Logika Parlamentu, logika narodu

Marek Jurek

|

GN 41/2012

publikacja 11.10.2012 00:15

Każda kolejna afera może być dla rządu ostatnią.

Marek Jurek Marek Jurek

Czekamy na wynik konstruktywnego wotum nieufności, zapowiedzianego przez Prawo i Sprawiedliwość wraz z wnioskiem o powołanie profesora Piotra Glińskiego na stanowisko premiera. Tak właśnie działa wotum konstruktywne: by zapobiec kryzysom rządowym, wyklucza odwołanie rządu, dopuszcza wyłącznie jego zmianę w Parlamencie, jednego gabinetu na drugi. Jeżeli Parlament nie jest zdolny do powołania innego rządu – musi współpracować z tym, który wcześniej powołał. Wotum konstruktywne zakłada więc, że rząd zmienić można wtedy, gdy część większości rządowej zmieni zdanie, zgodzi się w ocenie rządu z opozycją albo przynajmniej przestanie rządu bronić. Dlatego jest to tak trudna procedura i dlatego też przez 15 lat obowiązywania obecnej konstytucji opozycja ani razu nie odwołała się do tej instytucji. Sceptycy (nadzwyczaj stanowczo jak na sceptyków) twierdzą, że to nie może się udać. Rząd ma większość w Parlamencie. Jednak mylą – co często zdarza się tzw. realistom – prawdopodobieństwo z pewnością. Tymczasem przyszłość jest zawsze otwarta, a rzeczy trudne nie są niemożliwe. Parlamenty z reguły głosują przewidywalnie. Dlatego właśnie Galsworthy mógł napisać, że od kiedy sięga pamięcią, w Izbie Gmin nikt nikogo do niczego nie przekonał. Galsworthy jednak był pisarzem, nie politykiem. A rzeczywistość taka prosta nie jest. Choć politykom trudno przekonywać się nawzajem, nierzadko zdarzają się sytuacje, gdy fakty i okoliczności potrafią przekonać ich do wszystkiego.

Oto kilka historycznych przykładów. Po klęsce Francji w roku 1940 absolutną władzę marszałkowi Pétainowi ofiarował parlament Frontu Ludowego, Izba o zdecydowanie lewicowej większości. 35 lat później zdarzyła się rzecz w pewnym sensie odwrotna. Parlament częściowo mianowany, a częściowo wybrany pod władzą generała Franco zgodził się rok po jego śmierci w wolnym głosowaniu, przy sprzeciwie zaledwie pięćdziesięciu kilku deputowanych – na zniesienie wszystkich podstawowych zasad frankizmu, nie tylko politycznych. Przykłady można by mnożyć, choćby zniesienie apartheidu przez parlament zdominowany przez afrykanerską Partię Narodową, która wprowadziła apartheid w Afryce Południowej. Ale nie są to przykłady jedyne. Sceptyk zapyta bowiem, czy mechanizm taki uruchomić mogą jedynie największe wstrząsy historyczne, rewolucje lub przegrane wojny? Czy może zadziałać w „normalnych czasach”? Oczywiście, można by tu przywołać Watergate, zmuszenie do ustąpienia Richarda Nixona krótko po jego miażdżącym zwycięstwie w wyborach prezydenckich. Ale podobną rzecz oglądaliśmy całkiem niedawno u nas, po aferze Rywina, przed niespełna 10 laty. Gdy załamało się poparcie dla rządu Millera, mimo ogromnej przewagi, z jaką postkomuniści wygrali wybory – gabinet podał się do dymisji i w trybie konstruktywnego wotum (zgłoszonego przez samą władzę) został zastąpiony przez rząd profesora Belki. A ten nowy gabinet – na przykład w polityce europejskiej – w istotnym stopniu ulegał opozycji. Takie rzeczy zdarzają się nieczęsto, bo nieczęsto dochodzi do poważnych społecznych i politycznych przesileń. Gdy jednak już do nich dojdzie – parlamenty z reguły nie stają w poprzek historii i posłowie nadzwyczaj szybko modyfikują swoje poglądy. Parlamenty bowiem są rzeczywiście przedstawicielstwami społecznymi, zasiadają w nich całkiem przeciętni ludzie, którzy swe poglądy uważają za oczywiste, tak długo, jak długo są oczywiste dla ich zwolenników.

Wniosek o konstruktywne wotum nieufności to podsumowanie kryzysu naszego państwa. Narasta katastrofa demograficzna, o której politycy często mówią, i jeszcze częściej milkną, gdy tylko dzięki drobnym instrumentom polityki prorodzinnej udaje im się przekonać społeczeństwo, że coś robią dla praw rodziny. Kryzys Wojska Polskiego, które nie jest w stanie rekrutować zakładanej liczby żołnierzy do służby. Mnożące się afery zapoczątkowane odejściem w niesławie lidera większości parlamentarnej, skompromitowanego bliskimi kontaktami ze światem przemysłowego hazardu. Popieranie przez władze dystrybucji środków wczesnoporonnych w aptekach, wbrew ustawie o ochronie życia. I wreszcie całkowita kompromitacja władzy po katastrofie smoleńskiej, potwierdzona haniebnym raportem Anodiny, a teraz koniecznością powtórnych pogrzebów ofiar.

Każda kolejna afera może być dla tego rządu ostatnią. Rosnące niezadowolenie społeczne może z premiera, który był atutem dla swojej partii – uczynić jej balast. Tego nie rozumieją ci, którzy politykę narodową (nie rozumiejąc jej narodowego, a więc historycznego wymiaru) widzą na kształt gazety, jako zbiór następujących po sobie newsów, gdzie bez wzajemnego związku przeplatają się rzeczy poważne i niepoważne. Tymczasem życie polityczne to proces, gdzie działania odnoszą się przede wszystkim do kolejnych działań, nie za każdym razem do ostatecznego celu. Dla jego osiągnięcia konsekwencja ma większe znaczenie od naiwnych wyobrażeń o wystrzałowej „skuteczności”. Każdy proces ma jednak swoje przesilenie. Wniosek o konstruktywne wotum nieufności toruje drogę zmianie władzy w Polsce. Alternatywa czeka.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.