Najeźdźcy nie mówią w sango

Jacek Dziedzina

|

GN 18/2013

publikacja 01.05.2013 00:15

Republika Środkowoafrykańska to kraj, w którym obala się dyktatorów. Jeden drugiego, po kolei. I końca tego cyklu nie widać.

Członek ugrupowania Seleka, złożonego głównie z bojowników islamskich i...dzieci pochodzących z sąsiednich krajów Członek ugrupowania Seleka, złożonego głównie z bojowników islamskich i...dzieci pochodzących z sąsiednich krajów
east news/AFP PHOTO/SIA KAMBOU

W Libii Kadafi był jeden. Przez kilkadziesiąt lat ten sam. W Republice Środkowoafrykańskiej co pewien czas jeden Kadafi wymiata drugiego. Okresy przejściowe przy „zmianie kadencji” są, jak można się domyśleć, jeszcze bardziej rujnujące niż sama dyktatura. I to dlatego kraj, opływający w bogactwa naturalne, jest jednym z najbiedniejszych i najmniej stabilnych regionów na świecie. Na powierzchni dokładnie dwukrotnie większej niż Polska mieszkają ponad 4 miliony ludzi, którzy muszą oswoić się z kolejną „zmianą pałacową”.

Umarł dyktator, niech żyje dyktator

Dawna kolonia francuska usamodzielniła się w 1960 roku. Za niepodległość przyszło jednak zapłacić chaosem na młodej scenie politycznej. Już 6 lat później prezydent kraju został obalony przez wojskowych pod wodzą pułkownika Bokassy, którego dyktatorskie zapędy doprowadziły nawet do stworzenia Cesarstwa Środkowoafrykańskiego, oczywiście w rolę cesarza wcielił się sam pułkownik. Nowy władca miał w zwyczaju – co ujawniono po jego obaleniu pod koniec lat 70. XX wieku – swoich przeciwników rzucać na pożarcie krokodylom buszującym w pałacowym stawie. Po obaleniu Bokassy władzę ponownie przejął obalony przez niego Dacko, którego z kolei obalił tym razem inny pretendent do władzy dyktatorskiej – gen. Kolingba.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.