Czas decyzji

Andrzej Grajewski

|

GN 01/2013

publikacja 03.01.2013 00:15

W rozmowach o Funduszu Kościelnym konkretów nie ma, ale dalsze dyskusje są zapowiadane. Najwyższy czas, aby coś ustalić.

Ks. prof.  Dariusz Walencik przygotowuje bilans mienia utraconego przez Kościół w czasach PRL oraz działań rekompensujących  tę grabież. Dokument ma  być gotowy  w styczniu 2013 r. Ks. prof.  Dariusz Walencik przygotowuje bilans mienia utraconego przez Kościół w czasach PRL oraz działań rekompensujących tę grabież. Dokument ma być gotowy w styczniu 2013 r.
Roman Koszowski

Także ostatnie spotkanie obu zespołów konkordatowych – rządowego i kościelnego – z grupą ekspertów, które miało szansę być rozstrzygające, nie przyniosło przełomu. Nawet zapowiadana przez ministra Michała Boniego wspólna nota nie ujrzała światła dziennego. Może to świadczyć o tym, że albo pomysł był chybiony, albo spisanie tego, co udało się do tej pory ustalić, nastręczało zbyt wiele problemów. Spróbujmy więc podsumować, do czego po roku rozmów obie strony doszły. Wydaje się, że strona rządowa odeszła od nieroztropnych zapowiedzi premiera Tuska, aby likwidację Funduszu Kościelnego załatwić aktem jednostronnym, narzuconym przez rząd stronie kościelnej. Takie działanie oznaczałoby złamanie prawa. W artykule 22 konkordatu punkt 2 umieszczono bowiem zapis, że obie zainteresowane strony (państwo i Kościół) utworzą komisję, która się zajmie „koniecznymi zmianami” w zakresie stworzenia modelu określającego relacje finansowe obu stron. Zatem takiej ułomnej ustawy, nawet gdyby spotkała się z poparciem w parlamencie, prawdopodobnie nie podpisałby prezydent RP. Dobrze się więc stało, że strona rządowa z tej drogi zrezygnowała i przystąpiła do rozmów.

Spór o asygnatę

Z całą pewnością jest zgoda obu stron co do tego, że Fundusz Kościelny, który powstał jako konsekwencja stalinowskiej ustawy o dobrach martwej ręki z 1950 r., należy zastąpić innym mechanizmem. Nie można zapominać, że Fundusz nie jest gestem łaski ze strony państwa, ale formą wypełniania zobowiązań przyjętych przez państwo w chwili, kiedy rabowało związkom wyznaniowym nieruchomości. Zgodnie bowiem z art. 8 ustawy z 1950 r. Fundusz Kościelny miał być tworzony z dochodów pochodzących z gospodarowania przez państwo nieruchomościami ziemskimi zabranymi związkom wyznaniowym. W praktyce jednak instytucja zarządzająca dobrami martwej ręki nigdy nie powstała. Fundusz od początku wspierała dotacja z budżetu państwa, której wielkość szacowano arbitralnie, bez odnoszenia się do przychodów, osiąganych ze zrabowanej ziemi. O tej kwestii najczęściej się nie mówi. Nie można także zapominać, że w latach 1950–1989 Fundusz Kościelny praktycznie nie realizował ustawowych funkcji.

Jego dotacje najczęściej przeznaczane były na wspieranie innych wyznań albo na działalność środowisk rozłamowych wewnątrz Kościoła katolickiego. Te wszystkie przypomnienia są konieczne, aby we właściwym świetle rozumieć sporną kwestię, czyli wysokość tzw. asygnaty, która ma zastąpić dotację z budżetu państwa. Wielkość asygnaty w różnych krajach jest różna. We Włoszech od lat wynosi 0,8 proc., w Hiszpanii obecnie 0,7 proc., na Węgrzech 1 proc. U nas strona rządowa od początku stoi na stanowisku, że asygnata powinna być na poziomie 0,3 proc. odpisu podatkowego. Skąd się wzięła ta kwota? Otóż przyjęto, że skoro 38 proc. podatników dokonuje w tej chwili odpisu 1 proc. na organizacje pożytku publicznego, co daje kwotę 400 mln zł, to prawdopodobnie podobna liczba będzie skłonna dokonywać odpisu na związki wyznaniowe, co przy wartości 0,3 proc. może przynieść kwotę ok. 100 mln zł, równoważącą dotację Funduszu Kościelnego. Przy takim założeniu nie uwzględniono jednak, że liczbę 38 proc. podatników osiągnięto dopiero po 10 latach przyzwyczajania ludzi do możliwości skorzystania z odpisu, czemu towarzyszyła bardzo intensywna kampania w mediach informująca o celu i sensie tej operacji. Nie ma żadnej pewności, że w przypadku odpisu na rzecz podmiotów kościelnych większość podatników skorzysta z tej możliwości. Należy zwrócić także uwagę, że w ostatnich latach zmienia się wartość najniższego wynagrodzenia, od którego obliczane są składki na ubezpieczenia społeczne duchownych, którzy nie są ubezpieczeni z innych tytułów, np. umowy o pracę. W 80 proc. składki te pokrywa Fundusz Kościelny. Tym samym, aby uwzględnić wzrost płacy minimalnej, dotacja na Fundusz musiałaby być coraz większa. To zaś oznacza, że przyszłe przychody z asygnaty należy planować na poziomie wyższym, aniżeli wynosi obecna dotacja z budżetu do Funduszu Kościelnego. W przeciwnym wypadku po roku będzie potrzebna nowelizacja tej ustawy, co – znając „kompetencje” oraz „animusz” części parlamentarzystów – zamieni się w kolejną rynsztokową debatę o tym, ile znów musimy dawać na „pazerny” kler. Jednak nawet asygnata na wyższym poziomie nie gwarantuje sukcesu. Wiele będzie zależało od tego, jak wierni zaakceptują nowe zasady. Dlatego kluczową kwestią będzie przekonanie ich, że pieniądze z asygnaty nie pójdą do kieszeni duchownych, ale zostaną wykorzystane dla różnych projektów kościelnych na polu społeczno-charytatywnym, edukacyjnym i w sferze kultury, a tylko część z nich będzie wsparciem dla systemu emerytalnego duchownych pracujących na misjach, bądź członków zakonów kontemplacyjnych.

Próba bilansu

Na tym etapie prac i rozmów o Funduszu jest rzeczą konieczną, aby wreszcie powstał całościowy bilans mienia utraconego przez Kościół w czasach PRL oraz wszelkich działań mających na celu rekompensatę tej grabieży, zarówno w wyniku aktów uwłaszczeniowych, przekazywania nieruchomości na Ziemiach Zachodnich i Północnych, jak i zwracania przez Komisję Majątkową, wreszcie uwzględniający działalność Funduszu Kościelnego. Taki dokument przygotowuje ks. prof. Dariusz Walencik z Uniwersytetu Opolskiego. Nosi on tytuł „Nieruchomości Kościoła katolickiego w Polsce w latach 1918–2012. Regulacje prawne – nacjonalizacja – rewindykacja”. Będzie składał się z trzech części i opisywał losy majątku kościelnego zarówno w granicach II Rzeczpospolitej, PRL, jak i III Rzeczypospolitej na podstawie wszystkich obecnie dostępnych danych, pochodzących z archiwów kościelnych i państwowych. Będzie to pierwsza całościowa i tak szczegółowa próba opisania i podsumowania tego, co osoby prawne Kościoła katolickiego utraciły w okresie PRL, co zdołały odzyskać po 1989 r. i z czego zrezygnowały. Zdaniem ks. prof. Walencika, jego praca jest na ukończeniu, ale przed jej zakończeniem nie chce podawać żadnych wyników i podejmować się jakichkolwiek ocen. Zwłaszcza że w mediach pojawiły się już informacje próbujące dyskredytować jego pracę. W „Gazecie Wyborczej” Katarzyna Wiśniewska z właściwym sobie profesjonalizmem, nie znając ani jednej strony z tego dokumentu, już napisała, że będzie z pewnością stronniczy, gdyż celem księdza profesora jest wykazanie, iż państwo jest dłużnikiem Kościoła. Zapytany, czy kwota, która jest obecnie przeznaczana z budżetu państwa na rzecz Funduszu Kościelnego, jest adekwatna do utraconych korzyści, ks. prof. Walencik unika odpowiedzi. Mówi, że wiarygodna odpowiedź na to pytanie wymaga szczegółowego policzenia wszystkich danych, a te jeszcze spływają od wojewodów. Dopiero wtedy będzie można powiedzieć, czy kwota, jaką przeznacza obecnie państwo na Fundusz Kościelny stanowi rekompensatę utraconych przez Kościół dochodów, wynikających z gospodarowania zrabowaną mu ziemią. Co warto dodać, w 1994 r. dyrektor generalny Urzędu Rady Ministrów Marek Pernal poinformował, iż z wyliczeń jego ekspertów wynikało, że Fundusz otrzymywał dotację 4-krotnie mniejszą, aniżeli wskazywałyby potencjalne dochody oszacowane według średnich norm stosowanych wówczas powszechnie w rolnictwie. Również dzisiaj można postawić taką tezę, jeśli przyjąć, że na mocy ustawy o dobrach martwej ręki Kościół katolicki utracił ok. 134 tys. ha, z czego zwrócono mu ok. 60 tys. ha w postępowaniach przed Komisją Majątkową. To oznacza, że w rękach państwa pozostaje wciąż ok. 70 tys. ha ziemi zabranej Kościołowi. Gdyby więc przyjąć tylko tę kwotę jako podstawę do obliczenia należnych korzyści i wziąć za podstawę państwowe dane o dochodzie z tzw. hektara przeliczeniowego, wynikałoby z tego, że coroczna dotacja na Fundusz Kościelny winna wynosić około 180 mln zł, a nie 94 mln zł, jak to jest obecnie. Niewątpliwie więc także i wnioski z tego raportu, oprócz wszystkich innych przedstawianych przez stronę kościelną argumentów, powinny być brane pod uwagę, aby zakończyć wreszcie spór o wysokość asygnaty i przystąpić do podpisania dwustronnej umowy, która wprowadzałaby nowe zasady finansowania Kościoła.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.