Nasze małe apokalipsy

ks. Tomasz Jaklewicz

|

GN 46/2012

1„Moce na niebie zostaną wstrząśnięte”. Apokaliptyczne znaki widzimy raz po raz. Tsunami, huragany, trzęsienia ziemi… Człowiek dumny z osiągnięć cywilizacji okazuje się kompletnie bezbronny wobec tych sił.

Nasze małe apokalipsy

Nieraz i przez nasze życie przetacza się jakaś mała apokalipsa. Choroba, śmierć, upadek w grzech, miłość, która przerodziła się w obojętność lub nienawiść. Tak naprawdę nasza duchowo-psychiczna równowaga bywa bardzo krucha. Wystarczy nieraz lekki wstrząs i już nasze uporządkowane życie zaczyna się sypać jak domek z kart. Pytamy wtedy: Boże, i po co to wszystko? Dlaczego ten ból? Dlaczego odbierasz mi pokój? Wierzę, że Bóg nie ma nam tego za złe, że miotamy się czasem strasznie, szukając odpowiedzi. On ma swój plan, ale my nie widzimy go od razu. Nieraz długo nie widzimy. To próba nadziei. Dodajmy, bolesna.

„Wówczas ujrzą Syna Człowieczego”. Po wstrząsie pojawia się zapowiedź nowej obecności Zbawiciela „przychodzącego w obłokach z wielką mocą i chwałą”. W pierwszym znaczeniu chodzi o koniec świata. Ale to wydaje się nam odległe. Nieraz jednak przeżywamy coś, co można nazwać „małym końcem świata”, naszego świata. Za życiową burzą, która nieraz dokonuje prawdziwego spustoszenia w naszym życiu, przychodzi jakiś nowy rodzaj obecności Boga. Tam, gdzie doczesne moce i chwały upadają, objawia się moc i chwała Najwyższego. Nasze małe apokalipsy przybliżają nas do tej ostatecznej. Bóg nigdy nie chce naszej zguby, ale nawrócenia.

„A od drzewa figowego uczcie się przez podobieństwo”. Ten obraz przypomina nam o umiejętności odczytywania znaków nadziei. Mamy z tym problem, bo nasze oczy tak mało widzą, uszy tak mało słyszą. Gubimy duchową wrażliwość przytłoczeni zgiełkiem, krzykiem, neurotycznym rytmem życia, wieczną pogonią za celami, które sami sobie wyznaczamy. Prośmy Boga o serce, które rozpoznaje znaki Jego bliskości.

„Nie przeminie to pokolenie, aż się to wszystko stanie”. Jeśli uwzględnimy cały kontekst wypowiedzi, wtedy te słowa można odnieść do zapowiedzi zburzenia Jerozolimy, co stało się w 70 roku. W jakimś sensie jednak każde pokolenie przeżywa coś z tego, o czym mówi Jezus. W jeszcze bardziej osobistym sensie każdy z nas to przeżywa. Moim końcem świata będzie moja śmierć (chyba, że wcześniej będzie definitywny koniec świata). Więc słowa o tym, że Pan jest we drzwiach, nabierają jeszcze innego znaczenia. Za drzwiami śmierci czeka Bóg. Nie muszę się bać. Więc dlaczego się boję?

„Niebo i ziemia przeminą, ale Moje słowa nie przeminą”. Przypomnijmy, że pierwsze słowa Biblii brzmią: „Na początku stworzył Bóg niebo i ziemię” (Rdz 1,1). Stworzył mocą swojego słowa. „Rzekł…” i „stało się…”. To, co wydaje się trwałą podstawą mojego życia, jest kruche, przemijalne, zagrożone. Tylko słowo Boga ma moc dawania życia, stwarzania, ocalania, zbawiania. Trzymam się bardziej „nieba i ziemi” czy słowa Boga? •

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.