Tata całuje mamę

Barbara Gruszka-Zych

|

GN 06/2013

publikacja 07.02.2013 00:15

Mam cudowne imię – mówi Bogumiła Juroszek. – Bóg nieraz pokazał, że jestem Mu miła.

Od lewej: Antoś, Jaś, Bogumiła, Marysia, Tadzio i Piotr Juroszkowie Od lewej: Antoś, Jaś, Bogumiła, Marysia, Tadzio i Piotr Juroszkowie
henryk przondziono

Wystarczy niewiele, jestem tego pewna – mówi Bogumiła. – Po prostu słucham Boga. Najpierw pytam: „Co mam zrobić?”. I tak mną kieruje, że znajduję odpowiedź. Każdy to potrafi, tylko trzeba się postarać. – Nieraz człowiek pyta Boga, a potem nie ma odwagi pójść za Jego głosem – ciągnie Piotr. – Trzeba wiedzieć, czego się chce. Witają nas trzej najmłodsi Juroszkowie, ustawieni jeden za drugim według wzrostu. Najstarsza, 12-letnia Marysia jest jeszcze w szkole. Pierwszy stoi 3-letni Tadzio, za nim 5-letni Antoś, na końcu 10-letni Jaś. Piramidka z samych uśmiechów. Nie można się nie roześmiać i ich nie przytulić. Tak codziennie czekają na przyjście taty. – Cały topnieje, kiedy widzi stęsknione dzieciaki – mówi mama. Dba o to, żeby był dla nich najważniejszy, tak jak dla niej: – Tyle sił czerpię z ramion mojego męża. Mam faceta, który mnie obejmie.

A nas dwoje obejmuje Pan Bóg. – Po męsku czuję, że jestem słaby – mówi wysoki na dwa metry Piotr, który w piramidzie górowałby nad rodziną. – W tej słabości staram się słuchać, czego Bóg ode mnie oczekuje i wtedy dostaję sił. Podczas naszej rozmowy dłonie Bogusi i Piotra same się znajdują, jak u zakochanych. Do pokoju nieustannie wpada któreś z dzieci z jakąś swoją radosną nowiną. Widać, że się potrzebują. – Dzieci wiedzą, że my z mężem jesteśmy dla siebie najważniejsi – tłumaczy Bogumiła. Gdy raz w kuchni Piotr ją przytulał i nadbiegł znienacka Jaś, to tata zwrócił mu uwagę: – Synu, poczekaj, teraz tata całuje mamę. Kiedy następnym razem Antoś chciał przerwać czułości rodziców, to Jaś go zatrzymał: – Antoni, poczekaj, rodzice w kuchni się całują.

Randki w pociągu

Żeby dojechać do przysiółka Wilcze, należącego do Istebnej, trzeba pokonać 3 kilometry drogi przez las. Przed zielonym domem Juroszków nasz redakcyjny opel zakopuje się w śniegu. – Raz nie było nas zimą półtora tygodnia – opowiada Jaś. – Kiedy wróciliśmy, śnieg zasypał dom aż do okien i tata musiał przenosić nas na rękach. Przez szyby wchodzą im do pokojów świerki i góry. Ale teraz mgła i śnieg zabielają cały widok. – Jakie tu mamy cudne wschody i zachody słońca! – zachwyca się Jaś. – I Tatry widać, kiedy jest dobra pogoda. Mam rodzinę w mieście, ale jestem wychowany w górach i tu mi dobrze. Jestem góralem – uśmiecha się. Jaś jest świetnym uczniem i nieraz na czymś zagina rodziców. – Za waszych czasów był niższy poziom nauczania – robi im przytyki. – Bardzo lubię się uczyć. No i połykam książki – przedstawia się.

– Trzeba było mu zabrać latarkę, bo czytał w nocy pod pierzyną – wtrąca mama. – W przysiółku Wilcze według legendy pierwszymi mieszkańcami były wilki – wyjaśnia Jaś. – To moja ojcowizna – dopowiada Bogumiła. – Tu razem z trzema siostrami pracowałyśmy w polu przy ziemniakach, przy sianie. Płakało się, że tyle roboty, no i modliło się, żeby jakoś szło. Na tym polu rodzice pomogli im wybudować dom. Ale najpierw był Kraków, a właściwie pociąg Kraków–Wisła, w którym się poznali. Całe 3 godziny i 15 minut na rozmowy. Bogumiła pochodzi z Istebnej. Piotr z Koniakowa. – Nasze małżeństwo zaczęło się od rozmowy – mówi Bogumiła. – I dalej rozmowa jest dla nas najważniejsza, przecież tak wiele nas różni i nieraz moglibyśmy się pozabijać – dopowiada mąż. – Dbamy o rozmowę, nawet gdy jesteśmy zmęczeni. Żeby nic nie zostało przemilczane.

Dzwony na dowód

– Miałem szczęśliwe dzieciństwo, mieszkałem z rodzicami, dziadkami, czwórką rodzeństwa. Należałem do oazy – opowiada Piotr. Ale zostawił przyjaciół i pojechał uczyć się w technikum w Cieszynie. A potem był Kraków. Tam został inżynierem i dodatkowo skończył studium teologiczne na Pacie. – Jestem zwykłą kobietą, jako nastolatka nie przechodziłam buntu przeciw Bogu – wspomina Bogumiła. – Może to z powodu imienia, ale Pan Bóg zawsze mi pokazywał, co mam robić. O swojej miłości zapewnił ją tuż po urodzeniu. Przyszła na świat w połowie sparaliżowana. Na karcie szpitalnej napisano „poród pośladkowy”. Ale niedowład ustąpił. – Taki znak na początku – wtrąca mąż. Babcia wybrała jej to znaczące imię. – Nieraz lubiłam sobie porozmawiać z Panem Bogiem, i to na głos – pamięta Bogumiła. – Panie Boże, czy to Ci się podoba? Albo w czasie rozmów z koleżanką: „Czy słyszysz, jak ona się wygłupia?”. Niektórzy myśleli, że to jakieś popisy, a jej to wychodziło naturalnie. Kiedy pojechała szukać studiów do Krakowa, wiedziała, że chce w przyszłości pracować z niepełnosprawnymi, ale nie wiedziała, jaką skończyć uczelnię. Po dniu bezowocnych poszukiwań usiadła na ławce nad Wisłą.

„Boże, przyprowadziłeś mnie do Krakowa, powiedz, gdzie mam teraz iść?” – westchnęła. I wtedy w jej oczy wpadła karteczka leżąca pod ławką. „Zapraszamy do Akademii Ignatianum” – przeczytała. – Tam będę studiować – powiedziała głośno, a siedzący obok kolega zaśmiał się zdziwiony. Skończyła pedagogikę rodzinną. – Nie starałam się o męża – opowiada. – Powiedziałam: „Boże, nie będę szukać miłości, Ty mi ją pokażesz”. Czułam wielki wewnętrzny spokój. Rozmowy prowadzone w pociągu z Piotrem zamieniły się w spacery, chodzenie po jazzowych knajpkach. Kiedyś podczas spaceru zatrzymali się pod kościołem Piotra i Pawła. Do dziś nie mogą ustalić, kto kogo wtedy wziął po raz pierwszy za rękę. Ale pamiętają, że w tym momencie zaczęły bić dzwony. – Boże, prosiłam Cię o znak, ale nie wiedziałam, że będzie aż tak czytelny – pomyślała Bogumiła.

Dzidziuś wyproszony

Postanowili wrócić do siebie, w góry. – Z Krakowa uciekł cały nasz świat studencki, tu czekali przyjaciele z oazy. Śmiejemy się, że jak się zestarzejemy, to w tym samym składzie założymy klub emeryta – mówi Piotr. Wrócili do Michałków, Haratyków i innych kolegów z podstawówki, którzy też założyli rodziny. – Na V roku poczuliśmy, że jesteśmy gotowi przyjąć nowe życie – pamięta Bogumiła. – Ale Bóg zrobił nam psikusa. Oto wyszkoleni w tym temacie Jaroszkowie, znający metody regulacji poczęć, postanowili sobie pstryknąć i mieć dziecko.

No to Pan Bóg nam pstryknął. Kilka miesięcy oczekiwania na poczęcie Marysi nauczyło ich pokory. – Zrozumiałam, że moje życie i macierzyństwo są w rękach Boga – opowiada Bogumiła. – Oddaliśmy je Bogu. Po Marysi przyszedł na świat Jaś. Potem to Marysia i Jaś prosili Boga, żeby pod sercem mamusi zaczął rosnąć dzidziuś. Modlitwy zostały wysłuchane, ale ciąża z Antosiem okazała się poważnie zagrożona. Na szczęście już wtedy mieli swoją wspólnotę „Ogień Boży”. Dla Piotra jej powstanie wiąże się ze spowiedzią w pustelni oo. franciszkanów. To tam spotkał spowiednika i kierownika duchowego – o. Rafała. To on razem z ks. Jarosławem Ogrodniczakiem, kierującym pobliskim domem rekolekcyjnym „Emaus”, Jaroszkami i innymi znajomymi wymodlili jej powstanie. Większość z tworzących wspólnotę jest członkami Domowego Kościoła i ich dawnej oazy. W czasie tamtej ciąży wspierali ich modlitwą. Kiedy w 8 miesiącu Bogumiła poszła na badania, okazało się, że dziecku nic nie grozi. – Nasze życie jest poplątane, ale ręka Boża je prostuje – twierdzi Bogumiła.

Dni od św. Mikołaja

– Ciągle pytamy Boga o drogę, ale patrzymy się na siebie – mówi Bogumiła. – W pewnym momencie zaplątaliśmy się w codzienność. Od 10 lat prowadziliśmy poradnictwo rodzinne w parafii i wydawało nam się, że tak dużo robimy. Dopiero kiedy powstała wspólnota, okazało się, że możemy dużo więcej. – Uczestnictwo w niej zmienia nas samych – dodaje Piotr. – „Nasze” rodziny są wielodzietne, to taki nasz styl, dzieci jest dwa razy więcej niż dorosłych. Przyjście na świat Tadzia nie zabrało im czasu. Paradoksalnie wygospodarowują go coraz więcej. W pewnym momencie Bogumiła zaczęła modlić się o pracę dla siebie.

Otrzymała możliwość prowadzenia na terenie Trójwsi warsztatów dla dorosłych niepełnosprawnych, a nawet z grupą współpracowników założyła Stowarzyszenie „Dobrze, że Jesteś” Istebna, wspierające ich działania. – To, co robimy, daje nam taki pokój w sercach – podkreśla. – Widzimy, że jest w tym sens. Kiedy nie ma taty, Jaś i Antoś siadają w fotelu, na którym zwykle Piotr czyta Pismo Święte. Zwykle robi to przed 6 rano, kiedy jeszcze śpią, i po powrocie z pracy. Każdy w domu ma swoją Biblię, więc tak jak on mogą modlić się sami. Czasem ich modlitwa brzmi wesoło. Kiedy przed św. Mikołajem tata zwrócił się do Ducha Świętego: „Duchu Święty, przyjdź!”, Antoś dodał od siebie: „Św. Mikołaju, przyjdź!”. Właściwie mogliby się tak modlić i w innym czasie, bo każdy ich dzień jest jak prezent od św. Mikołaja.

 

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.