Majstrowanie przy źródle

Franciszek Kucharczak

|

GN 06/2013

publikacja 07.02.2013 00:15

Tłum reagujący na czas to demonstracja, tłum reagujący po czasie – to pogrzeb.

Majstrowanie przy źródle grafika Franciszek Kucharczak

Wśród komentarzy na stronie gosc.pl, znalazło się ironiczne pytanie: „Jakim sposobem związki partnerskie mogłyby zaszkodzić mojemu małżeństwu?”. Tkwi w nim założenie, że ludzie, o ile nie śpią w jednym łóżku, nie mają na siebie żadnego wpływu – a i gdy śpią, to też niekoniecznie. I jeszcze takie założenie, że bliźni może robić ze sobą cokolwiek – nie należy mu przeszkadzać, o ile on nie przeszkadza mnie. Według tej koncepcji zło nie istnieje – no, może z wyjątkiem „homofobii”, więc nic człowiekowi nie grozi, tako w niebie, jak i na ziemi. Zwłaszcza że nieba się w nic praktycznie nie miesza. Niech więc każdy robi, co chce, ja jestem okej, ty jesteś okej.

Nasuwa się Mickiewiczowe „Głupiec mówi: Niech sobie źródło wyschnie w górach, byleby mi płynęła woda w miejskich rurach”. Gdyby rzeka wysychała w tej samej chwili, gdy odetnie się ją od źródła, reakcja na wszelkie próby odcinania byłaby natychmiastowa i powszechna. Społeczeństwo widziałoby, że tacy źródlani majsterkowicze są groźniejsi od Al-Kaidy, i działałoby szybciej niż premier Tusk, gdy biegł na mównicę „prostować” antypartnerską wypowiedź ministra Gowina. Ale że woda długo jeszcze płynie, wielu wyciąga wniosek, że nic w tym złego i majstrowanie przy źródłach jest nawet całkiem sympatyczne. Co tam, że wody ubywa i że widać dno – to dno wydaje się nawet, ho, ho, seksowne.

Gdy Francuzi przed laty wprowadzali u siebie związki partnerskie, nie widzieli, że szykują sobie katastrofę. Przeszło to bez większych problemów, bo „oczywiście” nie miało mieć nic wspólnego z małżeństwem i z adopcją dzieci. Dziś, gdy już dno się odsłoniło i okazało się, że będą i jednopłciowe „małżeństwa”, i chyba dzieci też im oddadzą na zdeprawowanie, tłumy Francuzów wyległy na ulice. Szli, krzyczeli, protestowali. Za późno! Trzeba było podnosić raban, gdy inżynierowie społeczni domagali się palca. Jeszcze gdy chcieli ręki, dało się coś zrobić. Ale co teraz, gdy z demokratycznym mandatem dobierają się do głowy?

Czasem słyszę, że niepotrzebnie piszę o obłędnych postępach „postępu” za granicą. Że co nas to obchodzi. Ależ dużo! Gdy u nas będzie podobnie, żadne pisanie nie pomoże. Są rzeczy, na które trzeba reagować wtedy, gdy jeszcze nie widać ich skutków. Gdy skutki widać, większa część społeczeństwa jest już urobiona i w samobójczym pędzie dąży do zagłady.

Cesarstwo Rzymskie można było – i należało – naprawiać, gdy u szczytu jego potęgi pojawiły się pierwsze pęknięcia. Gdy każdy widział, że jest źle, imperium było już nie do uratowania. Rozlazłe społeczeństwo nie potrafiło powstrzymać barbarzyńców o paskudnych manierach, ale mocnym kręgosłupie.

Są tacy, którym żaden dzwonek alarmowy nie przerywa słodkiego snu. To sen o świecie, w którym obywatel pod troskliwym okiem służb mówi tylko miłe rzeczy, dzieci nie karci, ptaszki karmi, wszystko toleruje, i w którym w zamian za to władza zapewnia mu opiekę „od becika do zastrzyka”.

A potem już nie będzie dzwonka. A tym bardziej dzwonu – nawet na pogrzebie. Muezini nie dzwonią.

Nie zrobił swojego

John Godson był w grupie posłów PO, którzy zagłosowali przeciw związkom partnerskim. Spotkał ich z tego powodu gniew lewicowo wrażliwych aktywistów, którzy zaczęli wysyłać do nich mejle z protestami. Godson napisał na Facebooku, że otrzymał sporo listów obraźliwych, i to również – ze względu na kolor jego skóry – rasistowskich. Przytoczył list niejakiego dr. Michała Roszaka, prawnika, zakończony takimi słowami: „Do Pana, który mimo wszystko jest (chyba?) trochę inteligentniejszy od swoich kolegów, chciałbym więc napisać jeszcze jedno słowo: CZARNUCH. Niech Pan to sobie przemyśli, Panie Pośle”. Prawnik tłumaczył potem, że chciał w ten sposób dać posłowi odczuć, co znaczy być dyskryminowanym. Czyli żeby „czarnuch” wiedział, co czuje „mniejszość gejowska”. Patrzcie Państwo, jaki dobry człowiek: nawet obraża z miłości do innych. Zresztą czy miał inne wyjście? „Czarnuch” miał przecież zrobić swoje, a nie zrobił.

Boskość państwa

W telewizyjnych „Wiadomościach” wypowiedział się pan, który „musiał poślubić” innego chłopa za granicą. A musiał, bo w Polsce nie mógł, a – uwaga! – „nie chciał żyć w grzechu”. Godna pochwały intencja, tyle tylko, że państwo – i to obce – pomyliło mu się z Panem Bogiem.

Test Lisa

Ubiegłotygodniowy „Newsweek” już na okładce nazwał poseł Krystynę Pawłowicz „kołtunem” (wiadomo – nie ma tolerancji dla wrogów tolerancji) za jej wypowiedzi na temat Anny Grodzkiej, w których zauważyła, że mężczyzna kobietą raczej nie jest. Ciekawy był też napis poniżej: „Jeśli Anna Grodzka zostanie wicemarszałkiem Sejmu, Polska zda test tolerancji”. Test oceniać będzie prawdopodobnie redaktor Tomasz Lis, który zna się i na Polsce, i na tolerancji.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.