Jedyna pasieka w Koszalinie. Kilkadziesiąt uli Piotra Hawrana stoi na obrzeżach miasta. Pan Piotr bierze do ręki zziębniętą pszczołę, próbuje ją ogrzać. – Jest osłabiona, już nie doleci do ula – mówi ze smutkiem pszczelarz.
Wychłodzona pszczo ła to robotnica. W każdym ulu jest ich około 100–120 tysięcy. Ale panu Piotrowi żal każdej pszczoły. Latem żyją krótko: 20–30 dni. W porównaniu z nimi życie matki wydaje się nieskończenie długie. Może trwać nawet pięć czy sześć lat.
Pszczele owieczki i psy
O życiu pszczelich rodzin, o wielkich korzyściach, jakie daje jedzenie miodu, i o jeszcze większych zaletach pyłku kwiatowego Piotr Hawran mógłby opowiadać godzinami. – Miód to szeroka kompozycja wartościowych składników: witamin, mikroelementów i cukrów prostych. Dobrze działa na organizm człowieka. Jeśli ktoś regularnie je miód, nie musi bać się grypy – przekonuje. Pszczelarstwa nie traktuje wyłącznie jak biznesu. Jest zapraszany na jarmarki i targi zdrowej żywności. Ma pogadanki w szkołach. Często zabiera ze sobą pokazowy przeszklony ul. Dzięki niemu – jak na dłoni – widać hierarchię w pszczelim domu. – Mogę do niego bez obaw włożyć rękę. Nasze owady są łagodne jak owieczki – śmieje się pan Piotr.
Jak tłumaczy, w pszczelim rodzie każdy owad ma ściśle wyznaczoną rolę. Kieruje nimi instynkt i utrwalony zwyczaj. To on u kresu krótkiego życia każe robotnicom opuścić ul, by inne nie musiały potem usuwać ich odwłoka. Ale pszczelim rojem rządzą też bezwzględne, a czasem i okrutne zasady. Los trutni jest tego najlepszym przykładem. Truteń jest potrzebny do zapłodnienia matki. Potem jest już zbyteczny. Już w połowie sierpnia robotnice wyganiają więc trutnie z ula, skazując je na śmierć głodową. Inaczej w zimie zabrałyby cenny pokarm.
Ale człowiek nauczył się kształtować życie tych owadów. 80 pszczelich rodzin (część pasieki rodziny Hawranów), a my spacerujemy wśród nich bez strachu. To zasługa Pawła, syna pana Piotra. Od kilku lat w przemyślany sposób kieruje hodowlą. Wybiera matki, które nie są agresywne i rodzą silne, pracowite robotnice. Kiedyś, jak mówi Piotr Hawran, uważało się, że pszczoły muszą żądlić. Dziś tak dobiera się rodziny, by były łagodne i łatwo się z nimi współpracowało. To jest wygodniejsze dla pszczelarzy, ale niestety i dla wandali. – Niedawno chuligani przewrócili nam kilka uli – opowiadają Hawranowie. – Dlatego zostawiliśmy sobie jednego „psa”. To agresywna, wojownicza rodzina. Jest bardzo nerwowa, z daleka wyczuwa intruza.
Kolejne pokolenia
Piotr Hawran od 35 lat hoduje pszczoły. – W pszczelarstwie jestem bardziej praktykiem niż teoretykiem. Ale wiedza ze studiów rolniczych też mi się przydaje. Umiem doradzić gospodarzowi, co zrobić, żeby gryka przynosiła dobry plon. I przy okazji był z niej dobry miód – dodaje. Wspomina początki swojej pracy przy pszczołach. Był kierownikiem w jednym z podkoszalińskich pegeerów i miał 120 pszczelich rodzin.
– Wtedy jeszcze sam prowadziłem pasiekę. W lecie bywało, że spałem po trzy godziny na dobę – uśmiecha się pszczelarz. Pan Piotr ma pięć córek i jednego syna. Gdy dzieci podrosły, też zaczęły pomagać przy pszczołach. Z czasem pasieka stała się interesem rodzinnym. Od trzech lat jej właścicielem jest Paweł. – A ja jestem jego pracownikiem – śmieje się Piotr Hawran i dodaje, że choć córki założyły już własne rodziny, nadal angażują się w pracę w pasiece. Pomagają przy wirowaniu miodu i przekładaniu go do słoików. – Z całej rodziny tylko młodsza córka Joanna jest uczulona na jad pszczeli. Dowiedzieliśmy się o tym przez przypadek – przyznaje. – Powiedziała mi przez telefon, że użądliła ją pszczoła i że zaczyna puchnąć. Wiedziałem, że nie ma żartów. Było lato, na drogach sznur aut wczasowiczów. Ale gnałem na oślep. Do naszej pracowni w Miłogoszczy dotarłem w kilka minut. Byłem tam równocześnie z pogotowiem. Od tej pory Asia trzyma się z dala od uli. I na wszelki wypadek zawsze ma przy sobie odpowiedni zastrzyk.
Paweł od siódmego roku życia pomagał ojcu przy pszczołach. Ukończył Technikum Pszczelarskie w Pszczelej Woli pod Lublinem. To jedyna taka szkoła w Europie. Był najlepszy w klasie. Z 40 uczniów tylko on i jeszcze jeden kolega związali swoją przyszłość z wyuczonym zawodem. – Pewnie dlatego, że przekazałem mu swoją pasiekę – uśmiecha się tata i przyznaje, że syn jest już lepszym od niego fachowcem.
Dzisiaj Paweł ma dopiero 23 lata, ale całkiem spore doświadczenie. Trzykrotnie na kilka miesięcy wyjeżdżał na staż za granicę. Pracował w pasiekach w Austrii i Luksemburgu. U ostatniego pszczelarza tak prowadził hodowlę matek, że powiększył liczbę uli ze 150 do 300. Co go kusi w tym zajęciu? Ryzyko i nieprzewidywalność. Bo przecież w naturze nic nie jest pewne na 100 procent. – Każdego dnia pojawia się nowe wyzwanie. Przy każdym podniesieniu daszka ula może pojawić się jakaś niespodzianka. Ale obcowanie z naturą, oddalenie od cywilizacji daje poczucie wolności – przyznaje. Dużą pokusą, także pod względem finansowym, jest praca na własną rękę. Bo przecież prowadząc pasiekę, człowiek jest zdany wyłącznie na siebie i jest panem swojego losu. – Ale jeśli coś działa, daje przyjemność, a przy okazji przynosi zyski, staje się źródłem satysfakcji – objaśnia Paweł Hawran.
Życie w rytmie pasieki
Praca w pasiece nie jest łatwa. Ale uczy cierpliwości i uspokaja. – Dlatego pszczelarze długo żyją – przekonuje jego ojciec. Tu wszystko ma swój porządek zgodny z rytmem natury. Jesienią trwają porządki w pasiece. Już we wrześniu pszczoły wróciły z wrzosowiska. Hawranowie mają sekretne polany wrzosowe, na które, za przyzwoleniem nadleśnictw, wywożą swoje ule. Pod koniec września po raz ostatni wirowali miód. – Robimy to w naszej bazie w Miłogoszczy. Pozyskiwanie miodu odbywa się pod nadzorem powiatowego lekarza weterynarii – opowiadają.
Wkrótce przewiozą ule na zimowe pasieczysko. – Nasze pszczoły jak zwykle będą zimować w okolicach Koszalina i Miłogoszczy. Kiedy nadejdą mrozy, trzeba będzie je ostrożnie obserwować i nie robić już nic więcej – tłumaczy Piotr Hawran. Mówi, by w zimie pod żadnym pozorem nie chodzić zbyt blisko uli. – Hałas mógłby być dla pszczół zabójczy – dodaje. Piotr Hawran uważa, że nie ma mrozu, którego pszczoły nie byłyby w stanie wytrzymać. – Na Syberii temperatura sięga minus 50 stopni Celsjusza i pszczoły dają sobie radę. A jeśli u nas padają w zimie, to jest to wina pszczelarza. Zdrowie pszczół zależy wyłącznie od tego, czy człowiek dba o nie należycie – przekonuje. Wiosną będą przeglądać gniazda, sprawdzą, czy wszystkie rodziny mają dostatek pokarmu i czy dobrze przezimowały. A jeśli trzeba, dołożą ramkę z odżywczą pierzgą, tak by mogły rozwijać się młode osobniki.
Wczesną wiosną pszczoły zaczną przynosić pierwszy miód: z wierzby, klonu i dębu. – Te drzewa kwitną bardzo dyskretnie. Ale dają pachnący, gruboziarnisty miód – mówi Hawran. Potem zakwitną mniszek lekarski, drzewa owocowe i rzepak. Z rzepaku będzie miód, który leczy dolegliwości serca i wątroby. – A pod koniec czerwca pojedziemy na akacje i lipy – planuje pszczelarz. Latem natomiast będzie czas na grykę. – Mamy zaprzyjaźnionego rolnika pod Białym Borem. 800 hektarów obsiewa gryką. To raj dla naszych owadów. W naszym klimacie nie ma szkodników zagrażających gryce, więc nie stosuje się żadnych oprysków. Dzięki temu pszczoły oczyszczają się z chemii – wyjaśnia tajniki produkcji wspaniałego miodu. Piotr Hawran przekonuje, że pszczelarz musi poznać rytm życia pszczół i ich zwyczaje.
Odwdzięczą się smacznym miodem. A to przecież niejedyne korzyści: są jeszcze wosk, pierzga i pyłek pszczeli. W ostatnich latach nawet jad pszczeli ma swoich amatorów. Stosowany w odpowiednich dawkach, leczy reumatyzm. Który miód jest najlepszy? Pan Piotr odpowiada krótko: naturalny. – U nas panuje przekonanie, że najsmaczniejszy jest miód płynny – tłumaczy. – Tymczasem miód w naturalnych warunkach najpóźniej po miesiącu krystalizuje, czyli zaczyna zastygać. Niektórzy roztapiają go wysoką temperaturą. W takich warunkach traci wszelkie walory odżywcze!
Dlatego pszczelarz z Koszalina radzi, by kupować miód, który zaraz po odwirowaniu został przelany do słoika albo został do niego przełożony zaraz po zastygnięciu. Wtedy jest miękki i smarowny. I ma wszelkie walory zdrowotne i smakowe. Tymczasem dla pszczelarza najlepszy smak ma jego praca. Paweł Hawran wie o tym najlepiej. – Trzeba sobie wyobrazić 800 hektarów pachnącego pola gryki. Ostry, specyficzny zapach. I mnóstwo owadów. Nie zamieniłbym tego na inny świat – dodaje. Ten świat pokochała także jego narzeczona. Ona również skończyła jedyną pszczelarską szkołę w Europie i zaczyna pracę w koszalińskiej pasiece.
Dostępna jest część treści. Chcesz więcej?
Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.