Gra „Rzeczpospolitą”

Piotr Legutko

|

GN 46/2012

publikacja 15.11.2012 00:15

Im dalej od słynnego artykułu o trotylu na wraku tupolewa w „Rzeczpospolitej”, tym więcej znaków zapytania. Nie chodzi jednak o jego treść, ale o kulisy powstania i skutki opublikowania.

Zwolnienia, do jakich doszło w redakcji „Rzeczpospolitej”  po artykule Cezarego Gmyza należy odczytywać jako wydarzenie polityczne w równym stopniu, co sam artykuł Zwolnienia, do jakich doszło w redakcji „Rzeczpospolitej” po artykule Cezarego Gmyza należy odczytywać jako wydarzenie polityczne w równym stopniu, co sam artykuł
jakub szymczuk

Nie ma w Polsce polityka, który nie zabrałby głosu w tej sprawie. Po ukazaniu się tekstu „Trotyl na wraku tupolewa” premier mówił o braku odpowiedzialności, prezydent zaś dzielił się refleksją, jak wiele złego może wywołać jeden artykuł. Obie wypowiedzi padły, zanim opinia publiczna poznała okoliczności poprzedzające jego publikację. W świetle ujawnionych ostatnio faktów „czystka”, jaka została dokonana w „Rzeczpospolitej”, staje się wydarzeniem politycznym w równym stopniu, co sam artykuł.

Tu zaszła zmiana

Nie minął tydzień od jego ukazania się, gdy wydawca, Grzegorz Hajdarowicz, „po postępowaniu wyjaśniającym” uznał tekst za nierzetelny i nieudokumentowany. Zwolnił redaktora naczelnego, Tomasza Wróblewskiego, jego zastępcę, Bartosza Marczuka, szefa działu krajowego Wojciecha Stanisławskiego oraz autora Cezarego Gmyza. „Za błędne decyzje trzeba ponosić konsekwencje, stąd dymisje i zwolnienia dyscyplinarne w redakcji. Od dzisiaj tak będzie zawsze” – napisał w specjalnym oświadczeniu Hajdarowicz. Ale każdy dzień po zwolnieniach przynosił nowe wątpliwości co do decyzji wydawcy. Szybko okazało się, że za kształt tekstu nie odpowiada Stanisławski, a Marczuk przebywał wtedy na urlopie.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.