Zabiegany

Marcin Jakimowicz

|

MGN 12/2012

publikacja 15.01.2013 11:50

Zdarł 15 par butów. Biegł od rana do wieczora. Aż się za nim Kuryło.

Zabiegany Roman Koszowski/GN

Pruska Wielka. Wioska pod Augustowem. Krowy leniwie przeżuwają trawę, bociany brodzą w zielonych łąkach, a jaskółki bawią się w berka z muchami (dla tych drugich to gonitwa na śmierć i życie). Po piaszczystych drogach ktoś biegnie. Kto taki? Piotr Kuryło. Dokąd tak pędzi? Dookoła świata.
To nie jest jego jednorazowy wyskok. |Poprzednio pan Piotr pobiegł sobie z Augustowa do… Lourdes we Francja czy do Fatimy w Portugalii. Po co? By przynieść w rodzinne strony wodę zaczerpniętą w tych sanktuariach. Trzy razy biegł też do Sparty.

Obieżyświat
W ciągu jednego roku Pan Piotr przebiegł ponad... 20 tysięcy kilometrów. Jednego dnia robił nawet 120 kilometrów. Biegł wtedy od 5 rano do północy. Odsypiał następnego dnia... również w biegu.
Biegł i w czterdziestostopniowym upale i w dziesięciostopniowym mrozie. Pędził dokoła świata w intencji... pokoju. Podczas wyprawy zdarł 15 par butów. Jak wyglądał jego plan dnia? Bieg, bieg i bieg – odpowiecie. I to jest racja. Ale nie do końca. Piotr Kuryło biegł i jednocześnie się modlił. Modlitwa poranna, kilka części Różańca, Anioł Pański, Koronka, modlitwy do Archaniołów... – to był stały repertuar obieżyświata.
– Modliłem się cały czas. Krok za krokiem – opowiada – Nie przestawałem. Budziłem się o 5.30 z modlitwą na ustach a potem od razu biegłem... Śniadanie jadłem w biegu. Nie stawałem na posiłki. Nie podgrzewałem ich. Uznałem, że skoro zwierzęta nie podgrzewają jedzenia, to i ja dam sobie radę (śmiech). Piłem dużo mleka. Tylko posiłki były przerwą w modlitwie. Ile „Zdrowasiek” zmówiłem? Nie liczyłem. I nie chcę liczyć. Oddawałem tę modlitwę do banku w niebie. Bóg wie najlepiej, co z nimi zrobić.

Tonę!
Każdego dnia pan Piotr wypijał co najmniej 5-6 litrów wody. Zdarzały się takie osłabienia, że robiło mu się czarno przed oczami. To nie była sielankowa wycieczka. W książce „Ostatni maraton” wspomina: „Holandia to mały kraj. Przebiegłem go w jeden dzień”. Takie zdania rozkładają na łopatki :)
– Wiem, że brzmi to nieprawdopodobnie. Ale ja już jestem przyzwyczajony – uśmiecha się maratończyk. – Kiedyś pobiegłem sobie z mojego domu na Węgry. Nad Balaton. A potem w ramach treningu obiegłem jezioro dokoła.
Zanim dotarł na kraniec naszego kontynentu, do Portugalii, dwukrotnie cudem uniknął śmierci. Biegł i ciągnął za sobą kajak. Przepływał nim jeziora i rzeki. Pierwszy raz, gdy płynął przez rozległe mazurskie Śniardwy nagle zerwała się potężna burza, a kajak pana Piotra omal nie zatonął. Fale wlewały się do środka.
Druga „przygoda” zdarzyła się w Hiszpanii. W rzece spadł z wodospadu. Stracił kajak i cały ekwipunek. – Tonąłem, dusiłem się, strach ścisnął mnie za gardło – wspomina dzisiaj. – Udało mi się wygramolić i wypłynąć na powierzchnię. Ocalałem! Potem bardzo długo wspinałem się po stromych skałach.
W Lizbonie popatrzyłem w lustro i pomyślałem: „Dobry jesteś, nie? Masz siłę, Wydostałeś. się z wiru dzięki adrenalinie. Nie utonąłeś”. I wtedy coś mnie „podkusiło”, by sięgnąć do kieszonki kamizelki. Zdumiony wyciągnąłem z niej karteczkę z modlitwą. Okazało się, że wsadziła mi ją tam żona. Na odwrocie była wypisana obietnice, która towarzyszy tej modlitwie: „kto nosi tę modlitwę, nie utonie”. Zrobiło mi się głupio. Zrozumiałem, Komu zawdzięczam ocalenie.

Tęsknota
W Hiszpanii biegłem przez jedno miasteczko. Wycieńczony wspinaczką, nieumyty. Zauważył mnie jeden człowiek i bezczelnie spuścił ze smyczy bulteriera. Miał ubaw, że szczuje jakiegoś przybłędę. Pies podbiegł do mnie, ale mnie nie ugryzł. Nie przestraszyłem się. Może dlatego, że kilka dni wcześniej w Pirenejach spotkałem wilka? Pomyślałem, że skoro taki profesjonalny zabójca mnie nie ruszył to, co dopiero ta psina. Co było najtrudniejsze? Ciężkie były te chwile, gdy biegłem zziębnięty i przemoczony. Ale najbardziej ze wszystkiego doskwierała mi tęsknota za domem. To było nie do zniesienia. Biegłem na zachód. Kiedy każdego dnia widziałem zachodzące słońce wiedziałem, że ono zachodzi też gdzieś nad moim domem i rodziną. I wtedy dopadała mnie taka tęsknota, że brałem latarkę i biegłem dalej, aż do późna w nocy. Tak długo aż padałem z wycieńczenia.
Co dodawało mi otuchy? Gdy ruszyłem z Augustowa wiedziałem, że mój dom nie jest już za mną, ale przede mną. Coraz bliżej. Każdego dnia coraz bardziej się spieszyłem, by wrócić do rodziny.
 

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.