Otwórz swoje serce

GN 51/2012

publikacja 20.12.2012 00:15

Z bratem Aloisem, przeorem ekumenicznej Wspólnoty z Taizé, rozmawia Joanna Bątkiewicz-Brożek.

Brat Alois (Alois Löser) Brat Alois (Alois Löser)
ma 58 lat, urodził się w Nördlingen w Bawarii, jest katolikiem i przeorem ekumenicznej Wspólnoty z Taizé od 2005 r.
roman koszowski

Joanna Bątkiewicz-Brożek: Brat Roger wyznaczył Brata na swojego następcę właściwie tuż po tym, jak wstąpił Brat do wspólnoty…

Brat Alois: – Tak rzeczywiście było. Był rok 1974. Po czasie przygotowawczym, czyli nowicjacie, zdecydowałem się oddać swoje życie i dzielić je z braćmi z Taizé. Po złożeniu ślubów wieczystych brat Roger poprosił mnie na rozmowę i podzielił się swoją intuicją o przekazaniu prowadzenia Wspólnoty po jego śmierci.

31 lat przed jego tragicznym odejściem… Jak zaczyna się przygoda przyszłego przeora z Taizé?

– Po raz pierwszy przyjechałem na burgundzkie wzgórze jako 16-letni chłopak z grupą przyjaciół z Niemiec. Był rok 1970. Już wtedy w Taizé zbierały się tłumy młodych z całego świata. Poruszył mnie styl życia tej wspólnoty. Bracia mówili, by nie iść za Chrystusem w pojedynkę, ale razem. Odkryłem tu powszechność Kościoła. Jego katolickość. Tu po raz pierwszy w życiu rozmawiałem z moimi rówieśnikami z Afryki, z Wietnamu. Do Taizé wróciłem po trzech latach i zostałem na rok, jak większość tzw. permanentów, wolontariuszy, którzy chcą dzielić życie braci przez dłuższy czas. Bracia wysłali mnie wtedy do Pragi na trzy tygodnie. Byłem zdziwiony, czemu akurat tam. Kościół czechosłowacki był w trudnej sytuacji, prześladowany. Księża i świeccy byli zamykani w więzieniach. Odwiedzaliśmy chrześcijan w ich domach. Ta wizyta wywarła na mnie wrażenie. Moi rodzice pochodzą z południowych Sudetów, właśnie z Czechosłowacji, gdzie żyje mniejszość niemiecka. Musieli opuścić te tereny po wojnie, co nie było dla nich łatwe. Zostawili swoją ziemię, byli rolnikami.

Czemu ta wizyta w Europie Wschodniej była dla Brata tak ważna?

– Poczułem, że możemy przygotować pojednanie Europy. Że mimo głębokich podziałów możemy przygotować inną przyszłość dla naszego kontynentu. W czasie tych trzech tygodni spędzonych w Pradze nabrałem silnego przekonania, że to, co tam zastaliśmy, musi się kiedyś skończyć. I wtedy też zrozumiałem, że moja droga w życiu to iść za Chrystusem w tej wspólnocie braci.

Kiedy pierwszy raz przyjechałam do Taizé, ujęła mnie prostota, w jakiej żyjecie. Zastanawiałam się jako licealistka, czy iść za Chrystusem to wybrać radykalizm w życiu…

– Chrystus prosi każdego z nas, byśmy się Mu oddali bezwarunkowo. To radykalna droga, trudna. Ale piękna, możliwa dla wszystkich. Jednak  Jezus nie wymaga heroizmu, nie oczekuje, że staniemy się Jego żołnierzami. Proponuje najpierw zaufanie. Byśmy przestali liczyć na siebie, na nasze siły. Chce, byśmy zaczęli od nowa, by liczyć na Niego, na Jego obecność. Dlatego brat Roger tak dużo mówił o zaufaniu. Od tego wszystko się zaczyna.

Niesiecie to przesłanie już od lat, animując Pielgrzymkę Zaufania przez Ziemię. Ale bracia jeżdżą też do trudnych regionów całego świata. Na dotknięte tragedią tsunami Haiti, do Konga albo na śmietniska Bangladeszu, gdzie dzieci wygrzebują jedzenie. Niełatwo powiedzieć tam: zaufaj Bogu…

– Przed dwoma laty odwiedziłem z braćmi właśnie Haiti, dokładnie 11 miesięcy po tamtejszym trzęsieniu ziemi. Widzieliśmy tyle nędzy, rozpaczy. Setki ludzi mieszkało wciąż w namiotach. Całe rodziny z dziećmi. Haiti żyło wiele lat w upokorzeniu, Haitańczycy byli niewolnikami z Afryki. Potem dosłownie kupili sobie wolność. Zapłacili za nią ogromne kwoty. Ale nie ominęły ich dyktatury. Cierpienie za cierpieniem. Wreszcie, kiedy zaczęli budować demokratyczny kraj, zalało ich tsunami. Bałem się, co tam zastaniemy. Wielu było na krańcu wytrzymałości. Ale większość ludzi, których spotkałem, mówiła: ufamy, że Bóg nas z tego wyprowadzi. Chciałbym, żeby to świadectwo narodu haitańskiego promieniowało na świat.

Brat Roger pisał list do młodych z takich miejsc właśnie. Potem czytano go i rozważano na Europejskich Spotkaniach Młodych i przez cały rok w Taizé. Brat kontynuuje tę tradycję. Czemu listy powstają w miejscach, gdzie cierpienie ściera się z nadzieją?

– Chcemy w Taizé, w Europie być blisko innych kontynentów. W sensie duchowym. Chcemy pomóc spotkać się młodym Europejczykom z Afrykanami czy Haitańczykami. Często słyszymy od nich: niewiele o nas wiecie, czasem nie wiecie nawet tego, gdzie leżą nasze kraje; pomagacie nam, to prawda, ale nie szukacie z nami relacji, więzi. Dlatego piszę listy, jak brat Roger, z Kalkuty, z Chin, z Cochabamby. By świat europejski dotknął innych kontynentów.

Wielu braci z Taizé żyje w tzw. fraterniach, w środku nędzy…

– Jesteśmy w favelach Brazylii, mieszkaliśmy w biednych dzielnicach Nowego Jorku. Kilku braci mieszka we fraterni w Bangladeszu. Tam ciągle są powodzie. Ludzie muszą opuszczać swoje domy, z dziećmi na rękach, z bagażami. Wciąż się przemieszczają, uciekają. Można w tym dostrzec jedynie rozpacz. Bracia jednak towarzysząc Banglijczykom widzą w nich silną wolę życia, radość! Nawet u najbiedniejszych ludzi. Odkrywają coś, czego brakuje nam, Europejczykom. Dlatego staramy się uczulać, by na kraje ubogie nie patrzeć jedynie przez pryzmat nędzy i cierpienia. By zobaczyć w nich też światło.

Ten świat łaknie ludzkich relacji, więzi, nadziei. A czego potrzeba młodym w Europie? Słuchacie ich w Taizé godzinami. Co mówią?

– Pomóżcie nam odnaleźć pokój serca! – wołają. W Europie drzemie pragnienie pokoju wewnętrznego. Myślę, że wielu na naszym kontynencie nie rozumie już, czym naprawdę jest chrześcijaństwo.

Straciliśmy z oczu Chrystusa?

– Może tracimy świadomość, że Chrystus przyszedł na ziemię, żeby ocalić wszystkich ludzi. Bez wyjątku. Że Chrystus zmartwychwstały chce być blisko każdego człowieka. Bez względu na poglądy czy religie. Że On nadał naszemu nowemu życiu przejrzystość. To jest Kościół. Jasność komunii i wspólnoty kochających innych i siebie nawzajem ludzi. Musimy być konsekwentni, nie wolno nam zaciemniać obrazu Chrystusa.

A my ciągle to właśnie robimy… Wezwanie do nowej ewangelizacji w Roku Wiary to może dobra okazja, by przestać…

– Tylko trzeba najpierw zacząć od siebie. Pierwszym, kto ma być ewangelizowany od nowa, jestem ja. Potem nasza wspólnota. I zobaczymy, czy to przemówi do ludzi. Czy dajemy światło? Nowa ewangelizacja nie dotyczy tylko niewierzących. Ona musi się zacząć od chrześcijan.

Ewangelizacja ma jednak wiele twarzy. Ekspresywną, w wydaniu Kiko Argüello, i tę spokojną, pozwalającą wejść w bardziej intymną relację z Bogiem, jak np. w Taizé…

– Na szczęście w Kościele są różne dary! W Taizé chcemy pomóc odnaleźć młodym ludziom życie wewnętrzne. By spotkali się z Bogiem w głębi serca, by weszli w osobistą relację, komunię z Chrystusem. To serce i początek wszystkiego. Zastanawiamy się z braćmi, jak mówić dziś o Ewangelii w naszych tak zróżnicowanych społecznościach.

Spotkałam kiedyś w Taizé ateistkę. Przyjmując ją, opowiedziałam o życiu wspólnoty. Pytała, po co nam modlitwa, co to zmienia. Czułam lęk i odpowiedzialność. Potem widziałam, jak do nocy patrzyła na modlących się ludzi. Łaknęła tego widoku. Co jako Kościół możemy proponować tym, którzy nie znają Boga?

– Najpierw trzeba spróbować odkryć to, co nas łączy. Nas i ateistów. Na poziomie ludzkim. Kiedy powstaną zalążki relacji, można budować dalej. W czasie Europejskiego Spotkania Młodych w Rotterdamie młodzi byli goszczeni przez wiele niewierzących rodzin. Na pierwszej modlitwie więc, w halach, podziękowałem im za pomoc i obecność. Powiedziałem, że i oni włączyli się w poszukiwanie pokoju i zaufania na ziemi. Po modlitwie przyszła do nas dziewczyna, ateistka. Była szczęśliwa, że pozdrowiliśmy także niewierzących. Nie opuściła ani jednej modlitwy w czasie tych pięciu dni spotkania. Wystarczy więc delikatnie otworzyć serce drugiego człowieka, zaprosić go do relacji. To daje lepsze skutki niż niejeden wykład. Chodzi też o to, by szanować wolność drugiego. By on to poczuł. Choć musimy mieć też odwagę, by mówić otwarcie o Chrystusie. Ale mówić naszym życiem.

W Taizé zawsze czuję się akceptowana. Wiele osób mówi, że cokolwiek się dzieje w ich życiu, wracają tu, bo czują się… przytuleni.

– To piękne. Ale to Bóg ich tu przytula, nie bracia. My tylko jesteśmy. On robi resztę.

Bóg miłuje cię jak jedyne dziecko. Oddał za Ciebie życie – ciągle słychać to w Kościele Pojednania w Taizé.

– Bo to serce wszystkiego. To prawda o Nim. Bóg kocha bezwarunkowo. Wszystkich. Bez wyjątku! W Ewangelii Jezus idzie do kraju pogańskiego, by to powiedzieć. Nie zwraca się do kobiety pogańskiej: musisz robić to czy tamto, żebym mógł cię uzdrowić. Nie moralizuje. Od razu daje miłość. Za darmo.

Ale czy przyjęcie tej miłości, wejście w bliską relację z Bogiem nie przekreśla wolności człowieka? Wielu tego może się boi, nie angażuje się w przyjaźń z Nim.

– Sam Jezus był człowiekiem wolnym. Ale jednocześnie w bezpośredniej relacji z Bogiem. Co to oznacza? Że jeśli zdecydujesz się zaufać Bogu, iść za Nim, On nie odbierze Ci wolności. W każdym z nas tkwi tęsknota za miłością, pragnienie miłości pali każdego człowieka. I nawet bliskość drugiej osoby nie zaspokaja tego pragnienia. Ciągle szukamy. Młodzi mówią nam, że czują pustkę, są rozbici. Mówimy im, by nie bali się tych uczuć. To część ludzkiej egzystencji. W tych przeżyciach kryje się wezwanie Boga. On prosi Ciebie: otwórz swoje serce.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.