Kultura, chamstwo i wolność

Andrzej Nowak

|

GN 15/2013

publikacja 11.04.2013 00:15

Co znaczy dzisiaj kultura, skoro jej symbolem staje się najbardziej ordynarne przekleństwo?

Kultura, chamstwo i wolność

Czy człowiek kultury, twórca, humanista – profesor wyższej uczelni może pozwolić sobie na publicznie manifestowane chamstwo? W pierwszym tekście, jaki miałem zaszczyt zamieścić na tej stronie, pozwoliłem sobie przytoczyć kilka smutnych przykładów tego zjawiska. Nie spodziewałem się jednak, że zbledną one tak szybko, kiedy pewna pani dyrektor awangardowego (przed 30 laty) teatru zdecydowała się zelżyć ojca świętego Franciszka najbardziej wulgarnym słowem, słowem z rynsztoka. W obronie chamstwa tego gestu zdecydowało się wystąpić kolejnych dwustu „ludzi kultury”, wystąpili reżyserzy, „kulturolodzy”, profesorowie renomowanych uczelni, znani poeci... Co wobec tego znaczy dzisiaj kultura, skoro jej symbolem staje się najbardziej ordynarne przekleństwo? Łatwiej jest schodzić w dół, niż wspinać się w górę. W każdym razie ludziom o słabym sercu. Kultury jednak nie da się w ten sposób budować. Buduje ją bowiem to, czego ona od ludzi wymaga, a nie to, co im daje. Nie to, co im pod nos, pod oczy podsuwa.

Charakterystyczna dla „kultury” współczesnych mediów masowych jest obsesja na punkcie zwierzęcej natury człowieka. Wyraża się widocznie w zainteresowaniu także głównie tym, co znajduje się między jego nogami – nie tym, co nad głową. Tam właśnie, między męskimi nogami, lotna reżyserka awangardowa znalazła słowo, którym dała wyraz swojej „kulturze”. Przedstawiciele nowej „kultury” spotykają się w tym miejscu z tendencją współczesnych mediów, reklamy, konsumpcji, które sprzyjają redukcji natury ludzkiej do jej zwierzęcego poziomu. Profesorowie i artyści dają tej tendencji hasło, które ma ją uwznioślić: to ma być walka o wolność, o wyzwolenie: od konwenansów, od zahamowań, od wszelkich więzów, które miałyby krępować naszą „ekspresję” i „samorealizację”, wyzwolić od „przesądu” religii i narodowej wspólnoty w pierwszej kolejności… O czymś jednak zapominają. O tym, co jest samym rdzeniem kultury, wolności i ludzkiej godności zarazem.

Najcelniej, z właściwą sobie precyzją, uchwycił to kardynał Joseph Ratzinger, nawiązując do symboliki święta Paschy. Przypominał: „celem wyjścia była wolność; trzeba jednak natychmiast dodać, iż obliczem wolności jest przymierze, a formą realizowania wolności – ukazana w prawie przymierza właściwa relacja ludzi do siebie, oparta na ich właściwym odniesieniu do Boga”. Tak, tego właśnie brakuje tym, którzy czują się już wyzwoleni z przymierza z innymi ludźmi i, ze swej napełnionej pychą pozycji „nauczycieli”, wolność traktują jako swobodę ranienia innych, opluwania, poniżania. Zrywają przymierze z innymi ludźmi, chcą być tylko przewodnikami – stada. Może potrzebny byłby mocny, stanowczy głos Kościoła, który mógłby pomóc im odnaleźć się w tym zagubieniu? Głos, który pomógłby wrócić im do przymierza z ludźmi, tymi prostymi, nie z salonów akademickich i teatralnych, ale z tymi, którzy chodzą jeszcze do kościoła, zwracają się do Boga i szukają w Nim pocieszenia. Hasła „wyzwolenia”, do których odwołują się dzisiejsi obrońcy chamstwa, nie są oczywiście nowe. To jest odwieczna walka między tym, co podnosi, i tym, co nas poniża. Walka, w której niezwykle ważną rolę odgrywają właśnie „ludzie kultury”. Rolę dobrą lub złą.

Taką złą rolę, niebezpieczną tendencję w tej grupie społecznej, która niegdyś nosiła dumne miano polskiej inteligencji, dostrzegł i nazwał po imieniu już ponad pół wieku temu Prymas Tysiąclecia, kardynał Stefan Wyszyński. Zabrał głos, gdy już wyraźnie w atmosferze „kultury modnej” dominować zaczął duch stylizowanego nihilizmu spod znaku Marka Hłaski, rewizji „narodowych mitów w komediach i opowiadaniach młodego Mrożka, Munka – by wymienić tylko reprezentantów szerokiego nurtu (oczywiście jeszcze o lata świetlne oddalonego pod względem poziomu wulgarności i prymitywizmu od ich współczesnych „późnych wnuków”).

Posłuchajmy uważnie tego głosu sprzed 55 lat. Może to jest właśnie ten głos, którego dziś brakuje? Posłuchajmy: „Może się na mnie obrazicie, wytworni pisarze! Wszystko mi jedno. Obraźcie się na mnie i wy! Ale wam powiem: macie być psami, może jedynymi, którym została jeszcze odrobina miłości do człowieka pokaleczonego i poranionego! Wasz język musi im służyć, gdy ludzie wielcy i wspaniali, ucztujący w pałacach już nie widzą człowieka poranionego, wyrzuconego na ulicę, wciąż nadal bitego i kopanego! (...) Będziesz jeszcze brudnym piórem dziobał w jego rany? Będziesz je rozdrażniał, zanieczyszczał, przelewał w nie całą twoją brudną duszę, zapłaconą groszami od wiersza, by poniewierać cierpiących i zmęczonych Polaków? (...) Wam przystoi inne podejście i lepsze zrozumienie waszego zadania: widzę rany, okrywam je płaszczem i choćby własnym językiem – wylizuję. Jestem psem mojego społeczeństwa i narodu! To jest zadanie literatury, twórczości słowa: rany leczyć, a nie rozgrzebywać! Chronić przed infekcją chociażby za cenę służby osobistej, jak najbardziej drastycznej, by słowo wszędzie ciałem się stało”. (Do pisarzy na Jasnej Górze, 4 V 1958).

Termin „kultura” stosunkowo późno zawitał do naszego języka. Pojawia się dopiero w wileńskim „Słowniku języka polskiego” (rok 1861), który notuje jego znaczenie: „uprawa umysłowa, kształcenie umysłu i obyczajów”. Zastanawiam się, co będzie znaczył ten termin w XXI wieku, jeśli zwycięży „kultura wyzwolenia” przez obelgi, przez nihilizm, przez pogardę dla drugiego człowieka? Jeśli nie połączy się na nowo z pojęciem służby, pracy – dla innych, dla bliźnich, jeśli nie połączy się z ukierunkowaniem ku górze, żeby nas razem podnieść, a nie poniżyć, jeśli nie połączy się z ideą przymierza: z innymi ludźmi i z Bogiem… Wtedy może nie będzie już w ogóle kultury w kolejnym słowniku, w naszym słowniku. Pozostanie zamiast niej wulgarne przekleństwo? Smutna perspektywa.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.