Kumple

Marcin Jakimowicz

|

GN 09/2013

publikacja 03.04.2013 12:38

Bogdan: – Matka poszła zapisać mnie na pielgrzymkę. Katecheta powiedział: „Albo on pójdzie, albo ja”. Poszedł ksiądz. Ja piłem dalej. Arek: – Zacząłem wyć: „Błagam, uratuj mnie, bym znów nie pogrążył się w piekle rozpaczy”. Spotkali się po latach. W… kościele. Dziś są katechetami w Ostrołęce.

Kumple – Nasz stary profesor złapał się za głowę: „Dwóch największych szkolnych chuliganów uczy religii…” – opowiadają Arek Kruczyk (z lewej) i Bogdan Zych Henryk Przondziono

BOGDAN ZYCH:

– Arka poznałem w szkole. Wagary? Trwały nieustannie. Kiedyś przez całe wakacje włóczyłem się z gitarą po Mazurach. Dostałem do ręki świadectwo i w domu pojawiłem się... 1 września. Pamiętam scenę: mama dowiedziała się, że będę przejeżdżał przez Ostrołękę, i w środku nocy na peronie dała mi jakąś kasę. Dwa miesiące imprezy. Zapite dni, skacowane poranki. W średniej szkole piłem już ostro. Zacząłem się staczać. To, że Bóg mnie z tego wyciągnął, jest cudem. Nawet moja mama nie wierzyła, że z tego wyjdę. Żona próbowała wszystkich środków. – Widziałam, jak cierpi nasza córka. Właściwie nie miała ojca – dopowiada Ewa, żona Bogdana. – Do trzeciej klasy podstawówki częściej przesiadywała u prababci niż u nas. Tam miała schronienie. W drugiej klasie podstawówki wracała z koleżankami ze szkoły. Pod sklepem zauważyła pijanego do nieprzytomności ojca. Koleżanki ryknęły śmiechem. Córka przybiegła do domu i rozpłakała się: „Myślałam, że spalę się ze wstydu. Już więcej do tej szkoły nie pójdę!”.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.