ról kobiecych i męskich w różnych kulturach i narodach. Ustalenia mają bardziej fundamentalny charakter. Zgodnie z nowym (?) spojrzeniem na społeczną oraz kulturową tożsamość płci, z pozycji Gender Studies, okazała się ona jedynie kulturowym stereotypem, ukształtowanym w celu narzucenia dominacji jednych osobników ludzkich nad innymi. Nieco upraszczając dokonania Gender Studies, odkryto, że osobniki stereotypowo zwane mężczyznami wymyśliły i bardzo umiejętnie wpisały w kulturę stereotyp innych osobników, kobiet, by zdobyć nad nimi możliwie pełną władzę.

W rezultacie osobniki zwane mężczyznami skoncentrowały ją w swoich rękach, podobnie jak majątki, prestiż oraz większość ludzkich przyjemności, obarczając zdominowane osobniki zadaniem rodzenia dzieci. Tak pojawiły się na świecie „matki”, czyli osoby przykute do mało wartościowych i degradujących zajęć domowych, polegających głównie na nużącej opiece nad nowymi, młodymi osobnikami ludzkimi. Dzięki tym naukowym dokonaniom ponownie słuszna okazała się teza, iż „tak zwane małżeństwo pojedynczej pary bynajmniej nie wkracza do historii jako pojednanie między mężczyzną i kobietą…

Zjawia się ono jako ujarzmienie jednej płci przez drugą, jako proklamowanie nieznanej dotychczas w dziejach pierwotnych wrogości płci” (F. Engels. Pochodzenie rodziny, własności prywatnej i państwa). W tym nowym, wspaniałym świecie, wolnym od stereotypów płci, każdy będzie tym, kim chce, niezależnie od biologicznych uwarunkowań. Przestanie być „więźniem” swojej płci, a zapewne także innych, otrzymanych od natury (i Boga) talentów, uzdolnień, możliwości oraz ograniczeń. Wspólnym i zarazem jedynym punktem odniesienia dla „wartościowego życia” staną się atrybuty osobników dominujących, zwanych mężczyznami, a więc dochody, władza, prestiż, sukcesy i kariera. Po co więc w takich czasach obchodzić Dzień Matki i szerzyć patriarchalny model postaw „degradujących” kobiety?

Najwyższy czas skończyć z kultem macierzyńskich wartości, a więc miłości w 100 procentach aseksualnej, odpowiedzialności i troski o innych, poświęcenia i przedkładania opieki nad dziećmi i starzejącymi się rodzicami ponad własne przyjemności i sukcesy! Jeśli ze szkolnych podręczników wyrzucamy obrazki, zdania, wiersze i utwory podtrzymujące tradycyjną rolę matek i opiekunek rodzinnej wspólnoty, wprowadzając ścisłą reglamentację skojarzeń z pracą „w” i „poza” domem z przedstawicielami obu płci, i to dokładnie „po połowie”, to po co utrzymywać w kalendarzu to niepotrzebne święto? Jeśli płeć kobiety i mężczyzny zniknie z definicji małżeństwa i przestanie pełnić rolę fundamentu, na którym buduje się wspólnotę rodziny, to kim będą w takim świecie matki? Zapewne osobami „świadczącymi usługi prokreacyjne”. Ale tak zaprogramowana rola zawodowa (?) nie potrzebuje swojego święta. Jeśli małżeństwo przestanie być związkiem kobiety i mężczyzny, to w społeczeństwie stracą swoje znaczenie rodziny, macierzyństwo i ojcostwo.

Znikną też powody, dla których „pozostają one pod opieką Rzeczypospolitej Polskiej”, jak głosi art. 18. Konstytucji RP. Zrównani i identyczni, wybierający płeć i role rodzinne wedle sytuacyjnej zachcianki, pozbawieni trwałych i dojrzałych tożsamości, skoncentrowani na rynkowych i egoistycznych wartościach uwolnimy się także od dylematów tolerancji. W  świecie identycznych osobników tolerancja, pluralizm i szacunek dla różnorodności przestaną być potrzebne. Nie tak dawno likwidacja prywatnej własności miała znieść różnice między bogatymi i biednymi, a likwidacja religii i narodów zakończyć czas wojen i konfliktów. I nie zlikwidowały ani jednego, ani drugiego. I podobnie będzie z kolejną ideologią, która drogą inżynierii społecznej próbuje właśnie narzucić nam nowy, wspaniały świat, „wolny” od kobiet i mężczyzn, matek i ojców, małżeństw i rodzin. Nieskutecznie, nie mam tu żadnych wątpliwości. Poza jedną, ile ludzkiego cierpienia i rodzinnych tragedii przyniesie, nim znajdzie się na śmietniku historii.

W „Rzeczpospolitej” (18/19 maja) I. Kacprzak opublikowała zwierzenia anonimowych Polek, które wyjaśniają, dlaczego nie chcą drugiego dziecka. Są matkami, ale nie jestem pewna, czy chcą świętować Dzień Matki. Odniosłam wrażenie, że macierzyństwo nie stało się dla nich źródłem szczególnej radości. Zdają się nie dostrzegać w nim twórczej, odpowiedzialnej i niesamowicie wciągającej pracy, a nawet swoistego powołania do tworzenia i budowania domu rodzinnego, z niepowtarzalną wspólnotą żon i mężów, synów i córek, sióstr i braci oraz dziadków z babciami. Może dlatego, że – jak mówi jedna z nich: „mąż jest pragmatyczny, nie chce drugiego dziecka, jest słabszej konstrukcji psychicznej”. A może dlatego, że ona sama „lubi swoją pracę i nie chce robić nic innego”. Rozumiem, że matki, podobnie jak ojcowie, bywają różne, także gdy prawdziwie kochają swoje dzieci. Świętujmy więc Dzień Matki póki czas, póki widzimy w macierzyństwie twórcze powołanie, a w ojcostwie równie twórcze, chociaż odmienne dopełnienie. Bo „nowy wspaniały świat” z biseksualnymi, otwartymi na ciągłe zmiany partnerami, ich „nowoczesnymi” związkami oraz instytucjami „świadczącymi usługi prokreacyjne” zbudowany zostanie na naszej bierności i bezmyślności.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.