Grochem o ścianę

Barbara Fedyszak-Radziejowska

|

GN 48/2012

publikacja 29.11.2012 00:15

Jesteśmy w UE już 8 lat, czas zrozumieć reguły gry.

Barbara Fedyszak-Radziejowska Barbara Fedyszak-Radziejowska

Dwudniowe negocjacje nad budżetem Unii Europejskiej na lata 2014–2020 zakończyły się niepowodzeniem i wspólną deklaracją zapowiadającą dążenie do porozumienia. Premier Tusk znalazł nową formułę godzenia plusów z minusami, chociaż trzeba przyznać, że dawne „plusy ujemne” L. Wałęsy były bardziej błyskotliwe. Premier ujął to tak: „Za wcześnie mówić OK, nie jest źle, ale nie ma powodów do pesymizmu”. Sojusz państw – płatników netto chce większych oszczędności. My oczekujemy decyzji równoważących nasze szanse. Korzyści, które starzy członkowie UE odnieśli z poszerzenia rynków zbytu o nowych konsumentów towarów, usług i inwestycji, wydają się dzisiaj mniej istotne niż kryzys w strefie euro. Kolejny szczyt w sprawie budżetu w styczniu lub lutym. Kryzys wciąż trwa, więc negocjacje budżetu UE będą trudne. Jednak to, co budzi mój niepokój, to nasz własny problem ze zrozumieniem, o co chodzi w unijnej polityce rolnej i polityce spójności. Zawsze, gdy sytuacja wymaga zdefiniowania polskich oczekiwań i interesów w języku racjonalnej argumentacji, większość mediów urządza festiwal emocji i licytację sum, które są „niespełnioną obietnicą” rządu, „miarą naszych ambicji” lub, najczęściej, „nienależnym socjałem”. Jesteśmy w UE już 8 lat, czas zrozumieć reguły gry, bo zarówno unijna polityka spójności, jak i wspólna polityka rolna mają głęboki sens i merytoryczne uzasadnienie. Jeśli polski dziennikarz napisze kilka zdań o koalicyjnym PSL (lub opozycyjnym PiS), że domaga się położenia w negocjacjach większego nacisku na płatności bezpośrednie lub na II filar WPR (wspieranie rozwoju obszarów wiejskich), to zawsze w kontekście nieuzasadnionych roszczeń i nieracjonalnego marnotrawstwa.

Tak jakby pieniądze z unijnego budżetu nie były marnotrawione w rękach zamożnych, wielkomiejskich środowisk, a tylko w rękach rolników i w wiejskich gminach. To nieprawda, że tylko wieś ma „swoje interesy”, mają je także wielkomiejskie elity, które popierając decyzje rządu, by walczyć o środki z funduszu spójności, walczą zarazem o „swoje” inwestycje infrastrukturalne. Czy naród, który w bardzo ryzykownej walce o suwerenność, demokrację i wolność stworzył związek i ruch społeczny SOLIDARNOŚĆ, użył tego słowa wyłącznie w celach wizerunkowych? Świetnym przykładem ideologizacji problemów z budżetem Unii jest komentarz P. Zaremby o innej solidarności, z D. Cameronem, opublikowany na portalu wpolityce.pl 24 XI. Zaremba pisze tak: „nie odmawiam prawa polskim politykom do kołatania (!?) w Brukseli o pieniądze”, i dodaje, „politycy PO nie potrafią nam wytłumaczyć, dlaczego wielka pompa redystrybucyjna ma być lepsza od uroków konkurencji między krajami Europy”. Proszę zauważyć zarządzanie emocjami, z jednej strony „wielka pompa”, a z drugiej „uroki krajów Europy” (ale tam jest „uroki konkurencji”)… Nie potrzebuję wyjaśnień ze strony polityków PO, bo rozumiem, o co w tym wszystkim chodzi. Z tego samego powodu nie pytam o unijną politykę rolną polityków PSL i PiS. To nie są sprawy tak trudne, jak zdaje się wynikać z tekstu P. Zaremby. Wystarczy trochę poczytać i można zrozumieć, dlaczego realizacja jego postulatu, by „PiS powiedział, tak, jesteśmy za stopniowym odchodzeniem od wspólnej polityki rolnej. Polscy rolnicy poradziliby sobie bez niej dużo lepiej niż francuscy” byłaby przejawem głupoty, a nie odwagi polityków PiS. Podobnie lektura zasad Farm Bill, czyli amerykańskich programów wsparcia gospodarstw rolnych (początki tej polityki sięgają lat 30. ub. wieku) pomogłaby Zarembie uniknąć cytowania powiedzonka amerykańskich konserwatystów, którzy o wydatkach rządu federalnego mówią, że jeśli pozwoli się wielbłądowi wsunąć nos do namiotu, to natychmiast wejdzie cały. To G. Bush podpisał w 2002 roku kolejny Farm Bill, będący, jak poprzednie, wsparciem rynkowym dla amerykańskich rolników. Nowy realizowany jest od 2008 roku. W jego ramach podtrzymywane są ceny metodą skupywania wybranych produktów rolnych (cukru i produktów mlecznych), ustalane są kwoty produkcyjne i handlowe oraz dopłaty bezpośrednie do produkcji poszczególnych roślin i tzw. dopłaty antycykliczne. Polecam publikację IRWiR PAN pod red. M. Drygasa z 2009 roku pt. „Amerykański Farm Bill 2008 i WPR UE po 2013 roku”.

Dopłaty bezpośrednie to mądra metoda wspierania dochodów rolniczych oraz portfeli konsumentów, bo dzięki nim kupują tańszą żywność. To taka wspólnotowa solidarność z najbiedniejszymi, dla których ceny żywności to być lub nie być. Tak, płacimy za to wszyscy, ale wtedy bieda najbiedniejszych ma mniej upokarzający charakter. Żywność to nie jest zwykły towar, przypomina surowce energetyczne. Tylko głupcy ryzykują uzależnienie własnego rynku żywności od zagranicznych dostawców. Zawsze najtańsi będą Chińczycy lub kraje Ameryki Płd., bo tam dzięki nędzy robotników rolnych koszty produkcji żywności są najniższe, a jej jakość niepewna. I na koniec porównania: średnia wysokość unijnych płatności bezpośrednich w 2013 roku to 269 euro/ha, w Wielkiej Brytanii – 229 w Polsce – 215, w Niemczech więcej, bo 319, podobnie we Francji 296 czy w Holandii – 457. Bo wysokotowarowe rolnictwo bywa drogie. Słuszne poglądy to za mało, by zrozumieć, o co toczy się gra. Warto też uwolnić się od stereotypu, zgodnie z którym interesy rolników i mieszkańców wsi to zawsze nieuzasadnione roszczenia, a potrzeby mieszkańców wielkich miast to ich uzasadnione prawa.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.