Planszówkomaniak

Agata Puścikowska

publikacja 02.05.2013 00:15

Do polskiej „Kolejki” ustawiło się pół świata. A na polskie „K2” wdrapuje się pół Europy.

Karol Madaj Karol Madaj
– twórca najpopularniejszych wśród Polaków gier planszowych
Agata Puścikowska

Ludzie grali zawsze. Na przykład Abraham z Sarą być może grywali w mankalę. Bo taką grę sprzed 4 tys. lat odkryto w Ur Chaldejskim. A potem grywali również święci: św. Franciszek Salezy podzielił nawet gry na całkowicie losowe (złe) oraz intelektualne, strategiczne i zręcznościowe (dobre) – gdyż w nich wygrana zależy przede wszystkim od naszych umiejętności. W „Filotei” zalecał wspólne granie, by poprawnie funkcjonować w grupie i by odpoczywać, świetnie się bawiąc. Anno Domini 2013: w wielu polskich domach, zamiast głupich seriali i strzelanek komputerowych, wieczorową porą rozkłada się „Kolejkę”, „K2” czy (już niedługo) „Letnisko”.

Renesans planszówek

Na niewielkim drewnianym stole piętrzy się stos gier. Planszowych, rzecz jasna. A Karol Madaj donosi wciąż nowe. To jego wielka pasja i sposób na życie.
– Ludzie grają całymi rodzinami, ze znajomymi, na imprezach. A zawdzięczamy to… technice. Po pierwsze – technice wyrobu gier. Są estetyczne, ciekawe. A tzw. mechanika gry wciąż się rozwija. Po drugie, paradoksalnie, rozwój planszówek jest pochodną (szalonego) rozwoju gier komputerowych. Planszówki to antidotum na komputer, smartfon. Gdy część z nas siedzi samotnie na portalach społecznościowych, gra w komputerowe, internetowe gry, coraz więcej nieco bardziej uspołecznionych osób wybiera alternatywę. W dobie izolacji chcemy bawić się, dzielić emocjami. Uczyć dzieci zdrowej rywalizacji. Bo to dla zdrowia psychicznego niezbędne – mówi, otwierając kolejne pudełko.
A gry są różne. Logiczne, ekonomiczne, pobudzające wyobraźnię, zręcznościowe, strategiczne, historyczne. – I edukacyjne, którymi zajmuję się ja – pan Karol pokazuje grę „Znaj znak”, która nawet niedouczonych szybko (i ciekawie) nauczy, co oznacza skrót NSZZ i jak rozszyfrować tajemniczą nazwę WiN.

Praca pasją

Projektantów gier w Polsce, takich, którzy wydali więcej niż jedną grę, jest w sumie niewielu. Na rynku planszówek liczy się kilka nazwisk: Kałuża (jego gra „K2” sprzedała się na świecie w kilkudziesięciu tysiącach egzemplarzy), Trzewiczek (sukces „Robinsona Crusoe”), Miłuński („Magnum sal” – bardzo popularna gra o kopalni soli w Wieliczce). I Madaj właśnie. Niby ich niewielu, ale powoli można mówić o polskiej szkole gier planszowych. Bo wymienione tytuły znane są koneserom na całym świecie.

– Od dziecka grałem w różne gry. W pewnym momencie odkryłem nowoczesne gry planszowe, które łączą matematykę i logikę z ciekawym tematem i współczesnymi możliwościami druku. I wsiąkłem… Bo pozwalają rozwinąć szare komórki, a jednocześnie jest w nich element zaskoczenia, nieprzewidywalności – mówi Karol Madaj.
Więc gdy pan Karol został etatowym pracownikiem IPN, w biurze edukacji publicznej, swoje pasje przekuł w zawodowy sukces. Wspólnie z grupą specjalistów zaczął realizować autorskie projekty gier, które nie tylko bawią, ale przede wszystkim uczą i kształtują. Pierwsza była gra „Awans. Zostań marszałkiem Polski”, potem powstała „Pamięć ’39”. Sprzedały się w nakładzie po 5 tys. egzemplarzy każda. Pierwszy wielki sukces przyszedł wraz z grą „303” (od dywizjonu). Premiera gry odbyła się w Parlamencie Europejskim w Brukseli, podczas wystawy o bitwie o Anglię. W wersję wielkoformatową zagrał prof. Buzek (grał aliantami) i zręcznie zestrzelił messerschmitta generałowi NATO (występował w roli Luftwaffe). Gra dobrze się sprzedawała, trzeba było zrobić dwa dodruki, prawie 10 tys. egz.

Za czym „Kolejka” ta stoi?

A potem była „Kolejka”, czyli wśród planszomaniaków już prawdziwa legenda. To pierwsza gra o PRL-u. Wydawcy tego pomysłu nie chcieli. Tymczasem gra doczekała się już sześciu wydań. Pierwszy nakład sprzedał się w sto godzin. Drugi w czterdzieści. – Ludzie ustawili się po grę w prawdziwej kolejce. Zrobiliśmy małą rekonstrukcję historyczną, chętni klienci otrzymali od nas kartki, którymi przy kupnie musieli się wykazać. I pierwszego dnia obowiązywała reglamentacja – śmieje się Karol Madaj. – Bawili się więc przy tej grze, zanim rozpoczęli grać.

W czerwcu „Kolejka” doczeka się kolejnego dodruku. Ale już teraz nakład w całości rozpisany jest na sklepy. I trwają zapisy na listę społeczną. Trwa nawet spekulacja towarem, bo gra w IPN kosztuje 50 zł, a ostatnio na Allegro – 200 zł.
Karol Madaj nie jest historykiem z wykształcenia. Jest teologiem biblijnym, absolwentem KUL. W pracy magisterskiej zajmował się starożytnymi interpretacjami liczby 153 w Ewangelii Jana. Wykorzystywał w niej wzory matematyczne, czyli łączył matematykę z teologią. Matematykę wykorzystuje nadal w swojej pracy. Jednak pracując nad grą historyczną, musi również ściśle współpracować z zespołem specjalistów. Bo każdy szczegół musi być zgodny z faktami. – Pracując nad „Kolejką”, pamiętałem tylko klimat wczesnych lat 80. ub. wieku, gdy po wszystko trzeba było się „wystać”. Historyk dr Andrzej Zawistowski sprawdzał każdy szczegół. Chociażby to, ile maksymalnie lat mogło mieć dziecko, by można było wejść z nim do kolejki… bez kolejki.


„Kolejka” klimatem trochę nawiązuje do filmów Barei. Opowiada o wydarzeniach, które starszym są bliskie, a młodszych fascynują. Shopping peerelowski: złośliwe interakcje między kupującymi, towar spod lady, kartki, słynne „pan tu nie stał”, dziadostwo gospodarki centralnie planowanej, odsprzedawanie niepotrzebnych towarów na bazarze, spekulacje. Do końca tego roku łączny nakład (i zapewne sprzedaż) „Kolejki” to prawie 100 tys. egzemplarzy. Nie tylko w Polsce. Wydano też wersję angielską, rosyjską, japońską, hiszpańską i niemiecką. W przygotowaniu są wersje francuska i rumuńska. – Ostatnio otrzymaliśmy zamówienie aż z Seulu – mówi Madaj.

Letnisko, czyli lokalne klimaty

Ale nie samą edukacją żyje planszomaniak. „Letnisko” to zupełnie autorski projekt pana Karola. Stajemy się właścicielami gruntów, konkurujemy o letników, którzy przyjeżdżają wypocząć. Budujemy pensjonaty, wille, żeby przyjąć jak najwięcej jak najlepiej sytuowanych letników. Musimy jednak uważać na pogodę, która psuje nam szyki i strategię. I trzeba strzec się konkurencji. Na małych kartach umieszczone są ryciny oryginalnych zabytków – pensjonatów z międzywojnia. Większość już nie istnieje. Czy taka swojskość i lokalne klimaty spodobają się szerszemu odbiorcy? – Gra była zaprezentowana na targach gier planszowych w Essen. Została ciepło przyjęta. Teraz interesują się nią głównie Amerykanie.

Stworzenie dobrej gry planszowej zajmuje prawie dwa lata. Najpierw jest pomysł, potem ślęczenie z ołówkiem i rysowanie, testowanie, żeby wyłapać niedoskonałości, błędy, niedociągnięcia. W końcu praca wydawnicza: pochylanie się nad każdym szczegółem druku, kolorem, czcionką…
– A potem ktoś siada, rozkłada grę, zwołuje przyjaciół. Grają, bawią się dobrze, relaksują, odkładają na półkę. Trwa to godzinę – śmieje się pan Karol. – To powód do dumy i zachęta do dalszej
pracy.