Strajk w Kościele

Stefan Sękowski

Gdyby myśleć kategoriami polskich antyklerykałów, po wyroku niemieckiego sądu ws. strajków w instytucjach kościelnych, w RFN zapanowała teokracja.

Strajk w Kościele

Niemiecki Federalny Sąd Pracy rozpatrywał skargę katolickiej Caritas i ewangelickiej Diakonii na wezwania do strajku, jakie do ich pracowników wystosowały Zjednoczony Związek Zawodowy Usług (ver.di) oraz jeden ze związków zawodowych lekarzy. Instytucje kościelne podkreślały, że ich pracownicy nie mogą strajkować ze względu na zapisaną w ustawie zasadniczej autonomię wspólnot wyznaniowych oraz specyficzny charakter ich posługi.

W Niemczech stosunki pracy regulują zazwyczaj układy zbiorowe. Jednak nie w instytucjach kościelnych: te stosują tzw. „trzecią drogę” między umowami indywidualnymi, a zbiorowymi. W przypadku niezgody np. co do płacy pracowników, arbitrażu podejmują się specjalne komisje składające się po równo z przedstawicieli kościoła instytucjonalnego i pracowników. Zdaniem związków zawodowych domaganie się podwyżki bez prawa do strajku przypomina „kolektywną żebraninę”.

Wcześniej krajowy sąd pracy Nadrenii Północnej-Westfalii wydał salomonowy wyrok, w świetle którego strajki są możliwe w instytucjach kościelnych – ale tylko dla pracowników wykonujących swoje obowiązki w zawodach „dalekich od głoszenia”. To nieznane w polskim systemie prawnym określenie oznacza takie czynności, jak sprzątanie czy praca w stołówce szpitalnej. Pracami „bliskimi głoszenia” są np. pielęgniarstwo czy praca lekarza.

Z tym ujęciem nie zgadzali się przedstawiciele Diakonii. Służbę w Kościele należy rozumieć jak biblijny obraz ciała, na które składa się wiele członków – każdy ma różne umiejętności i zadania, jednak wszystkie stanowią jedność, udowadniali przed Federalnym Sądem Pracy. Bezskutecznie – trybunał uznając istnienie „trzeciej drogi” i autonomię kościołów za oczywistą, jednocześnie podtrzymał wyrok poprzedniej instancji, czyniąc nieco sztuczne rozróżnienie dwóch grup zawodów i odrzucając większość skarg z przyczyn formalnych.

Jaki może być powód zainteresowania Polaków tym tematem oprócz tego, że jako ciekawostka jest intrygujący sam w sobie? Dlatego, że najwyższy sąd pracy w Niemczech uznaje odmienność Kościoła od przedsiębiorstw i stowarzyszeń. Sędziowie 80-milionowego kraju, największego i nadającego ton w Unii Europejskiej twierdzą, że natura Kościoła zezwala mu na stosowanie odmiennych uregulowań w tak istotnych kwestiach, jak np. prawo pracy (oczywiście dopóki rzeczone instytucje nie zaczynają być zwyczajnymi przedsiębiorstwami).

A po drugie dlatego, że używanie zaczerpniętej z Pisma Świętego argumentacji nikogo tam nie dziwi. Co więcej, sam sąd używa terminologii wskazującej na misję Kościoła. Jest oczywiste, że mówiąc o „zawodach bliskich głoszeniu”, ma na myśli głoszenie Ewangelii. Ta wiedza przyda się szczególnie naszym rodzimym bojownikom o świeckość państwa, zakompleksionym na punkcie własnej tradycji. Tym, którzy robią z igły widły i ściągają ze ścian krzyże po to, żeby podkreślić „wielokulturowość uczelni” w będącej w końcu istnym tyglem kulturowym Bydgoszczy. Tym, którzy wstydzą się udziału polityków w nabożeństwach, bo przecież „to takie nieeuropejskie”.