Ładny strzał… w jezuitę

ks. Dariusz Kowalczyk SJ

|

GN 12/2013

Jestem, wraz z moimi współbraćmi, dumny, że jezuita został papieżem. Ale to nie oznacza zadzierania nosa do góry. To okazja, by przypomnieć sobie istotę zakonnego i chrześcijańskiego powołania.

Ładny strzał… w jezuitę

Pewien Włoch po wyborze Jorge Maria Bergoglia na biskupa Rzymu wykrzyknął: „Bel colpo dello Spirito Santo”, co można by przetłumaczyć: „Ładny strzał Ducha Świętego”. Znajomy franciszkanin napisał mi, że jeśli następnym razem papieżem zostanie franciszkanin, to się zrewanżuje i przyjmie imię „Ignacy” na cześć Ignacego Loyoli, założyciela jezuitów. Odebrałem mnóstwo życzeń, że mamy papieża jezuitę. Nie było jednak tak, że jezuici np. na Uniwersytecie Gregoriańskim na słowa: „Habemus papam… Bergoglio” poderwali się z miejsc z okrzykiem „yes, yes, yes”.

Raczej zaskoczenie wbiło nas w siedzenia i nie wiedzieliśmy, co powiedzieć. Z każdą jednak godziną zaskoczenie ustępowało miejsca radości. Okazało się, że Duch powiał, jak chciał, i że były jakby dwa konklawe, jedno „nadmuchane” w mediach, a drugie „natchnione” w Kaplicy Sykstyńskiej. W mojej wspólnocie jest dwóch jezuitów z Argentyny. Znają dobrze nowego papieża. Potwierdzają, że to człowiek pokorny i pobożny, ale zauważają jednocześnie, że jeśli jest do czegoś przekonany, to potrafi być wymagający i twardy. Myli się więc ten, kto – po ukazaniu się Franciszka na balkonie bazyliki watykańskiej – redukuje jego osobowość do bycia dobrotliwym kapłanem. Ma on wystarczająco dużo sił psychicznych i duchowych, by z mocą głosić światu Ewangelię i by przeprowadzić reformę na różnych szczeblach struktury Kościoła. Jestem, wraz z moimi współbraćmi, dumny, że jezuita został papieżem.

Ale to nie oznacza zadzierania nosa do góry. Wręcz przeciwnie! To okazja, by przypomnieć sobie istotę zakonnego i – szerzej – chrześcijańskiego powołania. W pierwszej homilii, wygłoszonej podczas Mszy św. w Kaplicy Sykstyńskiej, papież powiedział: „Kiedy idziemy bez krzyża, kiedy budujemy bez krzyża i kiedy wyznajemy Chrystusa bez krzyża, nie jesteśmy uczniami Pana. Możemy być biskupami, księżmi, kardynałami, papieżami, kimkolwiek, ale nie uczniami Pana”. Ktoś stwierdził, że nowy papież wygląda mu na kogoś, kto teraz „wszystkich zapędzi do roboty”. Też mam takie przeczucie, tyle że nie chodzi o robotę w sensie jakiegoś narcystycznego aktywizmu, lecz o podjęcie na nowo odpowiedzialności „na większą chwałę Boga”.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.