Tlenu! Duszę się!

ks. Tomasz Jaklewicz

|

GN 20/2013

„Tchnął na nich”. Czasownik „tchnął” nawiązuje do opisu stworzenia: „Pan Bóg ulepił człowieka z prochu ziemi i tchnął w jego nozdrza tchnienie życia, wskutek czego stał się człowiek istotą żywą” (Rdz 2,7).

Tlenu! Duszę się!

Potrzebujemy tego pocałunku Boga. Bez niego jesteśmy samym prochem. Natomiast bez drugiego tchnienia, pochodzącego od Jezusa, pozostaniemy duchowo samym prochem. Św. Ireneusz pisał, że pełnię człowieczeństwa tworzą: ciało, dusza i Duch Święty. Do nas też odnosi się słowo „tchnął”. Otrzymaliśmy owo „tchnienie” w chrzcie i w bierzmowaniu. Zostaliśmy wtedy natchnieni Duchem Świętym, obdarzeni ekstrażyciem, wezwani do pięknego człowieczeństwa, do wykonywania dzieł Bożych. Pomyślmy dziś o swoim chrzcie i bierzmowaniu. Mało ważne, ile z tego pamiętamy. Istotny jest efekt – w moim sercu wieje wiatr Ducha, płonie Jego ogień. Trzeba tylko uwolnić w sobie tę moc. Wszystko rozbija się o to „tylko”.

„Weźmijcie Ducha Świętego”. Jak można wziąć do ręki ogień i się nie poparzyć? Jak wziąć do ręki potężny wiatr, który może mnie wywrócić na ziemię? Jak wziąć w dłonie serce Boga? Jest tylko jedna droga – stać się z Nim jedno. Pozwolić, by moje pyszne, wierzgające, niedopieszczone „ego” padło wreszcie, przestało się rządzić, panoszyć, planować, kontrolować. Droga do głębokiego życia wiedzie przez ogień krzyża. Tylko tak. Nikt z nas nie opuści dobrowolnie bezpiecznej stabilizacji, złudnego poczucia, że wszystko gra. Dopiero kiedy się wyłożysz, kiedy coś się posypie, zwali na łeb, gdy z twoich planów, twojego życia zostanie proch, Bóg poda ci „tlen” – Jego tchnienie, czyli Ducha Świętego, który przywróci ci życie na głębszym poziomie.

Gdyby w samolocie wypadły maski z tlenem, trzeba najpierw założyć ją sobie, a potem pomagać słabszym. Odruch altruistyczny kazałby czynić odwrotnie. A jednak nie pomożemy innym, jeśli sami nie będziemy głęboko oddychać. Apostołowie potknęli się na krzyżu Chrystusa. Zanim ogłoszą innym Boże przebaczenie, sami go potrzebują. Jezus nie wypomina im słabości, ucieczki, zwątpienia. Pokazuje tylko swoje rany i mówi: „pokój wam”. Podnosi ich i przekazuje misję podnoszenia innych. Nie pomogę innym, czując się pewnym siebie mocarzem. Pomogę innym, jeśli sam mam dopływ „tlenu”, który mnie uratował w chwili mojej katastrofy.

„Uradowali się zatem uczniowie, ujrzawszy Pana”. Radość jest znakiem obecności Ducha Bożego. Czasem tak smucimy w naszych kościołach. „Wesoły nam dzień dziś nastał” – mruczymy ponuro. A kazania jakie smutne! Benedykt XVI: „Nie ma nic bardziej odrażającego od mówienia wytartymi frazesami”. Św. Paweł: „I nie zasmucajcie Bożego Ducha Świętego” (Ef 4,30). Można zasmucić nawet Boga. Grzechem, pychą, goryczą, koncentracją na sobie… „Uradowali się uczniowie”. Rozraduj się Bogiem na przekór całej tragiczności życia. Bóg jest! Żyje w przebraniu twojego życia. •

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.