O martyrologii

Andrzej Nowak

|

GN 14/2013

publikacja 04.04.2013 00:15

Każdy doświadczy kiedyś bezsilności, cierpienia. Także ci, którzy martyrologii nie chcą w żadnej postaci.

O martyrologii

Martyrologia – mało jest słów wytrychów skuteczniej niż to zamykających drzwi do współczesnej wyobraźni. W spłyconym do dna użyciu znaczy ono dzisiaj: „obciach” (czyli wstyd), brak luzu i dystansu, ale jednocześnie niebezpieczne, typowo polskie szaleństwo. To powód, dla którego niejeden z celebrytów mediów i politycznego kabaretu, wzywa otwarcie do tego, by porzucić wreszcie polskość samą, skoro wciąż odradza się w niej to straszne, ciemne „polskie cierpiętnictwo”. To właśnie ono, czyli przypominanie polskich powstań, tych, którzy przeciwstawili się napaści sowieckiej w 1920 roku, niemiecko-sowieckiej w 1939 roku, przypominanie komunistycznego terroru po roku 1944, samo składanie hołdu ofiarom tragedii smoleńskiej 2010 roku – to właśnie psuje nam „fajną” zabawę, jaką ma być całe nasze życie.

Wraca ten zarzut, kiedy tylko próbujemy zrozumieć sens ofiar, narażania życia, zdrowia, a nawet komfortu w imię czegoś więcej niż nasz (?) interes. Ten, który da się zmierzyć tu i teraz, natychmiast. Tym interesem można już dziś usprawiedliwiać aborcję, a także eutanazję („interes” polegać ma tutaj na uniknięciu – przez śmierć – „zbędnych cierpień”, a faktycznie, znacznie częściej, „zbędnych kosztów”). A jednak to pytanie wraca: jakie jest miejsce męczeństwa, cierpienia, ofiary w naszym życiu, w naszej historii? Z jakichś powodów nie da się go unieważnić. Czas Wielkiego Tygodnia pozwala sobie przypomnieć powód najważniejszy – najgłębszy sens ofiary. Ten, który tak pięknie i mądrze streścił Benedykt XVI, mówiąc o znaku krzyża: „W walce z kłamstwem i przemocą prawda i miłość nie mają w gruncie rzeczy żadnej innej broni poza świadectwem cierpienia” (Jezus z Nazaretu, cz. II, Kielce 2011, s. 60).

Tak, to jest doświadczenie słabych, którzy stają na drodze silniejszym. Doświadczenie uniwersalne. Chcemy być silni. Silni i wiecznie młodzi. Nic w tym przecież złego. To naturalny instynkt życia. Ale czasem przychodzi, ktoś od nas silniejszy i zabiera nam zabawki albo coś niepoliczalnego (ale dla wielu jednak ważnego) – godność. Czasem daje nam zabawki, żeby odebrać godność. Czasem zabiera nawet życie. Po to oczywiście, by zaspokoić swoje interesy albo swoją potrzebę dominacji. Oczywiście, czasem to my występujemy w roli tych silniejszych, tych którzy zabierają innym, dominują.

Tak, jak zdarzało się to nieraz w naszej historii zbiorowej – kiedy polskie elity społeczne utrzymywały oparte na wyzysku panowanie nad wewnętrznymi (polskimi) lub peryferyjnymi (białoruskimi czy ukraińskimi) „chamami” albo kiedy Polacy okazywali się pomocnikami niemieckich sprawców zbrodni na Żydach. Nie jesteśmy narodem „aniołów”, tylko „zjadaczy chleba”, jak inne. Przypominanie tego faktu, przywoływanie oskarżeń, niekiedy historycznie uzasadnionych, pod adresem polskiej wspólnoty dziejowej bywa używane jako swoisty młot na straszliwe widmo polskiej martyrologii. Pedagogika wstydu nie pociąga mas. Raczej zniechęca – do utożsamienia z czymkolwiek, co nas przerasta, poprzedza – do historycznej wspólnoty. „Kto kogo zabijał? A po co nam ta historia? Nas to nie dotyczy. A co nas to wszystko obchodzi? – to jest reakcja najczęstsza. Może o nią właśnie chodzi. A jednak nie da się usunąć z polskiej historii doświadczenia ofiary, ofiary w walce z przemocą odbierającą wolność i godność. Teraz przypomina nam to doświadczenie 150. rocznica powstania styczniowego, kolejna rocznica Katynia i niepokojąco z nią związane pytanie o katastrofę smoleńską, o jej ofiary.

Norwid pisał kiedyś o obowiązku pamięci o tych, „których matki i siostry kochały, którzy padli, konając, na to, aby ci, co po ich śmierciach żyć będą, byli wyżsi i szczęśliwsi”. Mówił tak o powstańcach roku 1863. Przecież tym, którzy decydowali się narazić własne bezpieczeństwo, żeby podjąć walkę z silniejszym od nich przeciwnikiem, ograniczającym wolność i możliwości rozwoju polskiej wspólnoty – właśnie o to chodziło: żebyśmy byli „wyżsi i szczęśliwsi”, żebyśmy byli wolni, żebyśmy mogli godnie żyć, żebyśmy razem mogli budować nasz wspólny dom. Nie korytarz między obcymi imperiami, ale własny dom. Oni ponieśli ofiarę w walce o ten dom, w którym możemy mieszkać. Żebyśmy mogli w nim rozmawiać we własnym języku. To właśnie jest sens ich poświęcenia. To jest sens martyrologii.

Można ten sens poznać na przykładzie znakomicie przedstawionych indywidualnych losów na wystawie „Rzecz o roku 1863”, zorganizowanej przez Muzeum Uniwersytetu Jagiellońskiego. Losy studentów UJ z tamtego pokolenia – którzy poszli wtedy „do lasu”, walczyć o wolną Polskę – i próby wyszydzania ich ofiary: to łącznie pokazany w kapitalnym skrócie spór o naszą martyrologię. Autor koncepcji wystawy, prof. Andrzej A. Zięba, w eseju wprowadzającym do katalogu wystawy zauważa, jak ten wzór walki i poświęcenia dla wolności, który podjęli powstańcy, przyciągał do polskości przybyszów z innych wspólnot etnicznych, jak imponował, jak tworzył nowych Polaków: z urodzenia Żydów, Rusinów, Niemców, Czechów. Powstania i towarzysząca im i przepajająca kulturę polską XIX wieku idea poświęcenia dla sprawy wolności dawały poczucie racji moralnej, tej najsilniejszej siły bezsilnych.

Kto chce zapomnieć o martyrologii, uznając, że uratuje w ten sposób „atrakcyjność” polskiej historii dla dzisiejszych odbiorców, ten sensu tej historii ani jej najgłębszego spoiwa nie rozumie. To nie jest tylko spoiwo kolejnych pokoleń Polaków. To jest także spoiwo tej historii z uniwersalnym doświadczeniem. Z doświadczeniem wykraczającym poza historię samą. Każdy z nas doświadczy kiedyś bezsilności, cierpienia. Także ci, którzy martyrologii nie chcą w żadnej postaci. Patrzyliśmy w Wielkim Tygodniu na jej najbardziej poruszający obraz: na krzyż. On daje nadzieję. Daje ostateczny sens ofiarom.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.