Plan doskonały

Marcin Jakimowicz

|

GN 48/2012

publikacja 29.11.2012 00:15

Z Aleksandrą Sceliną rozmawia Marcin Jakimowicz.

Plan doskonały – Jestem przekonana, że Bóg chce nas przytulać. To nie ckliwa wypowiedź kobiety, której język jest wrażliwy na czułości. On chce „brać nas na kolana i pocieszać” – opowiada Aleksandra Scelina, przytulając swego synka Józia. Ola od lat posługuje podczas modlitw o uzdrowienie przy chorzowskiej parafii św. Jadwigi Roman Koszowski

Marcin Jakimowicz: „Olu, Bóg Cię kocha”. Czy te słowa robią jeszcze na Tobie jakiekolwiek wrażenie?

Aleksandra Scelina: – Robią. Czasami to słowo musi się do mnie przebić, ale przez cały czas mnie zachwyca.

Czy osoba, która przez wszystkie możliwe przypadki odmienia hasło: „Bóg jest miłością”, nie przyzwyczaiła się już do tej dewizy?

– Przyzwyczaić, to się już przyzwyczaiłam (śmiech). Ale to nie znaczy, że to słowo mi spowszedniało. Zachwycam się nim każdego ranka. Odkrywam nową jakość tego stwierdzenia od chwili, gdy doświadczyłam namacalnie, że jest ono prawdą. Odtąd nieustannie mnie ono zaskakuje.

Czy to, że hasło „Bóg jest miłością” wyssaliśmy z mlekiem matki, nie jest dla nas – paradoksalnie – jakimś przekleństwem?

– Niektórzy wyssali je z mlekiem matki, do innych to słowo musiało dotrzeć poprzez zawirowania, cierpienie, poplątane ścieżki. Mała Tereska miała chyba o wiele łatwiej, bo ona tę Bożą miłość rzeczywiście wyssała z mlekiem matki. Ja wychowałam się w rodzinie wierzącej, praktykującej, ale z pewnymi obciążeniami. Jako dziecko sama próbowałam dotrzeć do sedna wiary. Pamiętam jedno takie zdarzenie, a właściwie zderzenie z prawdą. Byłam jedenastoletnią dziewczynką, stałam przy oknie w moim pokoju i dekorowałam je, bo akurat w naszej parafii trwało nawiedzenie obrazu jasnogórskiego. Stanęłam w oknie i w całej swojej bezradności wypaliłam prosto z mostu: „Panie Boże, czy Ty w ogóle istniejesz?”. I pamiętam, że usłyszałam wówczas w sercu wyraźny głos: „Ja Jestem”.

Poryczałaś się?

– Oczywiście! Było to bardzo przejmujące doświadczenie…

Podzieliłaś się tym odkryciem z rodzicami?

– Nie. To było bardzo intymne spotkanie. Nigdy już nie powtórzyło się w takiej intensywności, ale pozostawiło w moim sercu pewność: On jest. Jest i kocha.

Mała Tereska przeżywała ogromną duchową ciemność. Wołała o miłość, a nie słyszała odpowiedzi. Pisała, że wolałaby wówczas umrzeć. Jeśli nie ma Go – nic nie ma sensu. Przeżywałaś chwile, gdy irytowali cię ludzie zapewniający: „Olu, Bóg cię kocha”?

– To wspomnienie 11-letniej dziewczynki – to był czas ogromnej ciemności. Ale w tej nocy Bóg przepowiedział: „Ja Jestem”. Nie przypominam sobie chwili, by ta ciemność doprowadziła mnie na przykład do myśli samobójczych. Moja historia jest klasyczną opowieścią grzesznika: odchodziłam, zapominałam, uciekałam. Tyle że dziś widzę wyraźnie, gdy Pan Bóg dawał mi jakąś obietnicę, to był jej wierny i czuwał, by słowo stawało się w moim życiu ciałem. Przez pewne wydarzenia dawał mi znać, że jest i kocha. Wydarzeniem, które najmocniej przeorało moje serce, były narodziny mojego trzeciego syna – Józia. Wspominam te chwile jako czas ogromnej ciemności, ale też czas spotkania żywego, realnego, kochającego Boga. W listopadzie 2007 roku w czasie Mszy św. z modlitwą o uzdrowienie „przyszło” konkretne proroctwo: „Jest tu osoba, którą chcę obdarzyć miłością. To kobieta, która nie wie jeszcze, że jest w ciąży”. Bóg zapewniał, że będzie troszczył się i o nią, i o dziecko, i zapowiadał, że z tym maleństwem będą jakieś problemy. „Bądź pewna, że Ja będę czuwał” – zapowiadał Pan. Sama te słowa wypowiedziałam do mikrofonu (śmiech). Nie miałam pojęcia, że mówię o sobie… Po dwóch tygodniach okazało się, że jestem w ciąży. To słowo przeprowadziło mnie przez całą ciążę i wróciło z całą mocą w dniu, gdy urodził się Józio.

Wiedziałaś, o jakie „problemy z dzieckiem” chodzi?

– Nie miałam pojęcia. Kiedy dowiedziałam się, że jestem w ciąży, pomyślałam sobie, że to po ludzku najmniej odpowiedni moment. Wówczas zaczęła się straszna walka. Poczucie osamotnienia, ciemności, które przychodziło spoza mnie. Teoretycznie wiedziałam, że Bóg mnie kocha, że będzie się o nas troszczył, ale ta ciemność była tak gęsta, że słowo nie było w stanie przez nią się przebić. W styczniu 2008 roku, w 2. miesiącu ciąży, siedziałam tu, na kanapie w pokoju, i zaczęłam krzyczeć do Pana Boga: „Powiedz mi coś, bo ja już dalej nie mogę tak żyć. Zabierz tę niepewność!”. Ciemność, która mnie otaczała, zaczęła wysysać ze mnie chęć życia, radość, gotowość przyjęcia dziecka. I zrobiłam szaloną rzecz (nigdy tego wcześniej nie robiłam). Powiedziałam: „Panie Boże, albo konkretnie mi powiesz, o co w tym wszystkim chodzi, albo niech się to już wszystko jakoś skończy”. Włączyłam radio. I usłyszałam, jak jakiś mężczyzna wypowiedział w jakiejś audycji słowa: „Bóg, dając życie, nigdy się nie myli”. Koniec, kropka. Wyłączyłam radio i poczułam ogromny pokój. Usłyszałam odpowiedź. Konkret. Czułam, że tym słowem dotknął mnie sam Bóg. Odtąd (minęły już cztery lata) ta ciemność nigdy nie była już tak ciemna. Byłam pewna, że bez względu na to, co się wydarzy, On mnie przez wszystko przeprowadzi. Gdy urodził się Józio – chłopczyk z zespołem Downa – to wydarzenie wróciło jako obietnica, że tak ma być, że to nie jest żaden błąd. Że On kocha i zatroszczy się o wszystko.

„I... ma dla nas wspaniały plan” – czytamy o Bogu w „pierwszym kroku duchowego życia”. Nie przeraża Cię to, co Bóg zaplanował w Twoim życiu na jutro czy na styczeń 2018 roku?

– Jeszcze kilka lat temu byłabym tym sparaliżowana. Ale po wspomnianych doświadczeniach (nawet najtrudniejszych, gdy słyszysz wyrok, że twoje dziecko będzie upośledzone fizycznie i intelektualnie), gdy zaczynam widzieć, że ludzkie rokowania się nie wypełniają, a Bóg potwierdza z dnia na dzień i z godziny na godzinę, że z miłością pochyla się nad nami, wszystkie opory znikają. Po takich doświadczeniach wchodzisz w Boży plan w ciemno.

Słowa „Bądź wola Twoja” wypowiadamy często jako desperacką zgodę na jakieś cierpienie, zawirowania. Skąd w nas tyle nieufności wobec Tego odgórnego planu?

– Nie ufamy Bogu. Chcemy mieć wszystko w garści, zabezpieczyć samemu swą przyszłość. W naszym codziennym Credo brakuje słów „wierzę Tobie”. Nie tylko „wierzę w Ciebie”, ale „wierzę Tobie”. Wierzę, że nie chcesz mnie skrzywdzić.

A jeśli nie „wyrabiam” Jego planu? Idę własną drogą? Odwraca się ode mnie? To nie teoretyczne pytanie. To konkretny problem ludzi, z którymi zetknąłem się przez 25 lat modlitwy we wspólnocie…

– Nigdy w życiu! On tak bardzo kocha, że sam będzie naprawiał nasze błędy! Wybieram własną drogę, a On dostosowuje się do moich wyborów, szanuje je w swej ogromnej pokorze. Jest tak dobry, że nie determinuje naszych wyborów. Nie zmusza nas do niczego. Jakkolwiek ta droga wygląda, jest przez Niego błogosławiona.

Wierzysz na słowo, że kocha? Nie pragniesz weryfikacji tej miłości? Nie tęsknisz za jakimś rodzajem przytulenia?

– Tęsknię! Jestem przekonana, że Bóg chce nas przytulać. To nie ckliwa wypowiedź kobiety, której język jest wrażliwy na czułości (śmiech). On chce nas przytulać. Kiedyś byłam na rekolekcjach z o. Verlinde. Jedna z jego katechez rozłożyła mnie na łopatki. Mówił, że Bóg ma serce i ojca, i matki. Serce ojca, który walczy, ochrania, popycha do przodu, i serce matki, czyli przestrzeń łona i miłosierdzia. W hebrajskim to zresztą to samo słowo! Łono i miłosierdzie. On pragnie nas przytulać. Jest najbliżej, jak się da. Pociesza. „Nawet gdyby matka zostawiła ciebie, ja nigdy cię nie porzucę”. On – prorokuje Izajasz – chce „brać nas na kolana i pocieszać”.

Spotkałaś ludzi, u których słowa o miłości Boga spowodowały prawdziwe trzęsienie ziemi?

– Jasne. W naszej wspólnocie jest mnóstwo ludzi, którzy na dnie swojego życia (brali narkotyki, żyli w związkach niesakramentalnych) usłyszeli słowa „Bóg cię kocha” i przyjęli je jak objawienie. Nasz współbrat, przebywając w Anglii, usłyszał od pewnego człowieka: „Czy wiesz, że żyjąc tak, jak żyjesz, depczesz krew Jezusa?”. Te proste słowa były prawdziwym trzęsieniem ziemi. Ten człowiek wrócił ze spotkania przemieniony. Powrócił do Kościoła. Znam wiele podobnych historii..

„Wpuścili mnie! Rozumiesz? Drzwi, które były zamknięte, otworzyły się! Jezus zaprosił mnie do środka” – opowiadał mi z wypiekami na twarzy Tomek Budzyński. Zdumiewamy się opowieściami „radykalnych”, którzy z płonącymi oczyma opowiadają nam o tym, co… już od dawna wiemy. Czy nie za dużo wiemy o tej miłości?

– Wiedza nie wystarczy. Konieczne jest doświadczenie tej miłości. Jestem o tym przekonana. Bez doświadczenia miłości Boga Ojca wszystko pozostanie na poziomie intelektu. Jeśli doświadczysz miłości, nikt już ci tego nie weźmie. To jest tak, jakby ktoś wyrył to mocno w twym sercu. Nic nie zdoła ci już tego odebrać. Żadne zawirowania, cierpienie. Bo to jest twój fundament. Masz wrażenie, jakbyś całe życie rozpoczął od nowa. Bardzo poruszyło mnie zdanie, które Jan Paweł II wypowiedział w Toronto: „Nie jesteś sumą swych niepowodzeń i porażek. Jesteś sumą miłości Ojca”.

Na jednej z Mszy z modlitwą o uzdrowienie wypowiedziałaś proroctwo. Jezus mówił: „Ja jestem waszą polisą ubezpieczeniową”. I tu zaczynają się schodki. Może On jakoś tam metafizycznie nas kocha, ale na chleb dla rodziny nie zapracuje…

– Mam inne doświadczenie (śmiech). Od 12 lat nie pracuję zawodowo. Teraz nie mogę, bo zajmuję się Józiem. W pewnym momencie postanowiliśmy z mężem, że będziemy w naszej wierze radykalni, czyli oddamy Jezusowi dostęp do naszego konta bankowego. Jak wszystko, to wszystko! (śmiech). To była desperacka modlitwa: „Panie, oddajemy ci zupełnie nasze finanse. Nie wiemy, jak będzie. Ale ufamy”. I nigdy, naprawdę nigdy nie zabrakło nam pieniędzy. Nigdy nie głodowaliśmy. Mam mocne doświadczenie tego, że On jest rzeczywiście polisą ubezpieczeniową. Kiedyś wracałam z zakupów. Zabrakło mi 10 złotych. „I jak to jest? – przekomarzałam się pod nosem. – Oddałam Ci konto, a teraz nie mam dychy na szynkę? Jak mogłeś mi to zrobić?”. Szłam przez moje chorzowskie osiedle i przechodziłam obok ostatniej sterty zsuniętego przez spychacz śniegu. Szłam i kłóciłam się z Bogiem, gdy nagle zauważyłam, że na samym czubku tej kupki śniegu leży… 10 złotych. „I co? Ja się nie troszczę?” – zaśmiał się z nieba Pan Bóg.

 

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.