Rodzina państwowa

Franciszek Kucharczak


|

GN 11/2013

publikacja 14.03.2013 00:15

Rodzina ludzi rani, ale mniej niż wszystko inne.

Rodzina państwowa rysunek franciszek kucharczak

Podobno „wszyscy Polacy to jedna rodzina”, więc to chyba dlatego Polak-funkcjonariusz państwowy bez problemu może u nas dysponować cudzymi dziećmi. Na przykład dziećmi państwa Bajkowskich z Krakowa, którym odebrano trzech synów i umieszczono w domu dziecka. 
Stało się to dlatego, że rodzice w 2010 roku, na własne i dzieci nieszczęście, zapisali synów na terapię do Krakowskiego Instytutu Psychoterapii. Dzieci nie chciały chodzić do szkoły, zaś rodzice chcieli poprawić relacje rodzinne. W trakcie terapii terapeuci oznajmili, że muszą skierować sprawę do sądu, bo rodzice stosują wobec dzieci przemoc fizyczną i psychiczną.

Ostatnim akordem tej sprawy było to, co wydarzyło się przed tygodniem: do szkół, w których uczyli się młodzi Bajkowscy, wkroczyli policjanci w cywilu i zabrali ich z lekcji do domu dziecka. 
No i proszę: chłopcy nie chcieli chodzić do szkoły, więc państwo uruchomiło akcję „Spełniamy marzenia” i buch! – już nie byli w szkole. Tyle tylko że trochę za późno przyszli, bo chłopcy już nie mieli tych problemów, natomiast dużym problemem stało się dla nich umieszczenie w domu dziecka. Portal rp.pl zamieścił filmik, w którym chłopcy opowiadają, jak się to odbyło i – ciekawa rzecz – nie wyglądają z tego powodu na szczęśliwych. Bo, nie wiedzieć czemu, chcą być w domu, przy mamie i tacie. 
No! Teraz to już na pewno synowie państwa Bajkowskich wyrosną na otwartych, odważnych i radosnych ludzi. Bo, jak sama nazwa wskazuje, nie ma lepszego miejsca dla dziecka niż dom dziecka. 


Gdy polski Sejm uchwalił prawo „antyprzemocowe”, zabraniające rodzicom dawania dzieciom nawet klapsów, wielu pięknoduchów bagatelizowało tę sprawę. Bo doprawdy trzeba być pięknoduchem, żeby wierzyć, że ktoś zmienia prawo ot, tak, żeby sobie było. A że usilnie dążyli do tego ludzie o „lewicowej wrażliwości”, wiadomo było, że chodzi o kolejny krok w kierunku zniszczenia rodziny.


Dziś mamy dorodny owoc tamtej ustawy. Trucizna w niej zawarta zaczęła działać. Doczekaliśmy się państwa, które uzurpuje sobie rolę nadrodzica, które uważa, że wie najlepiej, co dobre dla dzieci. Ciekawe, że to państwo, które ośmiela się wpychać do domów i ingerować w metody wychowawcze rodziców, jakoś nie może zakazać mordowania przez aborcję 700 dzieci rocznie!


Mój znajomy z Czeskiego Cieszyna, gdy wprowadzono u nas to antyrodzinne prawo, powiedział: „Zapraszam cię do mnie na turystykę klapsową”. Bo u Czechów – taka ciekawostka – wolno dzieci wychowywać „przemocowo”, czyli normalnie.
 Jasne, że rodzice popełniają błędy wychowawcze, ale lepszy błąd popełniony z miłości – choćby źle rozumianej – niż państwowe „naprawianie” błędów.


Ciekaw jestem, czy ci wszyscy urzędnicy od zabierania ludziom dzieci mają zadowalające relacje we własnych rodzinach. Jestem przekonany, że każdy z nas, rodziców, zasłużył – wedle kryteriów naszego prawa – na odebranie dzieci. To niemożliwe, żebyśmy się w rodzinach nie ranili, bo ludzie ranią się wszędzie. Ale nigdzie rany się tak nie goją jak w rodzinie. Nic dziwnego, że się ktoś tak na rodzinę zawziął.

Porwanie ratunkowe


Pastor Kenneth Miller z USA został skazany na 2 lata i 3 miesiące więzienia za to, że pomógł uciec z kraju matce z dzieckiem. Lisa Miller nie chciała dłużej tolerować nienadzorowanych wizyt jej córki Isabelli u lesbijki Janet Jenkins, która była wcześniej „partnerką” Lisy. Jak podał portal lifesitenews.com, sąd nakazał te spotkania, mimo że Jenkins nie adoptowała Isabelli ani nie była z nią spokrewniona. Matka dziewczynki postanowiła uciec, gdy zauważyła, że córka po spotkaniach z lesbijką zdradza objawy emocjonalnej traumy (co potwierdzili specjaliści). Dzięki pomocy kilku osób udało się jej zbiec do Nikaragui. Sąd zakwalifikował to jako „międzynarodowe porwanie” i pastor za taki właśnie czyn został skazany. W sądzie odmówił podania nazwisk innych osób, które pomogły w ratowaniu dziecka. Spryciarz – inwestuje dwa lata odsiadki, zyskuje szczęśliwą wieczność. •



Kogo jeszcze zohydzić?


Trzej naukowcy z Kanady wzięli się za „zburzenie mitu” matki Teresy. „Zbadali dokumenty” i wyszło im, że błogosławiona z Kalkuty… nie troszczyła się należycie o biednych i chorych. Uznali, że większość jej „pacjentów” nie otrzymywała właściwej pomocy lekarskiej i że misje matki Teresy były w istocie „domami umierających”. A do tego miała ona „dogmatyczne poglądy na temat aborcji, antykoncepcji i rozwodów”. I tak dalej. Naukowcy nie zauważyli, że Matka Teresa nie prowadziła szpitali i nie miała „pacjentów”. Ci ludzie leżeli na śmietnikach, a dzięki siostrom w ostatnich chwilach życia doświadczyli, że ktoś ich kocha. Umierali jak ludzie – i o to teraz panowie zza biurka mają pretensje. A media na całym świecie ekscytują się „odkryciem”. Widać, że sytuacja dojrzała do kanonizacji matki Teresy.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.