Figle Nigela

Jacek Dziedzina

|

GN 20/2013

publikacja 16.05.2013 00:15

Nigel Farage na unijnych salonach uchodzi za pieniacza i oszołoma. Głównie dlatego, że mówi językiem zrozumiałym dla Europejczyków, ale zupełnie już obcym dla eurokratów.

  Popularność Nigela Farage'a na Wyspach stale rośnie, ponieważ jego poglądy  są zbieżne z tym, co myśli  wielu Brytyjczyków Popularność Nigela Farage'a na Wyspach stale rośnie, ponieważ jego poglądy są zbieżne z tym, co myśli wielu Brytyjczyków
PAP/EPA/FACUNDO ARRIZABALAGA

Nie jestem dyplomatą, tylko parlamentarzystą, który ma reprezentować interesy swoich wyborców – odpowiada krytykom najbardziej rozpoznawalny brytyjski europoseł. Jego wystąpienia na forum Parlamentu Europejskiego są prawdziwym popisem sztuki oratorskiej, w której ostry, dosadny język jest nośnikiem, owszem, czasem łatwego populizmu, ale także krytycznych, konkretnych i ważnych pytań o kierunek, w jakim podąża coraz bardziej zbiurokratyzowana Unia Europejska. I to na wyborców działa. W ojczystej Wielkiej Brytanii zyskuje coraz większą popularność.

Trzecia siła

Sporym sukcesem środowiska Farage’a okazały się niedawne wybory lokalne w Anglii i Walii. Jego Partia Niepodległości Zjednoczonego Królestwa (UKIP) zdobyła prawie 140 mandatów, podczas gdy w poprzednich wyborach w 2009 roku uzyskała ich zaledwie 7. Stała się przez to trzecią siłą polityczną w regionach z 23 proc. wynikiem wyborczym, po laburzystach (29 proc.) i rządzących obecnie Wielką Brytanią konserwatystach (25 proc.), wyprzedzając w ten sposób nawet liberałów (14 proc.), tworzących przecież koalicję z torysami. Ponieważ wybory lokalne uważane są za ważny sprawdzian układu sił politycznych w Wielkiej Brytanii, tak gwałtowny wzrost poparcia dla tzw. eurosceptyków oznacza, że Nigel Farage może jeszcze nieźle namieszać nie tylko w brytyjskiej polityce. Sam Farage twierdził jeszcze przed wyborami, że dobry wynik jego partii będzie oznaczał, iż brytyjski system z trójpartyjnego (torysi, laburzyści i Liberalni Demokraci) przekształci się w czteropartyjny. Nigel może też spłatać niezłego figla wszystkim eurokratom, nieumiejącym już myśleć w kategoriach innych niż podyktowane przez unijną nowomowę.

Mop i inne historie

Największy rozgłos przyniosło Farage’owi wystąpienie w PE kilka lat temu, gdy europosłom prezentował się pierwszy przewodniczący Rady Europejskiej, nazywany potocznie prezydentem UE, Herman van Rompuy. Media skupiły się jednak na może faktycznie mało eleganckim, jeśli nie chamskim, potraktowaniu belgijskiego polityka, natomiast pominęły istotę merytorycznych mimo wszystko pytań stawianych przez Farage’a.

Słynne już przyrównanie głowy van Rompuya do mokrej ścierki lub mopa (choć niektórzy mieli wątpliwości, czy na pewno tak należy tłumaczyć w tym wypadku grę słowną „dramp rag”) powtarzane było we wszystkich serwisach informacyjnych. I można powiedzieć, że winny jest sobie sam Farage, który zagalopował się w swojej krasomówczej tyradzie (zresztą dość charakterystycznej dla brytyjskich przemówień w parlamencie). Faktem jednak jest również i to, że z ust innych europarlamentarzystów, zwłaszcza z ław socjalistów, padają nierzadko bardziej obraźliwe uwagi pod adresem adwersarzy, ale traktowane jest to przez prounijne media z dużą dozą tolerancji. Tymczasem Farage, pomijając niefortunnego mopa, zadał dwa proste i najważniejsze pytania w swoim wystąpieniu: „Kim pan jest, panie van Rompuy?” i „Kto na pana głosował?”. I był to tylko po części wyraz lekceważenia marionetkowego w istocie polityka. Były to bowiem w głównej mierze pytania o mechanizm, jaki wyłonił nieznanego nikomu (poza Belgami) ze zwykłych ludzi w Europie człowieka na stanowisko „prezydenta UE”. Stanowiły one jednocześnie merytoryczne oskarżenie pod adresem traktatu lizbońskiego, którego efektem był m.in. wybór tak przypadkowych osób, jak właśnie van Rompuy czy niezorientowana zupełnie w polityce zagranicznej baronessa Ashton, na ważne rzekomo stanowiska.

Czy pan słyszy, panie Sarkozy?

Prawdziwym popisem krasomówczym, ale też mimo wszystko merytorycznym, była publiczna (w PE w Strasburgu) polemika Nigela Farage’a z prezydentem Francji Nicolasem Sarkozym. Poszło oczywiście o niedoszłą konstytucję europejską (odrzuconą przez Francuzów i Holendrów) i stworzony na jej właśnie podstawie traktat lizboński (odrzucony przez Irlandczyków). „Panie Sarkozy, jest pan dobrym mówcą, ale mam wątpliwości, czy dobrym słuchaczem” – mówił lekkim tonem Farage. „Program prezydencji, który przedstawił pan rano, pokazuje, jakiej Unii Europejskiej chcecie. Unii, która szczegółowo kontroluje każdy drobny aspekt naszego życia: wszystko, zaczynając od wspólnej polityki imigracyjnej, przez to, jak zarządzać szpitalami i klubami piłkarskimi”. I dalej jeszcze mocniej: „Wykazujecie pogardę, nie tylko dla Irlandczyków, ale także dla pojęcia demokracji, której, jak sami twierdzicie, jesteście orędownikami. Mówi pan, że prezydent Polski musi dotrzymywać słowa, musi ratyfikować traktat [lizboński – J.D.], bo takie były ustalenia. Irlandczycy również byli umówieni. Czy uszanuje pan ich głos? Czy stanie po stronie mówiących: »Ten traktat jest martwy«? Nie jestem pewien, czy pan to zrozumiał. Europejczycy nie potrzebują pogłębionej integracji politycznej. To dlatego we Francji powiedzieli »Nie«, w Holandii powiedzieli »Nie«, w Irlandii powiedzieli »Nie« i w Wielkiej Brytanii, gdyby mogli głosować, w przygniatającej większości powiedzieliby »Nie«.” Farage właściwie sam sobie odpowiadał na retoryczne pytanie, kto w takim razie w Europie chce takiego kształtu Unii, jaki proponują zwolennicy traktatu lizbońskiego. Zdaniem brytyjskiego europosła chce go „klasa polityczna w każdym państwie członkowskim Unii Europejskiej. To bardzo rzadka sytuacja, w której politycy i zwykli obywatele, których mają reprezentować, chcą czegoś zupełnie innego”. Ale jego zdaniem przyczyna takiego stanu rzeczy jest prosta: zawodowi politycy są zawodowymi politykami. Ludźmi, którzy prosto z uniwersytetów trafiają do polityki. Cała ich kariera oparta jest na polityce, a Unia Europejska to z finansowego punktu widzenia najlepsza rzecz, jaka im się kiedykolwiek przydarzyła. „Proszę spojrzeć na polskich urzędników, którzy dostali pracę w instytucjach europejskich. To teraz bardzo, bardzo bogaci ludzie. Dziwi się pan, że są za pogłębianiem europejskiej integracji?” – wołał do Sarkozy’ego.

Unia dusi gospodarkę

Główny zarzut Farage’a pod adresem elit unijnych jest taki: centralnie sterowana, zbiurokratyzowana i niedemokratyczna, jego zdaniem, Unia Europejska nie może być konkurencją dla dynamicznie rozwijających się potęg. „Unijna gospodarka jest dławiona przez tysiące bezsensownych przepisów.

Jest droga i archaiczna. Lewica forsowała podobne rozwiązania w różnych częściach świata i wszędzie kończyło się to katastrofą. Niestety, nikt nie ma odwagi, żeby o tym głośno mówić. Unia jest zupełnie niegotowa na konkurowanie w nowoczesnym świecie globalizacji. To, czego nam potrzeba, to uwolnienie gospodarki, liberalizmu, a nie tysięcy kolejnych przepisów”, mówił w jednym ze swoich płomiennych wystąpień. A ponieważ obecna Unia nie rokuje, by ten trend miał się odwrócić, Farage proponuje rozwiązanie radykalne: „Opowiadam się za tym, żeby Wielka Brytania wycofała się z tej organizacji i podpisała jedynie porozumienie o wolnym handlu z krajami członkowskimi. Oczywiście chciałbym, żeby Europa była luźnym związkiem demokratycznie kontrolowanych, wolnych państw członkowskich, które współpracują ze sobą przy konkretnych projektach. Tak jak robimy to w NATO. Pakt północnoatlantycki to przykład doskonałej międzynarodowej kooperacji. Unia Europejska to przykład czegoś dokładnie odwrotnego”, mówił.

Chodźcie z nami

W jednym z wywiadów używał nawet argumentów pozornie tylko antypolskich. „Nie chcę być w Unii z Polską. Dlaczego Wielka Brytania miałaby dawać cokolwiek Polsce? Dlaczego miałbym dać wam pieniądze na nową linię metra w Warszawie?” W gruncie rzeczy wcale nie chodziło o niechęć do Polski, tylko o pokazanie – w charakterystyczny dla siebie sposób – mechanizmów rządzących obecnie Unią. Przy innej okazji namawiał wręcz Polskę, by przyłączyła się do Wielkiej Brytanii i razem z nią wystąpiła z UE. Na pytanie, czy stać nas na to, by obniżyć swoje, bezpieczeństwo geopolityczne, i czy dobrowolne oddanie części suwerenności do Brukseli nie jest ceną, jaką trzeba zapłacić za rozwój, dobrobyt i bezpieczeństwo – też miał gotową odpowiedź: „Dokładnie takich argumentów używali wobec was Sowieci. Myślę, że Polacy doskonale wiedzą, że tego typu twierdzenia są na ogół nieprawdziwe. Aby się rozwijać, Europie wystarczy bliska współpraca ekonomiczna. Polityczna integracja nie jest potrzebna do osiągnięcia dobrobytu. Gdy wyrzekniemy się demokracji i decyzję podejmować będą za nas eurokraci, na pewno nie będziemy realizować interesów naszych obywateli. Chciałbym, żebyśmy wyszli z Unii, ale nadal współpracowali z naszymi europejskimi partnerami w ramach wolnego rynku. Współpraca TAK, wspólnota polityczna NIE”. Poglądy Farage brzmią może nieco egzotycznie w Polsce, w której mówienie o Unii ciągle jeszcze jest zdeterminowane przez efekt zachłyśnięcia się kilka lat temu perspektywą dołączenia do zintegrowanej Europy. Mieliśmy swoje powody, by temu zachłyśnięciu ulec, ale też mamy powody, by w końcu nieco ochłonąć i zacząć w miarę trzeźwo patrzeć na przemiany, jakim uległa Unia w ostatnich latach. Poglądy Farage’a nie są natomiast aż tak bardzo odległe od tego, co myślą sami Brytyjczycy i duża część pozostałych Europejczyków. Dlatego jego popularność rośnie. Unia eurokratów już dawno oderwała się od Unii zwykłych obywateli.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.