Śladami zapomnianych historii

Jan Hlebowicz

|

Gość Gdański 05/2013

publikacja 31.01.2013 00:00

Rok 1863. Pruscy żandarmi zatrzymują wóz wiozący fortepian z Gdańska. Coś podpowiada im, żeby zajrzeć do środka. Instrument wypełniają karabiny przeznaczone dla powstańców...

Mało kto wie, jakie wydarzenie upamiętnia niewielka kapliczka obok kościoła garnizonowego w Sopocie Mało kto wie, jakie wydarzenie upamiętnia niewielka kapliczka obok kościoła garnizonowego w Sopocie
Jan Hlebowicz

Niewątpliwie wielu mieszkańców Trójmiasta, przechodząc obok plakatów zachęcających do udziału w obchodach 150. rocznicy wybuchu powstania styczniowego, zastanawiała się, co łączy pomorską ziemię z insurekcją 1863 roku. Okazuje się, że sporo.

Karabiny pod sukniami

– W powszechnej świadomości powstanie styczniowe obejmowało wyłącznie zabór rosyjski i było jedynie walką z carskim wojskiem. To stereotyp. W tym czasie również Prusacy, współpracując z Rosjanami, brutalnie tłumili każdy przejaw niepodległościowej aktywności Polaków z Pomorza Gdańskiego – mówi Michał Stróżyk ze Stowarzyszenia „Wataha”, współorganizator obchodów. Już na kilka lat przed wybuchem insurekcji 1863 roku mieszkańcy ziemi pomorskiej solidaryzowali się z represjonowanymi rodakami z Kongresówki. Uczestniczyli w żałobnych nabożeństwach i patriotycznych manifestacjach, podczas których śpiewali pieśni religijno-narodowe. Na przykład, 9 sierpnia 1861 roku, zebrani w Kaplicy Królewskiej w Gdańsku, sporo ryzykując, w trakcie Mszy św. zaintonowali „Boże, coś Polskę”. Podobne wystąpienia miały miejsce w 44 innych miejscowościach Pomorza Gdańskiego. Po 22 stycznia na dużą skalę organizowany był transport uzbrojenia dla walczących. Jan Röhr, były zesłaniec na Syberię, jako pracownik polskiego domu handlowego „Makowski, Kendzior et Comp” w Gdańsku, przyjmował statki pełne broni, którą później przekazywał powstańcom. Wpadł w ręce Prusaków po niespełna czterech miesiącach działalności i ponownie został skazany. Na terenie Pomorza działała także tajna organizacja złożona wyłącznie z kobiet. Przewoziły one korespondencję, zbierały pieniądze na zakup uzbrojenia, przygotowywały tzw. szarpie, czyli materiał do opatrywania skaleczeń i ran. Zostały złapane podczas próby dostarczenia walczącym 18-strzałowych amerykańskich karabinów, które ukrywały pod... sukniami. Z kolei w regularnych bitwach uczestniczył oddział Edmunda Calliera złożony z Kaszubów rekrutujących się głównie z okolic Chojnic. O ich odwadze i zaangażowaniu opowiadano jeszcze długo po zakończeniu powstania.

 

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.