Wielka Odyseja

Piotr Sacha

|

MGN 03/2013

publikacja 02.10.2013 15:34

Ciągną sanie z górki i pod górkę. Tak przez... 1000 kilometrów. Ze swoim przewodnikiem psy znają się jak łyse konie

Wielka Odyseja pap/epa/EDDY LEMAISTRE

Z e schroniska górskiego w Les Carroz jak na dłoni widać piękne, zaśnieżone Alpy. Obrazki jak z bajki. Zimą narciarski kurort przyciąga turystów z całej Europy. Jest jeden taki dzień, gdy zjawiają się tutaj zawodnicy z saniami. A z nimi ponad dwieście psów, czekających na sygnał do startu. Rusza wyścig La Grande Odyssée, czyli Wielka Odyseja.

Rozmowa bez słów
Każdy maszer, czyli przewodnik zaprzęgu, prowadzi dziesiątkę psów. A właściwie to one ciągną jego. Razem muszą przebyć 1000 km przez wysokie góry, przez grube zaspy śniegu. A różnica pokonanych w ciągu 11 dni wysokości wynosi 30 tys. metrów. To tak, jakby osiem razy wspinać się na Giewont i wracać na dół. – Moje psy są przyzwyczajone do dużego mrozu, bo na co dzień trenujemy w mroźnej Norwegii – opowiada „Małemu Gościowi” Jean-Philippe Pontier. – Mimo to ostatniego dnia wyścigu były już bardzo zmęczone. Na finiszu straciliśmy szansę na zajęcie drugiego miejsca – dodaje najlepszy francuski maszer. 23 stycznia linię mety, jako pierwsze, przekroczyły psy Czecha Jiri Vondraka, który prowadził przez długą część trasy. Ten zaprzęg pokonał 1000 km w dziewięciu etapach w czasie 42 godzin i 22 minut. 39-letni Pontier był trzeci. – To więcej niż sport – mówi Francuz. – To sposób na życie. Z moimi psami świetnie się znamy. Można powiedzieć, że rozumiemy się bez słów. To niesamowite, że one dobrze wiedzą, jak się czuję.
 
Pierwsze sanie
Do swoich psów Jean-Philippe Pontier mówi po francusku. – Zwykle jestem dla nich uprzejmy – zapewnia. – Choć czasem muszę być stanowczy – dodaje. – Ha! – gdy pada taka komenda, psy skręcają w lewo. – Hooo! – psy zatrzymują się. – Ji! – zaprzęg jedzie w prawo. – Go on! – teraz pędzą jeszcze szybciej. – Tych komend nauczyłem się na Alasce, gdzie spędziłem dwie zimy – wyjaśnia Jean-Philippe Pontier. I wspomina początki swojej przygody. – Jako mały chłopak miałem swojego psa rasy husky. Mój tata też miał psa, którego zabierał na polowania. Mieszkałem w maleńkiej wiosce na południu Francji. Najpierw zapinałem nasze psy do roweru. A zimą ciągnęły mnie na nartach. Wreszcie pożyczyłem specjalne sanie od sąsiada – wspomina.
 
Pobudka
– Höger! Vänster! – to głos Jimmiego Petterssona. To po szwedzku „w prawo”, „w lewo”. – Wysoko w górach obniża się ciśnienie atmosferyczne i rozrzedza powietrze. Trudniej się wtedy oddycha – opowiada. Szwed dojechał na metę piąty. To był jego drugi start w Wielkiej Odysei. – Następnym razem przyjedziemy do Francji kilka dni wcześniej, żeby przystosować się do tutejszych warunków – zapowiada przewodnik psów. – Ale były też piękne chwile – mówi dalej maszer. – Taki był na przykład drugi tydzień, gdy moje psy nareszcie się obudziły… Co nie znaczy, że wcześniej spały – śmieje się Pettersson. – Od kiedy psy przyzwyczaiły się do klimatu alpejskiego, biegło się nam całkiem miło – kończy. Po tym, jak psy „się obudziły”, Szwed wygrał nawet siódmy etap wyścigu. A w ósmym był na drugim miejscu. Na co dzień ma przy swoim domu 16 alaskanów husky. – Troszczymy się nawzajem o siebie – mówi Jimmi. – I mamy z tego masę zabawy. Trenujemy cztery dni. Dwa dni odpoczywamy. I znów treningi – kończy.
 
Sąsiedzka pomoc
– Wszystko zaczęło się 11 lat temu w Göteborgu. Mój sąsiad spytał, czy mógłbym mu pomóc przy gromadzie psów. Jeszcze tego samego roku przeprowadziłem się z wielkiego miasta do maleńkiego Sälen. Przebyłem 500 km, żeby zostać prawdziwym maszerem – wspomina Jimmy Pettersson. Gdy Szwed rozpoczynał swoją przygodę w Sälen, francuski podróżnik Nicolas Vanier trenował do słynnego wyścigu psich zaprzęgów Yukon Quest na Alasce. Miał przebyć aż 1000 mil. – To niesamowite zawody! – zachwycił się. – Zróbmy taki wyścig w Europie – odparł jego przyjaciel Henry Kam. I trzy lata później ruszyła pierwsza Wielka Odyseja. Na starcie u podnóża Alp stanęło 18 najlepszych maszerów na świecie. Teraz ten alpejski wyścig jest jednym z najtrudniejszych. Przewodnicy ze swymi psami wędrowali nieraz nawet już po zmroku. Nocą, daleko od tras turystycznych, rozbijali swój wędrowny obóz. Mimo to nie zabrakło dopingu kibiców. Aż 100 tys. osób widziało z bliska pędzące psy z saniami.
 
Szkolna odyseja
Każdy z psich zaprzęgów ma własne specjalne pudełko. A w nim: GPS, kalkulator pozwalający ustalić aktualną lokalizację i specjalny telefon z dostępem do internetu. Dzięki tej nawigacji fani psich zaprzęgów mogli śledzić postępy zawodników na stronie internetowej wyścigu. W tym roku, po raz pierwszy w historii wyścigu La Grande Odyssée, organizatorzy jeden dzień poświęcili… uczniom ze szkoły w górskiej miejscowości Taninges. Wybrano 20 młodych maszerów. Każdy dostał sanie i trójkę psów. I zadanie – pokonać 5 km trasy, którą jechali dorośli maszerzy. Robin, Timothée, Mathilde, Andréa i pozostali koledzy zdali ten egzamin na szóstkę.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.