Instynkt wspólnoty

Franciszek Kucharczak

|

GN 15/2013

publikacja 11.04.2013 00:15

Ze wszystkich wspólnot najważniejsza jest mieszkaniowa – w niebie.

Instynkt wspólnoty rysunek franciszek kucharczak

Nieraz otrzymuję listy od czytelników, którzy po przeczytaniu któregoś mojego tekstu uświadomili sobie, że nie są sami i że to nie oni zwariowali. Bo oglądając telewizję i czytając medialne doniesienia, zaczynali podejrzewać, że na przykład całujących się facetów już „wszyscy” uważają za normalność, tylko jeszcze nie oni. Narastała w nich obawa, że może faktycznie oni są nietolerancyjnymi „fobami”, gdy upierają się przy zasadach i wychowują dzieci dla wieczności, a nie na parę lat bezcelowej wegetacji.

Bo też można zwątpić, gdy człowiek dzień po dniu widzi na ekranie „autorytety”, które – wielkopańsko drwiąc z prawdziwego życia – oferują pozłacaną nicość.

To tak działa, bo mamy instynkt wspólnoty. Dobry instynkt. W raju była wspólnota i w niebie będzie wspólnota. Ale gdy wplątał się grzech, pojawiły się też wspólnoty grzechu. Ciekawe, że gdy Herod odesłał Jezusa Piłatowi, obaj „stali się przyjaciółmi” (Łk 23,12). Wspólne zło też łączy i ta karykatura wspólnoty hurtowo demoralizuje społeczeństwa.

To jest boleśnie prawdziwe, że kto wszedł między wrony, to choćby był niemową, zacznie krakać. Nie da się długo zachować zasad tam, gdzie ich nikt nie zachowuje. Nie przypadkiem nawet 10 sprawiedliwych w Sodomie się nie znalazło. Jeden drugiego inspirował, jeden drugiego podtrzymywał, żeby się który przypadkiem nie potknął na drodze ku zagładzie. „Tolerancja” kwitła, „wolność” kwitła, „walka z homofobią” święciła triumfy, aż wszyscy razem przepadli – oto siła wspólnoty.

Gdy wspólnota ciągnie w dół, wszyscy razem się zapadają. Ale też gdy wspólnota ciągnie w górę, potrafi wyciągnąć człowieka z dna i porwać do samego nieba. Bo – jak poucza ostatni sobór – „spodobało się Bogu zbawić człowieka we wspólnocie”.

Pewnie dlatego w czasach, które antychrześcijańscy fanatycy uważają za ostatnie dni Kościoła, znaki mocy rozlewają się z niezwykłą obfitością tam, gdzie spotykają się ludzie, żeby wielbić Boga. To przetwarza życie. Doświadczam tego w swoim środowisku. Wspólnota, do której należę, składa się głównie z ludzi jeszcze niedawno niewyobrażających sobie, że będą z radością co dnia zrywać się nad ranem, żeby czytać Pismo Święte. Nie myśleli, że można w nawale zajęć znaleźć wiele czasu na modlitwę i że ona jest naprawdę spotkaniem z Bogiem. I że człowiek potem jakoś dziwnie sobie z tym „nawałem zajęć” radzi.

Kto by to myślał kiedyś, że można z utęsknieniem biec na Mszę i niecierpliwie odliczać czas do cotygodniowych spotkań modlitewnych. Wielu też z radością wyrzeka się na rzecz potrzebujących dziesiątej części swoich dochodów. To wszystko się dzieje, a i więcej – jakim cudem? Ano cudem Bożym.

Bo gdy Bóg staje się realny jak w czasach apostolskich (a czemu nie?), nie trzeba ludzi nakłaniać, żeby przyszli do kościoła. Przybiegną, nawet gdyby im zakazywali.

Bo ludzie chcą Chrystusa, chcą Nim żyć – i to na całego. A On nie daje na siebie czekać. Proszącym nie odmawia swojego Ducha.

A ludzie, którzy tego doświadczyli, nie mogą o tym nie mówić. To jest ewangelizacja.

Katolik bez barier

Szymon Hołownia napisał dla „Wprost” krytyczny tekst o refundacji in vitro, a redakcja zamiast go opublikować, opublikowała polemikę z nim. No bo przecież sprzeciw wobec takich rzeczy to rzecz niedopuszczalna w mediach „obiektywnych”. Hołownia więc podziękował za współpracę, stwierdzając, że media głównego nurtu chcą wyeliminować katolików z życia publicznego. No i podniósł się raban, że to nieprawda. Między innymi wypowiedziała się filozof Halina Bortnowska, wielka orędowniczka sztucznego zapłodnienia. – Sama jestem katoliczką, a jeśli chodzi o swobodę wypowiadania się w mediach, nie natrafiam na żadne trudności – powiedziała portalowi NaTemat.pl. No właśnie. Katoliku, chcesz być w mediach? Głoś to, co sprzeczne z nauką Kościoła, a pozwolą ci mówić, ile chcesz. Katolik nie musi przecież myśleć po katolicku, bo, jak mówi Bortnowska, „osobę wierzącą definiuje chrzest i uczestnictwo w praktykach religijnych, a nie zestaw poglądów”.

Homohistoryzm

Homolobby walczy o lepsze wczoraj. Z braku własnych bohaterów sięga po cudzych. I tak oto dowiedzieliśmy się właśnie, że słynni żołnierze Szarych Szeregów Tadeusz Zawadzki „Zośka” i Jan Bytnar „Rudy” byli… kochankami. Tak wyszło jednej pani z lektury „Kamieni na szaniec”. Prawdziwe braterstwo i gesty przyjaźni okazane przez Zawadzkiego umierającemu skatowanemu Bytnarowi posłużyły pani doktor z Instytutu Slawistyki PAN za dowód ich homoseksualizmu. Oj, wygląda na to, że jeśli faceci chcą uniknąć pośmiertnej homonobilitacji, absolutnie nie mogą okazywać innym facetom życzliwości. Najlepiej, panowie, lejmy się regularnie po gębach. Lepiej spoczywać w opinii zabijaki i brutala, niż zażywać czci zboczeńca.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.