Za obrazem

Ks. Roman Tomaszczuk

|

Gość Świdnicki 01/2013

publikacja 03.01.2013 00:15

Urodził się na Zamojszczyźnie w roku 1933 we wsi Wólka Łabuńska, więc z mlekiem matki wyssał fascynację tradycją, obrzędami ludowymi i obyczajami.

 Lucjan Momot cieszy się niecodzienną korespondencją z pasterzami polskiego Kościoła Lucjan Momot cieszy się niecodzienną korespondencją z pasterzami polskiego Kościoła
Ks. Roman Tomaszczuk

To była wieś leżąca przy ważnym trakcie, z Warszawy do Lwowa, tam też zaczynała się droga na Wołyń przez polsko-żydowskie miasteczka Tyszowice, Łaszczów i Sokal – wspomina Lucjan Momot, świdnicki pasjonat historii, emerytowany nauczyciel i wychowawca poprawczaka.

Mimo wszystko

Herodów po raz pierwszy w życiu widziałem jako pięcioletni chłopiec – mówi L. Momot. – Dobrze pamiętam Heroda, Turka, Ułana i wesołego Diabła, którego się bałem, więc wtulałem się w ramiona mamy – wspomina. Potem była okupacja i zakaz kolędowania w Generalnej Guberni, ale już w roku 1945 z kolegami, pastuszkami, kolędował „Ruskim” zakwaterowanym w dużej izbie po sąsiedzku. – Ruscy zrozumieli, o co nam chodzi, żeby pobili Giermańca i szybko wrócili do domów – wspomina. – Pierwsze się spełniło, drugie – nie bardzo. Gdy w 1953 r. przyjechał na Dolny Śląsk, przekonał się, że w tym tyglu, jaki się tu utworzył, zaczęły mieszać się i przenikać tradycje z niemal całego obszaru Polski. – Dlatego łatwo było w 1956 r., na fali odwilży, zorganizować w wiejskiej świetlicy w Rzeplinie koło Żórawiny wieczór kolędowo-patriotyczny. Było po katolicku i po polsku, co z uznaniem przyjęli umęczeni stalinizmem mieszkańcy – zaznacza. W latach 70. XX w., jako wychowawca poprawczaka, poznaje kolędowe zwyczaje swoich podopiecznych i angażuje ich w zakładowe herody i jasełka.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.