Bandycka dusza

GN 49/2012

publikacja 06.12.2012 00:15

Z aktorem Lechem Dyblikiem rozmawia Marcin Jakimowicz.

Lecha Dyblika (grał m.in. w „Pokłosiu”, „Róży”, „Domu złym”, „Sztuczkach”, „Weselu”) spotkaliśmy na planie filmu „Anioł” Wojciecha Smarzowskiego. Aktor od lat jeździ po więzieniach z programem „Bandycka dusza”, śpiewając rosyjskie „błatne” pieśni Lecha Dyblika (grał m.in. w „Pokłosiu”, „Róży”, „Domu złym”, „Sztuczkach”, „Weselu”) spotkaliśmy na planie filmu „Anioł” Wojciecha Smarzowskiego. Aktor od lat jeździ po więzieniach z programem „Bandycka dusza”, śpiewając rosyjskie „błatne” pieśni
roman koszowski

Marcin Jakimowicz: Zabrnąłeś kiedyś tak daleko w grzech, błoto, gnój, że przed Tobą była jedynie ściana? Jedno wielkie wycie?

Lech Dyblik: – Niewątpliwie taki okres był wtedy, gdy piłem. Całe dobro, które rozpoczęło się w moim życiu, przyszło, gdy postanowiłem, że… się powieszę. Stwierdziłem, że trochę mi żal, że to życie było takie fatalne, nikomu niepotrzebne. Jedyne, co mogłem powiedzieć na temat dotychczasowego życia, to było to, że było ono męczące. Już mi się nie chce męczyć. Koniec. Bez strachu, bez histerii…

Nie myślałeś o najbliższych?

– Nie, nie brałem wówczas żony pod uwagę. Co mi pomogło? Terapeuta powiedział zdumiony, że widzi tu rękę Opatrzności. Spotykamy się co parę lat. Mówi: „Panie Lechu, ja z Panem nie zrealizowałem żadnego programu. Pogadaliśmy sobie trochę”. „Jak nie pan, to kto?” – przerywam. A on mówi: „Wielokrotnie się nad tym zastanawiałem i jedyne, co przychodzi mi do głowy, to łaska Boska”. Też się z tym zgadzam…

Tuż przed decyzją była szarpanina czy pustka?

– I to, i to. Zaawansowany alkoholik przeżywa dwa stany: depresję i euforię. Nic pośredniego. Patrzyłem na szafkę od zlewozmywaka i stwierdziłem, że jestem tak głuchy i tępy jak ona. Kawałek drewna. Zero emocji. Wrak. A dziś? Jestem człowiekiem niemłodym, ale noszę w sobie entuzjazm dwudziestolatka…

I, jak podpowiadają znajomi, zachwyt dziecka…

– Tak... To dar. Ja to wiem. Do alkoholika emocje zaczynają wracać powolutku.

Zaczynasz mozolnie składać świat na nowo. Z kompletnej dezintegracji. Rodzisz się na nowo, co tu dużo gadać. Za piciem kryją się przede wszystkim dwie rzeczy: kompletny brak poczucia własnej wartości i paraliżujący strach. Strach, czyli ciemne okulary, które nie pozwalają widzieć niczego. Uciekasz w fantazje, ratując się od tego strachu – i rodzi się kłamstwo. Strach, kłamstwo. Zapętlenie.

Czemu nie zdecydowałeś się na ostateczność?

– Nie bardzo było jak. Hak był za słaby na takiego drągala jak ja, a na klamkę byłem zbyt wysoki (śmiech). A poważnie: mój kolega – alkoholik (troszkę pijany) poprosił: „Weź taksówkę. Chcę ci coś pokazać”. Podjechaliśmy pod przychodnię odwykową. Powiedział z troską: „Daję ci jeszcze z pół roku. A potem przyjdź tu. Rano albo między 15 a 16. Zarejestruj się, wejdź, zajmą się tobą”. Zadziałało. Jak? Nie wiem. Wiem, że po powrocie do domu po raz pierwszy w życiu zrobiłem uczciwy rachunek sumienia.

Sam ze sobą czy wpuściłeś w tę przestrzeń Boga?

– W obliczu Pana Boga. Tak myślę. On – widzę to wyraźnie – nigdy mnie nie zostawił. Jeden z księży rzucił kiedyś: „Istnieje kategoria ludzi szczególnie ukochanych przez Boga. Kwalifikujesz się”. Zrobiłem rachunek sumienia. Pamiętam, że było mi cholernie żal, że to moje życie do tej pory nikomu do niczego nie było potrzebne.

Kiedy to było?

– 11 listopada 1985 roku. Zacząłem flaszkę. Nie skończyłem jej. Nie chciałem wylewać. Leżała spokojnie przez kilka miesięcy. Dopiła ją moja żona, gdy wróciła i ucieszyła się, że nie piję (śmiech).

Dlaczego grzech rodzi śmierć? Jaką śmierć? To „zabroniony przez Kościół przyjemny zakazany owoc”…

– Coś na ten temat wiem, bo sporo o tym myślę. Pozornie wygląda to rzeczywiście na dość przyjazną środowisku technologię. Pogrzeszysz, pobiegniesz do spowiedzi, pogrzeszysz, pobiegniesz…

Pralnia?

– Pralnia. Albo lepiej: bankomat. Możesz sobie spokojnie grzeszyć, byle się regularnie spowiadać. Niestety, to tak nie działa. Jest rzecz, o której długo nie wiedziałem: konsekwencje grzechu.

Jeśli pozwalasz sobie na grzech, a szczególnie na pychę, to ciągnie cię to tak w dół, że spadasz w otchłań. Trzeba się szybko zbierać, bo później wygrzebać się jest niezwykle trudno.

Uprawiasz zawód, w którym szczególnie ciężko jest się „zbierać”. Jesteś nieustannie narażony na ocenę, krytykę, porównywanie...

– Mam „zepsuty telewizor”. Nie oglądam swojej gęby w telewizji. Dlaczego? Bo kiedyś uwielbiałem to robić. I bardzo mi to szkodziło. Ktoś mi powiedział: „Skoro wiesz, że te sytuacje cię niszczą, to po co się w nie pchasz?”.

Czy dzieci „pomagają” przerazić się grzechem? Często słyszałem modlitwę: „Boże, błagam Cię, by konsekwencje moich grzechów nie dotknęły dzieci. By nie weszły w to samo bagno”.

– Jako ojciec trzech córek płacę dziś za to, co wyszykowałem swoim rodzicom. Nie byłem łatwym dzieckiem. Znam od podszewki strach ojca o przyszłość dzieci. I ten stan, że mimo najszczerszych chęci nie potrafisz z nimi porozmawiać. Mam jednak pozytywne wnioski. Jest we mnie duży spokój. Jeśli dzieci wychowują się w domu, w którym mama z tatą się lubią, a one też są lubiane, nie za osiągnięcia, ale nawet, gdy coś zawalą w szkole, to wierzę, że na tym się nie przejadą. Mając takie doświadczenia, potrafią dokonywać wyborów. Nie histeryzuję. Mówię: „Sama dokonasz wyboru. Czy będziesz studiowała, czy pracowała w Tesco na kasie… kocham tak samo”. Dzieci nie mogą zasługiwać na naszą miłość.

Czy to – paradoksalnie – nie jest potężny grzech? Nieustanne zasługiwanie na Jego miłość? Zadawanie bezczelnego pytania: „Co jeszcze dobrego mam zrobić, by wejść do królestwa?”. Drżałeś kiedyś o własne zbawienie?

– Nie. Jak będzie, nie wiem. Ufam. Jeden z kapłanów powiedział mi: „Ty żyj po Bożemu, a nie próbuj się zbawiać”. To odpowiedź na twoje pytanie o „grzech zasługiwania”.

Jak walczyć z grzechem? Ojciec Stanisław Jarosz opowiadał: „Spowiadał przygłuchy ksiądz. Słyszę z daleka: »Nie chodzę do kościoła«. „No to chodź!«. »Nie modlę się«. »To się módl«. »Przeklinam«. »To nie klnij«! Trzy »Zdrowaś Maryjo i Ojcze nasz...«. Kurczę, pomyślałem, pomoże mu ta spowiedź…”.

– Na początku moim spowiednikiem był staruszek – franciszkanin z łódzkich Łagiewnik. Powiedział: „Weź jedną z cnót, przyjrzyj się jej i zobacz, jak się ma do twojego życia”. Zaproponował mi „cierpliwość”.

Oj, to ja poproszę o drugi zestaw pytań…

– A ja jak debil wykonałem to polecenie. Zacząłem się przyglądać, zadawać pytania. Czemu się denerwuję, reaguję gniewem, nie chcę stać w kolejkach? Czemu lubię „robić dym” swą osobą? I puzzle zaczęły się układać.

Jakiś efekt?

– Zauważyłem po latach, że… coraz mniej się boję. Franciszkanin powtarzał: „Sakramenty, bracie, sakramenty”. Jak nie masz czasu na Mszę, spowiedź, to łapiesz się na tym, że zaczynasz sobie wymyślać Pana Boga. Zaczynasz Go lepić po swojemu.

Czy to nie istota grzechu? Zmienia optykę. Bóg przechadza się po raju, woła: „Adamie, gdzie jesteś?”. Czuje się zdradzony, oszukany jak dziecko. Ale Adam nie widzi już „Tego, który szuka zaplątanego w zarośla człowieka”. Widzi intruza, egzaminatora. Kadr z „Big Brothera”, sprawdzian.

– Z grzechem związany jest strach. Gdy człowiek próbuje coś powoli prostować, to strach zaczyna ustępować. Ja gdzieś po drodze przestałem się bać. Marzyłem zawsze o takim stanie. Dziś się nie boję.

To był proces czy stało się jednego dnia?

– Nie wiem. I żałuję bardzo, że przeoczyłem ten moment (śmiech).

Nie masz ochoty zakasać rękawów i samemu zasypywać wyrwę po grzechu?

– Mam. Natomiast, powiem szczerze, gdy wróciłem do Kościoła, z ulgą przyjąłem fakt, że nie jestem najważniejszy, że niewiele ode mnie zależy. Faceci mają w sobie coś takiego. Czują się odpowiedzialni, więc rozwiążą każdy problem. U mnie to puściło. Pamiętam jedną sytuację. Nie mieliśmy pieniędzy, a pomysły mi się skończyły. Przyznałem się żonie i dzieciom: „Słuchajcie, nie ma kasy i nie wiem, skąd ją wziąć”. To było oczyszczające! Przyznałem: „Nie wiem”. Pieniądze, jak zwykle, niebawem same się przyplątały. Fantastyczną rzecz powiedział prałat Escrivá: „Punktem dojścia chrześcijanina jest szarzeć i niknąć w tłumie”. To dla mnie niezwykle kozackie. Lek na grzech. Bo świat, moje środowisko podpowiada: „Pchaj się do przodu. Pierwsi biorą wszystko”. Dobrowolne rezygnowanie z pierwszej pozycji to niezwykły wyczyn. „Szarzeć i niknąć w tłumie”. Nie zawracać innym głowy swoją osobą.

Gdy zobaczymy film z Twoim udziałem, a Ty będziesz umieszczony w napisie „i inni” i pobłogosławisz tę sytuację, to rozpoczynamy proces beatyfikacyjny Dyblika…

– Wiesz co? Ja ostatnio za każdą propozycję dziękuję Panu Bogu. Z dnia na dzień jest we mnie coraz mniej oczekiwań.

Istnieje tylko jeden grzech – pycha. Reszta jest jego pochodną – słyszałem często.

– Nieszczęściem człowieka jest to (dotyka to zwłaszcza tych, którzy piją), że świat się kręci wokół nich. Sami się ranią, bo mają wobec siebie plany, oczekiwania. Trzeźwienie polega na tym, że to „ja” zaczyna coraz mniej boleć. I pojawia się w duszy dużo miejsca dla innych ludzi. Zaczynasz z przyjemnością słuchać tego, co mają ci do powiedzenia. Pojawia się w tobie biologiczna potrzeba dobra. Potrzeba tego, by „ktoś miał coś” z twojego istnienia.

Dlatego jeździsz z koncertami po więzieniach?

– Jeżdżę, by nie histeryzowali, że są skończeni. Czym jest więzienie wobec tych, którzy sami siebie skazali? Nie ma co histeryzować. Wszystko można zmienić. Mówię o tym otwartym tekstem. Pamiętam jedną lekcję. Wchodziliśmy do więzienia. Jeden z moich kolegów miał jakieś problemy na bramce. Zrobiło się zamieszanie. Był straszliwy upał. Stałem i obserwowałem, jak jakiś dwudziestoletni więzień wychodzi do pracy. Otwierała się jedna brama, druga. Jak w Guantánamo. Chłopak minął mnie, zobaczył, że na bramce jest jakiś dym, i skamieniał. Czekał spokojnie na swoją kolej. Nie wiercił się. Stał. Nie mogłem się na niego napatrzeć. Dotarło do mnie, czym jest unikanie grzechu: „Rób jak najmniej dymu swą osobą”. Długo nie czekałem na swoją kolej. Wróciłem do Łodzi. Chciałem kupić znaczki na poczcie. Stała długa kolejka. Emeryci płacili rachunki. Pierwsza myśl: wcisnę się przed nich. Ale – pomyślałem – to słaby pomysł. To może – kombinowałem – rzucę kilka zabawnych historyjek? Jestem w tym świetny. Będę ich zabawiał. I nagle przypomniałem sobie tego więźnia. Odstałem swoje bez słowa, kupiłem znaczki. Stało się coś dobrego. Złapałem na chwilkę za gardło to swoje ego. •

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.