O zakochanych Marsjankach, czyli...

KAI

publikacja 30.01.2013 19:28

Czasem wobec ludzi czujemy się jak Marsjanie, którzy mają trzy pary uszu i zielone macki - wyznaje w rozmowie z KAI benedyktynka s. Małgorzata Borkowska OSB z klasztoru ze Staniątek pod Krakowem.

O zakochanych Marsjankach, czyli... Dlaczego człowiek idzie do klasztoru, na dodatek kontemplacyjnego, za klauzurą, murem, daleko od świata? Żeby wielbić i miłować Boga. Miłość do Niego jest najważniejsza - odpowiada s. Borkowska Józef Wolny/GN

W przededniu Dnia Życia Konsekrowanego najwybitniejsza historyczka żeńskiego życia zakonnego doby staropolskiej tłumaczy, jaki jest sens życia za murami i rozprawia się z mitem, że w przeszłości pójście do klasztoru zawsze cieszyło się zrozumieniem rodziny. Podajemy wywiad z s. Małgorzatą Borkowską OSB:

Alina Petrowa-Wasilewicz: Dlaczego człowiek idzie do klasztoru, na dodatek kontemplacyjnego, za klauzurą, murem, daleko od świata?

S. Małgorzata Borkowska OSB: Wszystkim ludziom dobrze jest znane zjawisko zachwytu. Człowiek widzi jakiś szczególnie piękny widok, w górach czy nad morzem. I tak się zachwyca, że chciałby się wtopić w ten krajobraz, jakoś mu się oddać. Ludzie, którzy w ten sposób czują się wobec Boga, po prostu zostają mnichami i mniszkami. To cała tajemnica.

Pierwsze pytanie, jakie zadają mniszkom niemal wszyscy ludzie z zewnątrz, dotyczy tego, czy nie żal nam tego, co odrzuciłyśmy idąc do klasztoru. Ci, którzy tak pytają, zapominają, że każdy człowiek przez całe życie niemal codziennie dokonuje mnóstwa wyborów. Studia, ożenek z ukochaną dziewczyną, choćby danie w restauracji. Wtedy człowiek nie myśli o tym wszystkim, czego nie wybrał, a o tym jednym, co wybrał. Dlaczego więc my mamy myśleć o tym, czego nie wybrałyśmy - i głowić się, czy nam tego nie żal? W restauracji jemy z przyjemnością to, co wybraliśmy i nie myślimy z melancholią o reszcie jadłospisu.
Dla nas też jest ważne to, co wybrałyśmy, a wybiera się to, co jest uznajemy za ważniejsze i lepsze, piękniejsze. To wystarcza i daje szczęście.

Zachwyt jest istotą powołania, ale jest i konkret - wiele wspólnot mieszka w zabytkowych klasztorach pełnych pamiątek historycznych i dzieł sztuki.

Jest to kawał, który nam zrobiła historia. Nasz założyciel, św. Benedykt z Nurski, 1500 lat temu napisał bardzo piękną Regułę, w której przewidział mniej więcej wszystko. Z jednym wyjątkiem - troski o zabytki. A my dziś, piętnaście wieków po nim, lądujemy w klasztorze, który jest nie tylko Bożym i naszym domem, ale także dziedzictwem kultury narodowej. I jest nam strasznie trudno zgodzić się na to, żeby to dziedzictwo przepadło, a z drugiej strony lądujemy jako jego główni, jeśli nie jedyni stróże i naprawiacze.

O to powinniśmy się troszczyć wszyscy - wierzący, ateiści, Ministerstwo Kultury, samorządy i przekazywać na ten cel pieniądze...

Każdy region, zwłaszcza Małopolska, ma mnóstwo zabytków, dlatego trochę trzeba poczekać na najdrobniejszy nawet remont, ale to powolutku rusza, klasztor w Staniątkach, bardzo stary i piękny, jest stopniowo odnawiany.

Jak odnosili się do życia kontemplacyjnego ludzie spoza murów klasztornych? Czy kiedyś lepiej rozumieli takie wybory, czy też mnich zawsze wydawał się trochę ekscentryczny?

Stosunek ludzi świeckich do życia w klasztorze, zwłaszcza kontemplacyjnym, podlegał w przeszłości zadziwiającym falowaniom. Już w średniowieczu, które ludzie traktują dziś jako monolit, było mocne falowanie i miała miejsce zmiana ocen tzw. opinii publicznej. W wieku XII-XIII życie zakonne było przez społeczeństwo widziane jako służba Boża, rzeczywistość religijna, rzecz piękna, chwalebna i potrzebna. Szły za tym fundacje wielkich możnowładców, pomoc i wsparcie. Rodziny na ogół nie sprzeciwiały się, jeśli panny chciały iść do klasztoru, o czym świadczy fakt, że coś ponad 30 księżniczek z Piastowskiej dynastii było w różnych klasztorach, zwłaszcza u klarysek i cystersek.

Potem nastąpiła zmiana, odczuwalna już w XIV wieku, ale tendencja nasilała się w XV i XVI - zaczęto patrzeć na klasztory jako na rzeczywistość przede wszystkim ekonomiczną. Źródła koncentrują się na problemach gospodarczych, piszą o wsiach, należących do klasztorów - i nie podają żadnych informacji o ludziach, jakby nie byli ważni. Na dodatek w XVI w. zaczyna dominować przekonanie, że panna, która idzie do klasztoru, robi to dlatego, że jej żaden mąż nie chciał.

Nie był to wpływ Reformacji? Wtedy, na przykład na Pomorzu, pustoszały całe klasztory?

Nie, to zaczęło się wcześniej. Klasztor uważano za rodzaj społecznego śmietnika. A skoro ta opinia przeważała, to i kandydatek przychodziło niewiele. Klasztory się wyludniły lub zamieszkiwali je ludzie, którzy nie bardzo wiedzieli, po co tam siedzą. Dlatego pewna norbertanka w Strzelnie ze łzami w oczach dziękowała biskupowi Rozrażewskiemu, że po Soborze Trydenckim przeprowadził u nich reformę, bo ona już kilkadziesiąt lat jest w klasztorze, a dopiero teraz się dowiedziała, jakie to szczęście być zakonnicą. Mimo dobrej woli wielu zainteresowanych, klasztor był swoistym śmietniczkiem. Świadczy o tym biografia matki Magdaleny Mortęskiej, wielkiej reformatorki żeńskiego życia zakonnego w Polsce, nazywaną polską Teresą z Avili. Żyła w drugiej połowie XVI w., po reformie trydenckiej. Gdy postanowiła zostać benedyktynką, jej ojciec, oburzony tym planem, zgodził się tytułem kompromisu nie wydawać jej za mąż. Mogła zachować panieństwo, ale wyznaczył jej należącą do rodziny kamienicę w Toruniu, gdzie miała prowadzić sobie pobożne życie, byleby tylko, wstępując do klasztoru, "sromoty nie zadawała familii senatorskiej".

Prawie jak dzisiaj...

Ta opinia zmieniła się raptownie na przełomie XVI i XVII w., gdy tłumy dziewcząt zaczęły znów szturmować klasztory. Nareszcie znowu rozumieją sens życia zakonnego, więc pędzą do klasztorów, rodzice coraz mniej się sprzeciwiają, nawet zaczyna odżywać idea, że to może być ich pomysł na życie córek, ale to po Soborze jest już prawnie zakazane - nikogo nie można było posyłać na siłę do zakonu. Śluby zakonne były odtąd ważne tylko pod warunkiem, że były dobrowolne, tak jak i zawarcie małżeństwa. Dlatego pannę wstępującą do klasztoru poddawano skrutinium, dwa lub trzy razy komisja biskupia wypytywała ją, czy aby nikt jej nie przymusił. W końcu to oczyściło motywację - do zakonów szli ci, co rzeczywiście czuli powołanie, a nie z woli rodziców; co zresztą i poprzednio nie było tak częste, jak jest w powieściach. Gdy dziś ktoś mówi, że szli z nakazu, można odpowiedzieć, że niektórzy owszem, ale 500 lat temu, a od XVII w. już tylko świadomie.

Wiek XVIII natomiast to chroniczna sytuacja powojenna. Wcześniej Potop, ale na przełomie XVII i XVIII w. przetoczyła się wojna północna, która była jeszcze potworniejsza i siała większe zniszczenia, zarazy, długie stacjonowanie obcych wojsk. Obecnie badam archiwa klasztoru w Staniątkach, nie kroniki, ale o wiele ciekawsze księgi rachunkowe, gdzie widać kontrybucje, które trzeba było płacić. Ale w tym stuleciu odnotowuje się ponowny napływ do klasztorów, nie tak spektakularny, jak sto lat temu, także dlatego, że ludności jest już o jedną trzecią mniej niż poprzednio.

Dziś jak w XVI w., rodzice nie akceptują wyboru córek, które idą do klasztoru?

I znów trzeba ludziom tłumaczyć - tym, co są ciekawi, więc pytają - na czym to polega.

Opowiada Siostra jak to jest być Marsjaninem?

Tak, bo pytają przede wszystkim o to, co odrzuciłyśmy i patrzą na nas, jakbyśmy miały trzy pary uszu i zielone macki.

I co siostra - Marsjanka powiedziałaby im nie o zabytkach, a o sprawach duchowych?

Przeważnie ludzie proszą nas o modlitwę, ale jest tu też pewne niezrozumienie. My tu przyszłyśmy, bo Bogu się to należy, ze względu na Niego, dlatego, że jest Bogiem. A ludzie interpretują to utylitarnie, od strony zysku, choćby duchowego: przyszłyśmy żeby sobie coś wyprosić. My bardzo chętnie modlimy się w ich i naszych własnych intencjach. Ale nie jest to ten najważniejszy cel, dla któregośmy tu przyszły.

Jesteście po to, żeby zachwycać się Bogiem?

Tak, żeby wielbić i miłować Boga. Miłość do Niego jest najważniejsza, jesteśmy po to, żeby Go kochać.